Bliskie spotkania z naturą w Salalah

Lądowanie o czwartej nad ranem, gdziekolwiek na świecie, nie musi należeć do przyjemności. W Salalah, na południowo-zachodnim krańcu Omanu, jest na to sposób.

Jak takie doświadczenie przekuć w coś pozytywnego? Wynająć samochód i prosto z lotniska udać się w okolice Taqah. Następnie w absolutnej ciszy i samotności poczekać na słońce, które wkrótce wzejdzie ponad majestatycznymi klifami. Drzemka w samochodzie nie zaszkodzi, a gdy wreszcie zbudzi nas głód żołądka, można rozkoszować się przywiezionym z domu śniadaniem.

Fot. A. Fritz-Nowojorska

Błogą drzemkę można następnie kontynuować nad basenem w jednym z okolicznych hoteli, nad brzegiem Oceanu Indyjskiego. Gdy udamy się na spacer po okolicznej plaży, zastanie nas zagadka do rozwikłania – dziesiątki, jeśli nie setki, piaskowych kopców, jeden obok drugiego, wzdłuż linii wody. Zaspane oczy zwątpią na ten niezwykły widok – czy to jawa, czy sen? Człowiekowi lata lecą, ale pewnych rzeczy z biologii zwierząt jak nie rozumiał, tak nadal nie rozumie.

Gdy wreszcie zajdzie słońce, grzechem byłoby nie usiąść na tak pięknej plaży i nie skosztować porządnie schłodzonego prosecco.

Fot. A. Fritz-Nowojorska

Na wschód od Mirbat prowadzi niezwykle malownicza droga – poprzez góry do Hadbin (albo Hadbeen) i dalej, wzdłuż błękitnych wód wybrzeża, do miejscowości Hasik. Wedle opinii w internecie, droga ta należy do najbardziej malowniczych na świecie – dwie godziny czystej przyjemności. Widoki istotnie zapierają dech w piersiach, ale doznania najbardziej potęguje fakt, że wokół praktycznie nie ma turystów. Są za to wielbłądy – na plażach i na drodze – podobnie jak turyści, przemierzają ten nadbrzeżny szlak asfaltową drogą, bo na jej skrajach są albo przepaście, albo strome klify, albo plaże. Takie leniwe, nierzadko niezdecydowane grupy wielbłądów nie ułatwiają życia kierowcom – trzeba między nimi delikatnie manewrować slalomem. W międzyczasie przystają, by zajadać się zielonymi i coraz częściej wypłowiałymi już na jesień liśćmi nielicznych drzewek i krzewów.

Droga do Hasik to prawdziwy skarb na turystycznej mapie świata. Tuż za Hasik znajdują się słynne wodospady Natif – w porze monsunu wody na skraju tego klifu nie ma prawa brakować.

Fot. A. Fritz-Nowojorska

W drodze powrotnej obiadek na trawce, która rośnie dzięki temu, że kilka tygodni wcześniej płynęła w tym miejscu rzeka (wadi). Jak to możliwe? – tu kłania się geografia … i biologia, bo w okolicy znowu te kopce na plażach, tym razem już w setkach, albo i tysiącach.

Następny w programie jest „punkt antygrawitacji”. Droga wydaje się lekko wznosić. Zatrzymujemy samochód, wrzucamy na luz i – po chwili- samochód sam zaczyna toczyć się … pod górę! Trudno w to uwierzyć, więc powtarzam próbę. Tym razem z utrudnieniem – ruszam powoli do tyłu, na wstecznym biegu, aby po chwili wrzucić z powrotem na luz.

Samochód wyhamowuje, staje, by po chwili ruszyć do przodu!

Ćwiczenie powtarzamy wielokrotnie, również po ustawieniu samochodu w przeciwnym kierunku. Jaka magiczna siła ciągnie go pod górę? Albo to cud, albo iluzja optyczna! Jakakolwiek byłaby prawda, można się przy tym nieźle bawić! Punkt ten nie jest łatwo znaleźć, zainteresowanym polecam użycie następujących współrzędnych w nawigacji: 17°2’12″N 54°36’46″E.

I wreszcie kulminacja – Salalah słynie z intensywnej zieleni. A wszystko za sprawą monsunu znad Oceanu Indyjskiego, który raz w roku nawiedza ten region. Krajobraz zmienia się wtedy zadziwiająco – kwitnie bujna roślinność, do życia powracają suche przez większą część roku wodospady, a koryta wadi wypełniają się wodą.

Droga do Wadi Darbat prowadzi przez skaliste góry, których zbocza, w miarę zbliżania, przekształcają się w oniemielającą, bujną zieleń. Po drodze mija się stada wielbłądów, beztrosko obcujących z wszechobecną zielenią. Innych zwierząt też nie brakuje, w tym podobno wyjątkowo dokuczliwych komarów, dla których ten unikalny mikroklimat jest rajem. Na szczęście pod koniec sezonu monsunowego bliskie spotkania z tymi insektami są rzadkością.

Fot. A. Fritz-Nowojorska

W drodze powrotnej do Salalah znowu zwierzęcy slalom – tym razem między krowami. Lenie, i to śmierdzące! – można trąbić im nad uchem, a i tak nie zauważą problemu zmniejszonej (do zera) przepustowości drogi. Nie mówiąc już o podjęciu współpracy w celu jego rozwiązania. Obfita trawa tłumaczy powszechność hodowli krów w tej okolicy.

Na deser – bajeczna plaża w Mughsayl. Oddalona od Salalah ok. 40 km, jest jednym z ulubionych miejsc na piknik wśród miejscowych. Nawiasem mówiąc, ogólnodostępna infrastruktura piknikowo-wypoczynkowa w Omanie jest imponująca, zwłaszcza w porównaniu z Katarem.

Plaża w Mughsayl to kilka kilometrów białego piasku, a na obu skrajach wyrastają tu klify. Dzień w dzień, noc w noc, walczą tu ze sobą żywioły – uderzające o klif fale nie poddają się tak łatwo przeszkodzie i przez szpary w skałach znajdują ujście swej energii na szczycie klifu. Nie obywa się bez złowrogiego syczenia. Śmiałkowie tacy, jak ja, rzucili wyzwanie temu wydmuchiwanemu siłą oceanu prysznicowi i wiedzą, że ice bucket challenge się przy nim nie umywa.

To dopiero nazywa się bliskie spotkanie z naturą!

I jak tu wciąż nie wracać do Omanu?

Więcej zdjęć na picasa.

P.S. Przepięknie o regionie Dhofar i okolicach Salalah opowiada niedawny dokument BBC (dostępny obecnie na pokładzie Qatar Airways)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.