Z koniecznością uzyskania tzw. exit permit przy każdorazowym opuszczaniu kraju już chyba wszyscy ekspaci w Katarze się pogodzili. Wymóg beznadziejny w swej naturze, dotyczący rezydentów takich, jak ja, łamiący podstawowe prawa człowieka. Ostatnio pojawiały się nawet plotki, że w najbliższym czasie zostanie to zniesione wzorem innych państw w regionie oraz pod naciskiem organizacji międzynarodowych. Do tej pory dało się do tego przyzwyczaić, wypełnienie aplikacji zajmowało pięć minut, potem pół dnia czekania i odbierało się takie pozwolenie wystawione przez pracodawcę (jako sponsora pobytu w Katarze). Proces dosyć sprawny gdyby zapomnieć, że odnalezienie wydrukowanego i podpisanego papierka przeznaczonego dla mnie (dla innych zresztą też) stanowiło czasem dla pracowników w owym dziale HR duży problem (nie poznali jeszcze pojęcia układania stosów papierów według alfabetu tudzież wedle innych kryteriów… ) Dla ułatwienia procedur ledwo kilka miesięcy temu wprowadzono nawet elektroniczne exit permit, które po wypełnieniu aplikacji i akceptacji ze strony pracodawcy trafiało do komputera celnika. Rewelacja. Albo wręcz zło konieczne dopracowane do perfekcji. Sęk w tym, że system siadł i wrócili do wersji papierowej.
Tym razem urzędnicy tutejszego MSW przeszli już samych siebie. Wprowadzono opłatę za każdorazowe wystawienie exit permit w wysokości 10 rijali, choć do tej pory nic to nie kosztowało.
I tu przechodzimy do sedna sprawy. Konieczność uzyskania pozwolenia na wyjazd z kraju jest nam narzucona przez państwo, w związku z tym państwo to powinno się liczyć z kosztami takiej biurokracji. A nie przerzucać je na niewinnych ludzi, rękami których to państwo się rozwija. Tylko ich rękami, bo przecież nie rękami rdzennych mieszkańców.
Na razie nie zostało określone, kto będzie ponosił koszt wydania pozwolenia – do tej pory wszelkie koszty związane z wizą itp. ponosił pracodawca. Myślę, że ludzie już niedługo się zbuntują, nie chodzi bowiem o koszt tych dziesięciu rijali (równowartość ok. 7 PLN), ale o sam fakt – aby wyjechać z Kataru trzeba zapłacić ministerstwu za to, że mój pracodawca wyda zgodę na mój wyjazd z kraju na weekend (po stronie ministerstwa nie ma żadnych kosztów, to pracodawca w istocie zatrudnia całą armię ludzi do przerzucania tych papierów – cały jeden dział zajmuje się tymi sprawami – naprawdę!).
Paranoja. XXI wiek. Bliski Wschód. Pustynia. Komuś chyba ekspozycja na słońce szkodzi. Więcej komentarzy nie potrzeba.