Moje kolejne spełnione marzenie. Do tej pory skrywane, nawet przed samym sobą, lub – innymi słowy – długo nieuświadomione. Jak się okazało skrywane było przez wielu innych, w tym raczej małomównego kolegę z działu, który okazał się większym fanatykiem niż ja! Jak się później okazało świat jest jeszcze mniejszy – w samolocie w drodze do Paryża siedziałem obok pana, który w pewnym momencie zaczął czytać Przegląd lotniczy. Polski Przegląd lotniczy! Oczywiście był tak, jak my w drodze na Le Bourget.
To co na miejscu to naprawdę trudno opisać słowami. Już na samym wejściu miłym zaskoczeniem była agresywna ekspozycja Qatar Airways (trzeba się lansować). Towarzyszyły temu codzienne konferencje prasowe naszego prezesa na których padały groźby pod adresem konkurencji („nie wchodźcie na nasz rynek z waszym gównianym produktem i gównianymi zyskami”), tudzież partnerów biznesowych – najbardziej dostało się Boeingowi, którym rządzą „księgowi i prawnicy”, a ci z kolei „ lubią chodzić na lancze”.
Co poza tym? A380 oczywiście, który latał nad nami jak baletnica (ociężała, ale jednak baletnica!). Cicho, z gracją. Podniebny taniec, który zapadnie w pamięć.
Do tego bliskie spotkania trzeciego stopnia z najróżniejszymi samolotami i ich częściami – zobaczyć wnętrze silnika do 777 z bliska to gratka jakich mało.
Do tego muzealny egzemplarz 747 z floty Air France, którego zwiedzanie okazało się ciekawsze niż myślałem – bezcenna była możliwość porównania wyglądu kabin pasażerskich sprzed kilkudziesięciu lat i współczesnych. Ponadto współczucie dla Renault Twingo połkniętego przez olbrzyma na wieczność w jego brzuchu.
Miło było również zajrzeć do wnętrza poczciwej Dakoty – aż trudno uwierzyć, że w niektórych krajach są one używane do dziś!
I tak zleciał nam cały dzień. Uwierzyłby kto?