Nowy rok to zwykle okazja do podsumowań. Ja też się skuszę, choć łatwo nie będzie. Bo jak niby podsumować rok, w czasie którego pokonało się dystans odpowiadający połowie drogi z Ziemi na Księżyc. Żeby tę trudność lepiej zobrazować dodam, że liczba bezcennych doświadczeń spowodowała, że zostałem zmuszony wprowadzić podział na podkategorie, za które nie zapłaci się: a) standardową, b) złotą, c) platynową Mastercard.
Rok dobrze się zaczął, bo całkowicie spontanicznie udało mi się pierwszy raz w życiu (!) zawitać do Londynu – miasta, w którym chyba każdy Polak w moim wieku bywał (najwyraźniej oprócz mnie). Potem nastała faza powrotów – po to przecież w tym szaleńczym tempie podróżuję, żeby właśnie przekonać się, czy warto w dane miejsce wrócić. Bangkok. Bali i Jawa – pierwszy bodajże w dorosłym życiu urlop z prawdziwego zdarzenia – od początku do końca. Wspinaczka na wulkan Bromo o świcie. Tego się nie zapomina.
Dalej narty w Alpach z przystankiem w Hong Kongu w celu spożycia lokalnych specjalności kulinarnych. Przed-przedostatni w historii koncert Tiny Turner, na który dojechałem utęsknionym rowerem – w końcu miało to miejsce w Holandii.
I ponownie z kategorii Wielkie Powroty: Stambuł i Paryż (salon w Le Bourget podpadający jednak w kategorię Dopiero pierwszy raz?!). Wreszcie triumfalny powrót do Omanu – w końcu celem wyprawy było jego podbicie. I się udało. W dobrym towarzystwie wszystko się udaje. Najnudniejsza droga świata wedle Lonely Planet. Wyprzedzanie policyjnej terenówki przy prędkości o 48 km/h większej niż dozwolona wpada do szuflady pt. Co bym dał, żeby to powtórzyć?
Odkrycie źródła Nilu i oko w oko z obżartymi lwiątkami, wino w masajskiej lepiance – Warto przeżyć taka chwilę. Następnie bardzo spontaniczna podróż na Tajwan (Poproszę o więcej urlopu żeby tam wrócić jak najszybciej). Przez Japonię (Wielkie powroty). Przy okazji pojawił się pomysł oblecenia świata dookoła w pięć dni – już sam fakt, że na to wpadłem, należy uznać za coś bezcennego. Wszystko przede mną!
A na deser? – Jemen. Nawet tam wszystko się udało. Spacer – w towarzystwie miejscowych przyjaciół – po najciemniejszych zaułkach stolicy państwa, w którym wedle doniesień rządzi Al Kaida. Platynowa Mastercard. Czego chcieć więcej?
Co w 2010 roku? Plan jest ambitny. Czy uda się pokonać drugą połowę drogi na Księżyc? Wyprawa dokoła świata w pięć dni na pewno w tym pomoże (aha, ja tak na poważnie! Kto mnie nie zna, niech śledzi bloga w oczekiwaniu na dowody – ta wycieczka też będzie spontaniczna!).
Nie zamierzam ścigać się sam ze sobą. To byłoby bez sensu (i coraz trudniejsze). Będę ścigał się z szefową – w końcu to ona – jak to szefowa – mnie do tego motywuje!
Na Nowy Rok – szczęśliwych powrotów i spontaniczności wszystkim życzę!