Same rocznice. Wczoraj minął rok, jak wyemigrowałem z Polski – komitet pożegnalny na Rębiechowie, potem konkurencyjny wobec niego komitet na Okęciu. Tego się nie zapomina…
Dziś z kolei mija rok, jak opuściłem piękny kontynent zwany Europą. Pamiętam, jakby to było wczoraj – tym razem na paryskim lotnisku przyjaciele żegnali mnie słowami „ciśnij, ciśnij!”. Odtąd stąpam po ziemi katarskiej i staram się jak mogę, choć łatwo nie jest. Zresztą nigdy, nigdzie nie jest łatwo. Gorsze dni czy tygodnie można sobie rekompensować jakimś weekendowym wypadem do innej strefy czasowo-klimatycznej. Dziś w nocy QR 484, czyli IKA, znaczy się … Teheran, inszalla oczywiście.

Ten „przeleciany” i „przelatany” rok podsumowałbym następująco:
Dopiero po przyjeździe tutaj uświadomiłem sobie, że niewiele wiem o świecie, mimo, że mój nauczyciel od geografii w liceum był najlepszym nauczycielem tego przedmiotu, jakiego można sobie wyobrazić (bez niego wiedziałbym jeszcze mniej, a propos podróż na Bora Bora jest w planach na przyszły rok). No i nawet udało mi się być tam gdzie pieprz rośnie.
Poznałem organoleptycznie różnice między tuk-tukiem, a rikszą.
Nie zdążyłem się znudzić Katarem, choć niewiele brakowało. Generalnie wszystko zależy od wysokości poprzeczki moich oczekiwań.
Zdążyłem za to zniechęcić się do Dubaju – megamiasta uwielbianego przez tłumy (nawet tych, którzy w nim nie byli…), które może jest dobre na weekend, ale przy dłuższym pobycie byłoby dla mnie nie do zniesienia.
Największa liczba szisz wypalonych w ciągu jednego tygodnia osiągnęła poziom pięciu sztuk (rekord chyba trudny do pokonania jak dla mnie).
Po najróżniejszych przygodach z fryzjerami (coś o tym chyba wiecie) nadal twierdzę, że Turcy są (względnie) najlepsi.
W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy w Katarze tylko raz byłem śledzony przez białego mercedesa, przed którym jednakże udało mi się uciec.
Nadal włączam kierunkowskaz przy zmienianiu pasa, trąbię tylko czasami i najczęściej tylko „dla żartu”, a światła mijania w nocy wciąż traktuję jako obowiązek a nie widzimisię. Pierwszeństwo na drodze wymuszam w mniej niż 50% przypadków włączania się do ruchu (to chyba dobry wynik!).
Przestałem także narzekać na brak chodników, zalaną podłogę w biurowej toalecie, kurz w powietrzu i na butach, jak i wiele innych spraw, które mnie kedyś dręczyły, a o których przypomniałem sobie dopiero po przeczytaniu kilku wpisów sprzed roku. Kiedy to było? Kiedy to zleciało?
PS. Do osiągnięć ostatnich dwunastu miesięcy zapomniałem dodać ponad 110 wpisów na tym blogu. W Wordzie zajmuje to prawie tyle co magisterka. Wow!
