Odwaga kobiety, żeby spotkać się ze znajomym facetem. Gdzież się ta odwaga kończy, a gdzie zaczyna się ryzyko?
Otóż wygląda na to, że ta granica jest w Katarze trochę przesunięta.
Jedna ze znajomych Europejek, która ledwie kilka tygodni temu przyjechała do Kataru, opowiedziała nam o swoich planach wycieczki na safari na pustynię. Wydmy, cztery koła, adrenalina, wiatr w oczy itd. Współtowarzyszem miał być kierowca, który codziennie dowozi ją i wiele innych osób do pracy.
Jedynym współtowarzyszem!!! W sumie nawet można by powiedzieć, że to kolega z pracy.
Opowiedziała o tym tak sobie, zupełnie nieświadoma tego, jak nietypowa będzie nasza reakcja. Jako osoby obyte w tutejszej kulturze (to doświadczenie – wierzcie lub nie – przychodzi nadzwyczaj szybko), wszyscy, dosłownie wszyscy stanęliśmy jak wryci.
– „To ty się nie boisz?”
– „Nie, a czego?”.
Pamiętając nasze całkiem niedawne doświadczenie ze śledzącym mercedesem, nie mogliśmy uwierzyć, że o tych planach mówiła serio. Naiwne zapewnienia o tym, że to tylko kolega z pracy, że tylko w dzień i w ogóle to co on mógłby jej zrobić? – No chociażby zostawić samej sobie wielbłądom na pożarcie na środku pustyni (to tzw. opcja ‘light’, pozostałe zostawiam waszej wyobraźni).
Ocenę tej wielkiej naiwności (wynikającej po prostu z braku doświadczenia socjalnego w kraju arabskim) pozostawiam do waszej oceny (bardzo obiektywnie się wyraziłem, przepraszam).
Najlepsze jest to, że wszyscy słuchający mieli taki sam pogląd na całą sytuację. Nawet ci, którzy są tu kilka miesięcy.
Okazuje się zatem, że safari samo w sobie rzeczywiście może być źródłem adrenaliny, ale istnieją w Katarze sposoby, żeby te dawkę adrenaliny spotęgować. Jalla!!