Setny start, setne lądowanie

Denpasar – Yogyakarta. GA255. Niby tylko 60 minut…

Mój setny lot w życiu, a przy okazji najbogatszy w przeżycia emocjonalno-duchowe. Znaczy się najgorszy pod względem turbulencji i lądowania – rzadko spotykaną siłę turbulencji potwierdziły nawet lecące ze mną znajome stewardesy. Doświadczenie wielu znajomych wskazuje, że okolice Indonezji gwarantuja przeżycie takich doświadczeń na porządku dziennym, zwłaszcza w czasie pory deszczowej. Robi się jeszcze ciekawiej, jeśli dodać do tego fakt, że lądowanie odbywało się na lotnisku słynącym z pasa o złym stanie technicznym (info zaczerpnięte z kolei od Indonezyjczyków z branży). Dość powiedzieć, że trzy lata temu uległ on zniszczeniu w czasie trzęsienia ziemi. W trakcie wyhamowywania już po dotknięciu kołami o pas sunęliśmy z olbrzymią prędkością po nawierzchni tak nierównej, że aż zacząłem się bać (to coś już chyba znaczy – ja zacząłem się bać!!!). Miałem wrażenie, że na naszej drodze pojawiły się hopki (tu należny ukłon w stronę Ślązaków:) tudzież „śpiący policjanci” – w każdym razie coś, czego na pasie startowym być nie powinno. Jedziemy, jedziemy, hop do góry, i znowu w dół, jedziemy i … znowu hop do góry…, itd. Ponadto ledwo dwa lata wcześniej przy podejściu na ten pas rozbił się samolot Garudy zabijając 22 osoby. Maszyna tego samego typu i tej samej kompanii, którą tego dnia właśnie leciałem.

Życie to suma doświadczeń. I to jakich!

PS. Tak, zapisuję sobie moje loty w zeszycie. Znaczy się w Excelu. Jak kilka innych osób z branży zresztą.
 
Udane lądowanie w JOG. Warto przeżyć taką chwilę! I jeszcze żeby strugi dobrze wyszły na zdjęciu w nocy!? Wow!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.