Z ziemi katarskiej do Polski

ETD (estimated time of departure) ex DOH– piątek 23 listopada, 00:25LT

Pre-start check. Walizka – jest! (w tę stronę prawie pusta).

Bilety – są! – dużo ich, w sumie musiałem kupić ich dziesięć – tak na wszelki wypadek, bo do ostatniej chwili nie wiem jak polecę.

Pozwolenie na start – jest! – ‘exit permit’ wystawione przez pracodawcę odebrałem w ostatniej chwili (uff!!), a bez tego dokumentu nie można opuścić tego pięknego kraju.

Prognoza pogody na lotnisku docelowym? Sprawdzona – cały czas poszukuję chętnych, którzy mi dowiozą kurtkę zimową na lotnisko. I jakieś buty, choćby kalosze.

Pasy? – zapięte.

No to lecimy! Let’s fly! Jal-lan tir!

 

On a way to FRA

 

Najpierw czterema gwiazdkami, a potem przesiadka do trzech gwiazdek. Jak wszystko pójdzie sprawnie równo po dwunastu godzinach powinienem stanąć na ziemi polskiej.

Na śniadanie oczywiście jajecznica na bekonie (już zamówiona). Na obiad knedle ze śliwkami. Drugiego dnia schabowe. Następnego pewnie gołąbki. Tak, wiem, w planowaniu jestem całkiem dobry…

W planie, poza jedzeniem, jest również picie – polskiego piwa oczywiście. Od piątku w Gdyni (na plaży chyba trochę zimno…), a we wtorek w Warszawie (wieczorem mam nadzieję zobaczyć się z Państwem na Polu Mokotowskim).

To będzie dla mnie również odpoczynek od bloga – chyba mi się należy!?! Następny wpis po powrocie na pustynię, czyli za tydzień. Też sobie ode mnie odpocznijcie…

Mgła paraliżuje

Paraliżuje miasto na pustyni. Miasto stołeczne Doha.

Przyznam, że było to dość zaskakujące zobaczyć coś niby tak normalnego (jak na europejskie warunki) w miejscu, w którym od sześciu miesięcy nie dało się zauważyć ani jednej chmurki. Poniżej zdjęcie z innego bloga uchwycone w ostatnią niedzielę rano, gdy mgła już ustępowała.

Mgła w Doha - West Bay area


Pierwsza mgła poranna w tym sezonie (ma ich być podobno więcej w czasie ‚zimy’), wszyscy w drodze do pracy, więc paraliż komunikacyjny był nieunikniony – to chyba oczywiste. Ciekawe, że większość kierowców nie wpadła na to, żeby włączyć światła przy tych warunkach pogodowych… Brak słów! (nic dziwnego, wielu kierowców nie włącza tu świateł nawet w nocy).

Wielki Brat patrzy

W Warszawie na Mysiej był kiedyś taki fajny urząd – cenzurą zwany. Myślicie zapewne, że wszyscy cenzorzy wyginęli, albo i zostali zmuszeni przez życie do przeniesienia się ze stołkiem do Chińskiej Republiki Ludowej? Otóż nic bardziej mylnego – w Katarze cenzura ma się bardzo dobrze. Pracy dla cenzorów jest jednak na pewno mniej niż kiedyś, bo przyszła automatyzacja. Ot, na przykład taka.

Wielki brat patrzy - blokada joemonstera w Katarze

Zaskakujące? Zadziwiające? A może wkurzające?? Frustrujące? Wyobraźcie sobie, jakie inne słowa przychodzą mi na język, gdy mi to wyskakuje. I wcale nie poszukuję pornosów… Komu odebrało mowę niech się wypowie!

Bardzo dużo stron jest zablokowanych, a popularny w Polsce – całkiem niewinny przecież – joemonster jest tylko jedną z wielu.

Niedawno jeszcze wielu Polaków narzekało na Kaczy-państwo i ślepą walkę z teletubisiem-niby-gejem i słusznymi czy nie atakami Bliźniaków na media, ale jak to porównać do całkowitej blokady takich stron jak joemonster w Katarze?

Następnym razem, gdy któreś z Was będzie podsyłać mi link do jakiegoś śmiesznego filmiku itp. to – błagam – dwa razy się zastanówcie, czy ja będę go mógł zobaczyć. No chyba, że niskim kosztem chcecie wyprowadzić mnie z równowagi. Jeśli tak, to proszę bardzo…. Czekam!

Pół roku strzeliło

Właśnie mija pół roku odkąd tu przyjechałem. Czas na świętowanie. Chociażby dlatego, że tyle tu wytrzymałem i że … nadal mam siły, żeby nad Zatoką zostać.

W ciągu tych sześciu miesięcy ani razu nie byłem w Polsce, ani razu nie byłem w Europie. Wieprzowinkę jadłem w sumie może ze trzy razy tylko, wino do obiadu – najwyżej dwa – tylko w krajach ościennych (bo w Katarze w moich restauracjach jest zabronione).

Miałem okazję przeżyć najbardziej ekstremalne temperatury w moim życiu, ba!, miałem odwagę pójść na spacer, gdy wilgotność powietrza przekraczała 90% przy temperaturze 45 stopni w środku nocy. Prawdziwe szaleństwo – nie mniejsze, niż sama przeprowadzka w te rejony. A teraz, gdy temperatury spadły do tylko 25 stopni marznę – tak jak wczoraj, gdy siedziałem w krótkim rękawku w ogródku na zewnątrz Starbucksa o drugiej nad ranem. Świat do góry nogami.

Tęskni się za normalnością. Za świeżym powietrzem, za lasem.

Co będzie ze mną, gdy (inszalla) będę celebrował kolejne sześć miesięcy od przyjazdu tutaj?

Jest i kolejny powód do świętowania – nareszcie po odpracowaniu sześciu miesięcy przysługują mi półdarmowe bilety w świat. Już myślałem, że to nigdy nie nastąpi. Wygląda więc na to, że od teraz relacje z dziwnych podróży będą pojawiać się tu trochę częściej. Czy tego chcecie czy nie… Kto za? Kto przeciw? Nie widzę! Jakoś cicho siedzicie ostatnio…

Jhankaar Beats

Impreza, która zanim się rozpoczęła przez wielu została uznana za kultową. Między innymi dlatego, że to pierwsza tego typu impreza w Doha. Miód dla uszu dla wszystkich fanów Bollywood, a tych jak wiadomo jest sporo. Zwłaszcza w Katarze, w którym mniejszość hinduska stanowi większość, a do Bombaju to jak rzut beretem.

Jhankaar Beats party - every month at Qube

Do Dohy zjechało z tej okazji dwóch super znanych (tja…) didżejów na co dzień bawiących w Dubaju. Dla ludzi w Katarze to niby prawdziwy zaszczyt. I wyjątkowa okazja do poczucia się obywatelem świata, samego środka świata, czyli Dubaju właśnie. Okazja również do zanurzenia się w rytmach przez owych didżejów serwowanych.

No właśnie. O te rytmy się rozchodzi tutaj, bowiem – jak się okazało – chodziło o mieszankę przebojów z Zachodu oraz hitów z Bollywood. Mieszanka dosłowna, bo wodzirej gra dwa utwory z różnych krańców świata na raz. A że robi to umiejętnie, wychodzi coś całkiem ciekawego. Teraz przyda się wyobraźnia: spróbujcie odtwarzać w tym samym czasie Panjabi MC ‘Mundian To Bach Ke’ oraz najnowszego chyba Timbalanda ‘The way you are’. Albo muzykę z pamiętnej indyjskiej reklamy Peugeota 206 (podobno wielki przebój na Subkontynencie) z ‘Billy Jean’ Michaela Jacksona. Poniżej inny przykład z youtube’a – szczerze odradzam słuchanie tym, którzy mają wrażliwe uszy 🙂

Jedna piosenka zagłusza drugą, druga pierwszą. I każdy się bawi – słysząc to, co mu się bardziej podoba lub co lepiej zna ze słyszenia. Zauważyłem, że niektórzy biali, zupełnie tak jak ja, tańczyli do innych rytmów i słów, niż otaczający ich Hindusi. A wszystko działo się w tym samym czasie. Ciekawe.

Dodam, że impreza ma stać się cykliczna. Wygląda więc na to, że odtąd co najmniej jeden piątek miesiąca będę spędzał w klubie Qube w Ramadzie. Z moimi indyjskimi (i nie tylko zresztą) znajomymi. Przy indyjskich (i nie tylko) rytmach.

Maskat rządzi!

Wymiata normalnie. Aż trudno opisać to słowami. A zdjęć tym razem niestety przywiozłem bardzo niewiele….

Truli emejzing!

Znowu naj. Naj naj po prostu.

Najczystsze miasto w całym regionie. Jedno z najczystszych na świecie (porównywalne do miast szwajcarskich, czy Singapuru).

Najrozsądniej planowane inwestycje (drogi mają znakomite w porównaniu z Doha). Całkowity brak megalomanii obserwowanej w Dubaju, gdzie – nie wiadomo po co – buduje się najwyższe budynki na świecie. Maskat nie ma ani jednego drapacza chmur i nie planuje mieć – chyba jest z tego dumny.

 

Stary Maskat - jeden z fortów

Najmniej arogancji wśród lokalnych mieszkańców. Wynikająca z tego niezmiernie pokojowa atmosfera na drogach (nawet ja tylko po sześciu miesiącach spędzonych w Katarze jeżdżę gorzej niż mieszkańcy Omanu).

 

Uliczna rzeczywistość mojego Orientu

zdjęcie pożyczone

Najpiękniejsze położenie. Malownicze góry po jednej stronie (skaliste, w kolorze brunatno-czerownym?), wody Zatoki Omańskiej po drugiej, a między nimi miasto ciągnące się na przestrzeni około 50 km (prawie jak Trójmiasto, prawie…)

I ta zieleń. Najbardziej naturalne drzewa i trawa, jakie widziałem w ciągu ostatniego półrocza.

 

Wszechobecny Sułtan i 'czajniczek'

Do tego zadziwiająca architektura, pełna zdobień. Orient z moich wyobrażeń w pełnym tego słowa znaczeniu. To tutaj powinien kursować legendarny Orient Express (gdyby tylko mieli tutaj tory…)

 

Pałac Sułtana w Maskacie

Na pewno tam kiedyś wrócę, żeby zobaczyć więcej, ale już prywatnie, a nie służbowo. W końcu to tylko niecała godzina lotu stąd.

Przy okazji dodam, że jest to chyba jedna z bardziej luksusowych destynacji turystycznych na rynku polskim – 7-dniowa wycieczka z biurem podróży do tego raju na ziemi kosztuje bowiem – uwaga –
9 700 PLN. W cenie śniadania, ale obiady już niekoniecznie 😛

 

Spragnionym większej liczby obrazków tymczasowo polecam zdjęcia zrobione przez innych turystów, np. tutaj.

Safari. Na pustyni safari.

Dzień i noc. Land Cruisery, piach, duża prędkość… Prawdziwe wyzwanie dla błędnika, bo jazdę najlepiej można streścić słowami z „O co biega”: „Góra-dół-góra-dół-góra-dół”.

Około 40 km od Doha droga asfaltowa się kończy, zaczynają się piaski. Jest to moment, kiedy wszystkie czterokołowce się zatrzymują i spuszczają powietrze z kół (tylko trochę, nie całe powietrze…). Potem już tylko wydmy przed nami.

safari

Generalnie są utarte szlaki, którymi porusza się większość terenówek, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zjechać na bok i sprawdzić swoje umiejętności prowadzenia Land Cruisera w niewiadomo jak głębokim piasku. Gdzie się nie spojrzy – wszędzie ślady opon. I śmieci – schorzenie Kataru i prawdopodobnie innych państw regionu. Śmieci na pustyni, wyrzucane przez szybę z pędzącego samochodu (pisałem już o tym przy okazji imprezy na pustyni ). Szkoda słów.

Dojechaliśmy na samo południe kraju, widzieliśmy tzw. Inland Sea (morze wewnątrz pustyni, prawie jak jezioro Łebsko), które tworzy naturalną granicę z Arabią Saudyjską i Zjednoczonymi Emiratami.

Potem już tylko wizyta na farmie wielbłądów należącej do rodziny Emira. Niezapomniany zachód słońca na tle wydm.

Farma wielbladow Emira

Wieczór i noc spędzone w obozie złożonym z kilku olbrzymich namiotów, tuż nad brzegiem Zatoki. Barbecue, muzyka arabska, szisza, noc pod gwiazdami na śpiworach. Dwie godziny snu, pobudka przed wschodem słońca, przez kolejną godzinę oczekiwanie na słońce (oczywiście źle oszacowaliśmy czas, ale warto było czekać).

Obozowisko nad brzegiem Zatoki

Potem już tylko śniadanie – jajecznica z papryczkami chili oraz pasta z jakiejś fasoli – z jeszcze większą ilością chili. Przyrządzone przez pracowników obozowiska – z pochodzenia Nepalczycy – więc wszystko jasne.

Na koniec droga powrotna przez wydmy do Doha.

Jak wygląda safari na pustyni w Katarze? Niezapomniane przeżycia, dobra okazja do zrobienia kilku (chyba) fajnych fotek (więcej tu). Wycieczka obowiązkowa dla każdego, kto przyjeżdża do Kataru mającego 350 rijali w kieszeni. Jakby ktoś miał mnie tu odwiedzić, to już wiadomo, jaki jest jeden z punktów programu.