Moja pierwsza szalona podróż

Od lat twierdzę, że moje podróże są zawsze spontaniczne, prawie zawsze zbyt krótkie, często szalone, a czasami wręcz nieracjonalne. Od czego się zaczęło? Zanim zabiorę się do podsumowania ostatnich 10 lat moich podróży prezentuję nigdy niepublikowaną historię, którą niektórzy pewnie wrzuciliby do kategorii z horrorami, lecz dla mnie była inspiracją i dziś jest sympatycznym wspomnieniem.

Otóż pierwszym przejawem mojego wyjazdowego szaleństwa w trybie racjonalnym-inaczej była lotnicza podróż z Gdańska do Warszawy z czasów studiów. Mogło to być 40 min. bezpośrednim rejsem albo … Moją alternatywną opcję (dziś może powiedzielibyśmy, że nawet hipsterską) wspominam tym chętniej, gdyż ze względu na warunki pogodowe spędziłem w jej trakcie ponad cztery godz. na … autostradach na zachodzie … Niemiec.

Ryanair miał zabrać mnie wieczornym rejsem z Gdańska do Frankfurtu/Hahn, lecz wylądowaliśmy w Kolonii. Zgodnie z umową, w środku nocy przetransportowano nas autokarami na lotnisko w Hahn. W ten magiczny sposób czas oczekiwania na przesiadkę skrócił się z 8 do nieco ponad 5 godz. Stąd porannym rejsem Wizzair miałem wylecieć w kierunku Warszawy, lecz nieustępująca mgła spowodowała, że punkt wylotu zmieniono na … Kolonię. Do dziś jestem wdzięczny Wizzairowi, że opóźnił odlot, by pozwolić pasażerom na dojazd autokarami z Hahn. Mimo że w Warszawie wylądowałem z kilkugodzinnym opóźnieniem, byłem podekscytowany, że przeżyłem właśnie przygodę, którą będę mógł opowiadać przez lata.

Dziś uważam, że najlepsze podróże zaczynają się już zanim wyjdzie się z domu. Od lat gromadzę na to dowody i opisuję na tym blogu.

Irena Eris też podbija świat arabski

Kolejna polska marka zdecydowała się podbijać arabski świat. Tym razem w kategorii kosmetyków – do obecnego od wielu lat Inglota dołączyła właśnie Dr Irena Eris. Stoisko ze znajomo brzmiącą nazwą w jednym z centrów handlowych w Doha (Gulf Mall) zauważyłem w zeszłym tygodniu. Rozdawane przez hostessy ulotki zapraszają na Beauty Care Day. O szczegóły nie dopytywałem, bo mnie nie interesowały, ale może blogerki-sąsiadki podchwycą temat?

Co ciekawe, moja pierwsza reakcja po zauważeniu znajomo wyglądającego logo była podobna do niejako schizofrenicznej reakcji na Reserved kilka miesięcy temu.

Nie ukrywam, że inicjatywa cieszy oko, choć uważam, że ulotki mogliby poprawić pod względem wyglądu i błyskotliwości tłumaczenia.

Tak czy inaczej – mabruk, Dr Irena! Jalla!!





Reserved podbija świat arabski

DJ, kanapeczki i koktajle – w takiej oprawie, z uzasadnioną pompą, świętowano kilka dni temu otwarcie sklepu Reserved w C.H. Villaggio w … Dausze. Co prawda nie jest to pierwszy sklep tej polskiej marki w Katarze, ale dopiero po kilku miesiącach od wejścia na rynek zdecydowano się na taką huczną, szeroko rozreklamowaną inaugurację.

Źródła firmowe informują, że oprócz Kataru, sklepy Reserved można poza Europą spotkać obecnie w Egipcie oraz na Bliskim Wschodzie właśnie (Kuwejt, Arabia Saudyjska i ZEA).

 

Reserved krok po kroku podbija świat arabski, a ja dzięki temu mogę poczuć się jak w kraju. Choć na razie wywołuje to bardziej schizofreniczne zachowania – gdy pierwszy raz wpadł mi w oko autobus z reklamą Reserved najpierw się zdziwiłem:

– O! Reserved!

Potem szybko uderzył mnie racjonalizm:

 – Czemu ja się dziwię? Przecież to zupełnie normalne, że reklamy Reserved czasem jeżdżą na autobusach!

Coś mi tu jednak nie pasowało. Dobrych kilka chwil zajęło mi zorientowanie się, że w Doha to się jednak wcześniej nie zdażało.

Teraz reklamy Reserved widać na prawie każdym kroku – autobusy, bilbordy, taksówki … Ponownie w ciągu kilku miesięcy zadaję sobie pytanie: jawa czy sen?

Były już polskie wafelki, ogórki, jabłka, jest Inglot i inne polskie kosmetyki, a teraz mamy ciuchy z polską marką. Z Doha do Warszawy jes naprawdę coraz bliżej!



Lotniczy dzień świstaka

Przy okazji opisywanego wcześniej szczytu szaleństwa w podróżach między Polską i Katarem odkryłem, jak bardzo pasjonujące może być obserwowanie powtarzających się zjawisk, a tym bardziej podążanie za nimi, nawet tysiące kilometrów.

UWAGA! Przed przeczytaniem kolejnych akapitów zaleca się zapięcie pasów bezpieczeństwa oraz zapoznanie z treścią wpisu ‘Co mi zrobisz jak mnie złapiesz’.

Gdy po siedmiu dniach znowu byłem w drodze na lotnisko w Doha, aby (ponownie) łapać rejs do Frankfurtu Lufthansy, nie zdawałem sobie sprawy, jak dalece los odważy się całą sytuację sprzed tygodnia powtórzyć.

Równie pośpieszne pakowanie po powrocie z pracy w czwartek, jakaś drzemka, lotniskowa rutyna dom-parking-terminal, ten sam stres przy oczekiwaniu na przydział miejsca – wszystko to upewniło mnie w przekonaniu, że uczestniczę w jakimś „dniu świstaka”. Rozwój wydarzeń na lotnisku – mimo mojej nadziei – też okazał się rutynowy. Wcale nie mam na myśli wchodzenia w glorii na pokład samolotu Lufthansy, bo – tak samo, jak tydzień wcześniej – miejsc niespodziewanie zabrakło i się nie zabrałem! I tak samo, po upewnieniu się, że ten nieprzyjemny werdykt jest ostateczny, grzecznie musiałem ciągnąć walizeczkę z powrotem przez terminal w stronę wyjścia, następnie przez cały lotniskowy parking, aż do samochodu. Po dotarciu do domu następowało tak samo pospieszne i skuteczne poszukiwanie alternatywnych sposobów jak najszybszego dostania się nad Wisłę.



O wiele bardziej pozytywny wydźwięk miała rutyna, którą zaobserwowałem w drodze powrotnej – na lotnisku w Gdańsku. W ramach owych szaleństw podróżniczych miałem lecieć z Gdańska przez Berlin do Doha. Najpierw w środę, a potem cztery dni później (w tych czterech dniach zmieścił się czwartek spędzony w pracy, lotniskowa rutyna w Doha opisana w paragrafie powyżej, pół dnia w Warszawie, dwa dni w w Trójmieście włącznie z weselem, …).

W drodze do Kataru w obu przypadkach nie musiałem wracać na tarczy, bo miejsc szczęśliwie wystarczyło, więc zamiast się stresować, obserwowałem i uczestniczyłem. Lotnisko to dość oczywiste miejsce do obserwowania powtarzalności zjawisk, ale uczestniczenie w takim spektaklu dwa razy w cztery dni, w ciągu których zdążyło się kilkukrotnie przekraczać kontynenty (a w perspektywie kilku godzin jest kolejny raz), to zupełnie inna kategoria wrażeń.

W środę i w niedzielę. Ten sam personel przy odprawie Air Berlin. Ten sam zestaw samolotów na płycie lotniska – Air Berlin w oddali, po lewej Wizz Air i Lufthansa, po prawej SAS i Eurolot. W tej samej kolejności i ustawieniu zaczną zaraz skoordynowany taniec po płycie lotniska. Gdy wsiadam do autobusu, Lufthansa zaczyna się wypychać. Wchodzę na pokład Air Berlin, a SAS wypycha w naszą stronę i zapuszcza silniki, a wyziew z nich znów leci prosto na mnie, stojącego na schodkach Bombardiera Q400.

A potem już tylko punktualne lądowanie w Berlinie, nad horyzontem widzę zachodzące słońce, przesiadka na późnowieczorny rejs Qatar Airways, ten sam personel przy odprawie, jedynie starszy o cztery dni. Zmęczona po całym dniu pracy obsługa sklepów wolnocłowych przygotowuje się do zamknięcia dnia, słyszę zasuwające się jedna za drugą rolety punktów usługowych.

Taka powtarzalność zjawisk, z którą często mamy do czynienia na lotniskach i w której sami możemy uczestniczyć, jest dla mnie fascynująca. Jest jak szczegółowo reżyserowany spektakl teatralny, np. musical – z obrotową sceną, w którym co piosenkę płynnie zmienia się scenografia. Grany co wieczór przez grupę tych samych aktorów.

A może to, co zaobserwowałem, było jedynie powtórzonym akurat w tych dniach wyjątkiem od rutyny, której inscenizacja zwykle wygląda zupełnie inaczej?

Turystów trzeba szanować

Gdańsk Oliwa. W zeszłym tygodniu, po załatwieniu spraw mój tata wpadł na pomysł.

– Tu niedaleko, przy pętli tramwajowej, była kiedyś budka z piwem. Wiele lat temu mieli tam bardzo dobre szaszłyki. Sprawdzimy?

Wchodzimy. Bar z piwem jak się patrzy, przy stolikach sami mężczyźni, dochodzi czternasta, po temacie rozmów domyślam się, że są już po ciężkim dniu w pracy. Wydaje się, że niektórzy mają już za sobą kilka piw. Może już długo tu siedzą, a może po prostu szybko piją? W końcu upał w pełni i ma człowiek prawo być spragnionym.

Wolnych stolików brak, więc dosiadamy się do dwóch jegomościów.

– Czy możemy tu usiąść, obok panów?

– A-lesz o-szy-wiś-sie.

Podchmielony jegomość zaczyna przygotowywać więcej miejsca dla nas, zgarnia puste kufle w swoją stronę.

– Nie ma problemu, zmieścimy się – oponujemy.

– Turystów trzeba szanować!

I tak oto zostaliśmy turystami we własnym mieście. Jak należy się ubrać, aby w piwnym barze w Oliwie być wziętym za turystę? Smart casual, czyli koszula, spodnie i torba na ramię z dokumentami.

Teraz, po krótkim rozeznaniu w internecie, widzę, że ten bar jest tak legendany, na jaki wygląda. Szaszłyki (wieprzowe!) w budce z piwem przy pętli w Oliwie polecam wszystkim żądnym przygody. Po 3 złote za 100g, do tego chlebek i musztarda.

Świat się zmienia, człowiek się zmienia, ale szaszłyki pozostały bez zmian. Piękna sprawa.

Poniżej fragment artykułu z Dziennika Bałtyckiego o tym legendarnym miejscu:

[…] Bar doczekał się swojego miejsca w literaturze. Tadeusz Dąbrowski napisał esej, w którym czytamy: „Ten bar się nie nazywa. Dzięki temu mężowie, którzy wracają stąd nonszalanckim krokiem Johna Wayne’a do swoich strapionych żon, zapytani przez nie: „Gdzie, do cholery, byłeś przez tyle godzin?”, ze spokojnym sumieniem mogą powiedzieć: „Nigdzie”. Bywalcy jednak dobrze wiedzą, gdzie byli, każdy z nich ochrzcił to centrum świata po swojemu. I tak jedni chodzą „do Maćka”, inni „do Jurka”, jeszcze inni „na rożen” albo po prostu do „budy”. Ja chodzę „na pętlę”, bo blaszany peerelowski barak w kolorze mordoklejki stoi właśnie przy pętli tramwajowej w Oliwie, kilka kroków dosłownie, jedno charyzmatyczne splunięcie od torów. Brak oficjalnej nazwy sprawia również, że jest to najbardziej demokratyczny i niestargetowany lokal, jaki znam. Choć gdy wiele lat temu, jadąc na uczelnię, odwiedziłem go po raz pierwszy, dotarło do mnie, że Foucault nie miał pojęcia, czym jest prawdziwa transgresja.” […]

Zdjęcie za: mojeosiedle.pl

Polskie ogorki. Made in India

Wiadomości sklepowych ciąg dalszy.

Do sieci sklepów Lulu w Katarze trafiły ogórki konserwowe firmowane napisem ‘Polskie Ogorki” (pisownia oryginalna). Wedle napisu na etykiecie, wyprodukowano je … w Indiach, prawdopodobnie z przeznaczeniem na eksport do Australii.

Ewenement przetestowałem i muszę przyznać, że smakują wybornie. W składzie jest gorczyca i koperek. Moje podniebienie byłoby jeszcze szczęśliwsze, gdyby zalewa była nieco słodsza, ale ogólnie nie ma na co narzekać.



Polskie jabłka już w Katarze

W supermarketach Carrefour w Katarze pojawiły się właśnie polskie jabłka. W ofercie są dwie odmiany opisane jako Apple LIgol  i Apple golden. Czy będą smakowały tak dobrze jak w Polsce?

Wypadałoby teraz oczekiwać zaproszenia na szarlotkę z polskich jabłek. A może ktoś skusi się na rozpoczęcie produkcji cydru? Przecież trzeba wspierać polskich producentów jabłek!



Fot. Facebook

Co mi zrobisz jak mnie złapiesz

Czwartek rano, tuż po świętach wielkanocnych.

Marusia: Hej, dzisiaj lecisz czy już jesteś na miejscu?

Wheyman: Co jest dzisiaj? Dokąd mam lecieć? I, wreszcie, gdzie jest to miejsce?

Marusia: Dżizas… Czyli gdzie teraz jesteś? 🙂 Już w Doha? 🙂

Wheyman: Już w Doha i jeszcze w Doha! Sam ledwo się w tym łapie…

Marusia: A gdzie lecisz w takim razie?

Wheyman: Otóż, prawda jest taka, że dziś leciałem i dziś jestem na miejscu. Dziś będę leciał i jutro też będę na miejscu. Tyle że innym, od dzisiejszego, ale tym samym, co wczorajsze.

Po kilku dniach odsypiania, wreszcie jestem w stanie odtworzyć bieg wydarzeń. Jest to problematyczne bynajmniej nie ze względu na konsekwencje dobrej zabawy na weselu kuzynki, w którym w międzyczasie uczestniczyłem, choć trzeba przyznać, że ono właśnie przyczyniło się do zamieszania.

Jak to się stało? Zasady obowiązujące w Katarze w pewnym stopniu karzą tych, którzy biorą urlop na tydzień lub dłużej. Najlepiej brać sześć dni lub mniej, w przeciwnym razie weekend jest również liczony jako urlop. Co z tego, że wszyscy uważają, że to bez sensu?

Po sześciu dniach w Polsce (licząc weekend…) postanowiłem więc zaoszczędzić dni urlopowych i wrócić do pracy na jeden dzień – czwartek. W Doha wylądowałem ok. piątej rano i po szybkim prysznicu w domu i przebraniu się byłem już na siódmą w pracy. Po pracy czekało mnie rozpakowanie (słoików ;), spakowanie i szybka wieczorna drzemka. Około północy wyjeżdżałem do Polski na kolejne trzy dni, w tym na rzeczone wesele.

Przedziwne to uczucie ponownie wejść na dziesięć dni w polski tryb życia z rowerem, bałtycką bryzą i błękitnym niebem w rolach głównych, z przerwą na osiem godzin pracy na innym kontynencie. Jeszcze dziwniej jest po tym okresie wrócić „na dobre” do Kataru. Czy było warto tych trzynastu godzin dodatkowo spędzonych w samolotach? Nie mam co do tego wątpliwości!

Nie pierwszy raz uraczyłem się takim podróżniczym maratonem, lecz nigdy wcześniej nie było to tak zaplanowane. Do dziś wspominam moją spontaniczną podróż na Malediwy. Zaczęło się od niewinnego powrotu z kilkudniowych wakacji w Polsce. Całonocny rejs z Mediolanu lądował w Doha w czwartek rano, po czym, niezbyt wyspany, udałem się do pracy. Na locie nie zmrużyłem oka, bo leciała nim w charakterze załogi Pani Truskawa, której sprawiłem niezłą niespodziankę pojawiając się – niby znikąd – na pokładzie. Jak tylko się okazało, że po krótkim odpoczynku w Doha udaje się ona na Malediwy z dwudniowym pobytem służbowym, postanowiłem skorzystać z okazji i dołączyć. Wylot do Male był ok. pierwszej w nocy, czyli ok. 20 godzin po naszym lądowaniu z Mediolanu. W czasie, gdy Pani Truskawa odpoczywała w pozycji horyzontalnej przed kolejnym rejsem, ja pracowałem, pakowałem się, biegałem kupować bilety, studiowałem przewodniki. Wszystko, prócz odpoczynku.

Czy muszę dodawać, że po dwóch nieprzespanych nocach z rzędu w pewnym momencie senność wzięła nade mną górę. Stało się to, jak tylko położyłem się na gorącym piasku. Pamiętam, lecz do dziś nie rozumiem, dlaczego, zasypiając, trzymałem ręcę wyciągnięte nad głową. W tej dziwacznej pozycji przebudziłem się po dwóch godzinach z przypalonymi pachami. Kto by się smarował, gdy niebo zachmurzone? Pod pachami?!

Mimo ogólnego zmęczenia, przeżycia były niezapomniane, skoro … do dziś je pamiętam jak żywe.

Najwyraźniej od czasu do czasu ma sobie człowiek potrzebę zdobycia kolejnego osobistego szczytu. Alpiniści mają swoje szczyty, podobnie jak maratończycy, czy morsy kąpiące się zimą w morzu. Moje mozolnie zdobywane szczyty są w kategorii szaleństw podróżniczych.

Więcej o tym swoistym dniu (tygodniu) świstaka w kolejnym wpisie.

Ambasada ostrzega pasażerów

Na stronie internetowej polskiej ambasady w Katarze pojawiło się ważne ostrzeżenie dla Polaków podróżujących do Doha (dotyczy to także osób pozostających w strefie tranzytowej lotniska).

W związku z uruchomieniem bezpośredniego połączenia lotniczego Warszawa – Doha, placówka odnotowuje przypadki niestandardowego zachowywania się obywateli polskich na pokładach samolotów Qatar – Airways (palenie papierosów, nadużywanie alkoholu, złe zachowanie w stosunku do obsługi samolotu), co w konsekwencji prowadzi do bardzo przykrych konsekwencji w świetle rygorystycznych przepisów prawa Państwa Kataru.

Wszystkie ww. wykroczenia karane są zatrzymaniem na lotnisku, aresztem, rozprawą przed kolegium ds. wykroczeń i wysokimi karami pieniężnymi (do 5000 QR – ok. 4800 PLN).

Apelujemy do wszystkich pasażerów podróżujących Qatar Airways ( także innymi liniami arabskimi) o daleko idącą ostrożność i powstrzymanie się od niestandardowych zachowań na pokładach ww. wymienionych linii, aby uniknąć przykrych i niespodziewanych konsekwencji podobnych zachowań.

Qatar Airways uruchamia centrum usług we Wrocławiu

Qatar Airways otworzyły we Wrocławiu europejskie Biuro Obsługi Klienta. Wydarzeniu towarzyszyło uroczyste przecięcie wstęgi, a także konferencja prasowa. Wśród uczestników znaleźli się Ambasador Kataru i Ambasador Polski w Katarze, prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz, a także przedstawiciele przewoźnika.

Początkowo, telefonicznie obsługiwane będą kluczowe rynki, tj. Wielka Brytania, Francja, Niemcy oraz co zrozumiałe – Polska, a w niedalekiej przyszłości także Hiszpania, Włochy, Szwajcaria czy Belgia. W kolejnym etapie inwestycji wrocławskie centrum rozszerzy obsługę klientów o wsparcie e-commerce, obsługę członków Privilege Club oraz usługi turystyczne.

Fot. za: doba.pl

Jak doniósł portal tuwroclaw.pl, Wrocław rywalizował o tę inwestycję z Budapesztem i Edynburgiem. Liczba studentów i młodych ludzi, którzy znają języki obce, dobry klimat inwestycyjny, wysoka jakość życia oraz wsparcie władz miasta to czynniki, które pomogły w wybraniu Wrocławia przez przewoźnika. Nie bez znaczenia było osobiste wsparcie Prezydenta Rafała Dutkiewicza.

Polskie media podkreślają, że jest to pierwsza na Dolnym Śląsku i jedna z pierwszych w Polsce znaczących inwestycji arabskich. Do tej pory opływające w gotówkę firmy znad zatoki perskiej omijały Polskę szerokim łukiem.

W najbliższych miesiącach liczba zatrudnionych ma się zwiększyć o kilkadziesiąt osób. W kolejnych latach centrum obsługi klienta ma nadal zwiększać zatrudnienie. Obecnie trwa nabór pracowników.

Poszukiwane są osoby z biegłą znajomością języków obcych i gotowych pracować na zmiany, bo docelowo centrum będzie działało 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. Obecnie poszukuje się głównie osób ze znajomością angielskiego, niemieckiego, włoskiego, hiszpańskiego, francuskiego i arabskiego. Szczegóły można znaleźć na stronie qatarairways.com w zakładce ‘Careers’.

Fot. za: tuwroclaw.com