Duma Kataru – absolwenci. I Enrique.

Warto wrócić na chwilę do Enrique. Okazuje się bowiem, że okazją do jego koncertu w Doha było – uwaga – zbliżające się zakończenie roku akademickiego na katarskich uczelniach. Co za zaszczyt! Nieoficjalnie (może nawet i oficjalnie, ale nie znalazłem nigdzie potwierdzenia) mówi się, że latynoski piosenkarz został zaproszony gdyż jego wielkim fanem jest szejkowy syn, który właśnie w tym roku został absolwentem jednego z uniwersytetów (ktoś tu miał gest!). Tych ostatnich jest na ziemi katarskiej całkiem sporo – Weill Cornell Medical College in Qatar, Texas A&M University at Qatar, Carnegie Mellon University in Qatar – to tylko kilka z nich. Wszystkie są częścią Education City, założonego w 1995 roku przez Emira. Projekt, któremu przewodzi katarska Pierwsza Dama, jest częścią ambitnego planu, aby Katar stał się regionalnym i globalnym centrum edukacji. Nietrudno zauważyć, że w celu realizacji tej strategii postanowiono współpracować tylko z amerykańskimi uczelniami, które tutejszym oddziałom narzucają swoje standardy nauczania.

Dziesiątki dźwigów budują Education City w Doha. Na zdjęciu ok.1/5 inwestycji!!!

Koszt inwestycji w same nieruchomości, z których najbardziej znacząca to budynek-drzewo, szacowany jest na miliardy dolarów. Koszty operacyjne i zarządcze to wedle zarządu fundacji, która tym wszystkim dowodzi – setki milionów dolarów.

Drzewo - ta konstrukcja idealnie odzwierciedla jak ambitne plany ma Katar jeśli chodzi o edukację na najwyższym poziomie

Nic dziwnego zatem, że na zakończenie roku funduje się studentom imprezę w postaci koncertu Enrique Iglesiasa.

Jednakże to ambitne przedsięwzięcie może nigdy się nie zwrócić – wybudowanie tych wszystkich kampusów to pestka gdy ma się do dyspozycji tanią siłę roboczą. O wiele większym wyzwaniem będzie skłonienie absolwentów do podjęcia pracy w Katarze. Okazuje się, że wielu tegorocznych absolwentów pytanych o plany na przyszłość wspominała o kontynuowaniu studiów za granicą, np. w Nowym Jorku. Czy kiedykolwiek wrócą do Kataru, aby swoją wiedzą i doświadczeniem wspierać jego rozwój? Wątpliwe, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że spośród 200 absolwentów rodowici Katarczycy stanowią mniej niż połowę.

Póki co Katar jest bardzo dumny ze swojego systemu edukacji. Jest chyba również dumny ze swoich absolwentów skoro na bilbordach wywiesza ich zdjęcia.

Katar dumny ze swoich absolwentów. Bilboard przy uniwersytecie w Doha.

Absolwenci uniwersytetu - plakaty na latarniach w Doha.

Rekordy temperatury, czyli 48 w cieniu

Gazety od kilku dni donoszą o rekordowych temperaturach notowanych w Katarze. Według statystyk tegoroczny maj jest najgorętszym majem od 1993 roku – temperatury sięgają 48 stopni Celsjusza, a mogą być jeszcze wyższe na pustyni. Lokalni meteorolodzy nie potrafią jeszcze odpowiedzieć na pytanie, czy jest to zapowiedź wyjątkowo gorącego lata.

Na razie jeszcze nie jest źle – w ostatnich dniach jest wyjątkowo sucho (teraz tylko 21% wilgoci), więc wysokie temperatury nie są aż tak uciążliwe. W drodze z pracy przeprowadziłem eksperyment – dojechałem do domu bez włączania klimatyzacji (bynajmniej bez rozbierania się!). I co? – przeżyłem, było całkiem przyjemnie, bardzo sucho, zupełnie jak w saunie. Temperatura na termometrze-breloku przypiętym do kluczyków w kilka minut wzrosła z 23 stopni (tyle było w biurze, brr!) do 52 stopni. Może i wzrosłaby bardziej, ale byłem już pod domem. Ale jazda!

Akon na plaży

Oto subiektywna relacja z pierwszej ręki. Ogólnie mogło być gorzej. Akon bawił przecież publiczność przez 75 minut, czyli o całe 25 minut dłużej niż Enrique Iglesias dwa tygodnie wcześniej (biorąc pod uwagę to, że bilety kosztowały tyle samo można było dostać aż 50% więcej rozrywki).

Przekrój demograficzny publiczności raczej przewidywalny – mnóstwo dzieciaków zarówno z rodzicami, jak i bez. Nastoletnie siusiumajtki oczywiście były w większości (organizatorzy wiedzieli co robią podejmując decyzję o niewprowadzaniu ograniczeń wiekowych!). Ku zaskoczeniu wszystkich „przedszkolaki” zachowywały się jakby ich właśnie wypuszczono z zoo. Zdejmowanie koszulki w miejscu publicznym to coś normalnego na koncertach w innych częściach świata, ale tutaj? I to w wykonaniu nieletnich Arabów? A co powiedzieć o piętnastolatce przebranej za króliczka Playboya, której nawet różowego ogonka nie zabrakło?! Słowem – miało się to nijak do konserwatywnych muzułmańskich standardów jakie obowiązują w Katarze.

Warto wspomnieć też o tym, jak Akon sobie poradził ze słowami piosenki I wanna love you, których alternatywna wersja brzmi I wanna fuck you. Zgodnie z moimi przewidywaniami pozwolił publiczności zaśpiewać jedyną poprawną wersję, a sam dyplomatycznie zrobił w odpowiednim momencie pauzę -słowo fuck zawiera w sobie element pornograficzny, a takowy jest w Katarze zabroniony.

Akon - jeszcze w podkoszulku, ale już bez dresu - w czasie koncertu w Doha
Autor zdjęcia: Agnieszka

Zacznijmy jednak od początku. Szacunek na pewno się należy za wytrwałość – Akon zaczął występ w zapiętej pod szyję bluzie dresowej – w temperaturze ok. 35 stopni wytrzymał aż kilka piosenek, po czym nastąpił kilkuetapowy striptiz (pewniak jakich mało na koncertach o takim profilu).

Szacunek należy się również za cywilną odwagę. Wszak o ryzyku rzucania przedmiotami różnego typu w publiczność dowiedzieliśmy się już jakiś czas temu (m.in. po procesie wymierzonym wokaliście Lady Pank), a co jeśli tym rzucanym przedmiotem jest własne ciało? Mam szczere wątpliwości czy skakanie w nastoletnią publiczność (dosłowne skakanie!) to najlepszy pomysł (sami zresztą zobaczcie na youtube: filimk1 lub filmik2).

Ale czegóż się nie robi dla zaspokojenia pragnień fanek muskularnego ciała? A ja myślałem, że czasy tak bliskiego kontaktu z publicznością na „normalnych koncertach” odeszły do przeszłości. Tak bardzo się myliłem:

Akon stoi na głowach fanów w czasie koncertu w Doha
Autor zdjęcia: Agnieszka 

W ogóle w czasie całego koncertu miało się wrażenie, że jedynym celem pobytu Akona na scenie było pozwolić się dotykać. Każdy robi to co lubi. Co by nie mówić, bliski kontakt z publicznością był największą zaletą koncertu.

Pogodziłem się z faktem, że taki Akon będzie śpiewał z playbacku. Ale żeby tak po prostu grali albumowe wersje przebojów? Ekipa składała się z perkusisty, basisty, klawiszowca i didżeja, a od takiego zestawu grajków (zakładam że grać umieją) można by się spodziewać jakichś nowych aranżacji, improwizacji, które są charakterystyczne  na koncertach i stanowią doskonałą wartość dodaną. Tymczasem rola didżeja ograniczyła się do przełączania piosenek, po czym niezwłocznie powracał on do małpiego tańca na konsolecie. Niech mu będzie. A szkoda, bo kilka fragmentów zaśpiewanych – jak mi się wydawało – na żywo brzmiało całkiem nieźle i raczej bez fałszu.

I jeszcze jedna uwaga – do tej pory nigdy nie widziałem, żeby w trakcie koncertu na telebimach zamiast muzyków pokazywano logo sponsorów. Wot, k…a, tiechnołogia, jak powiedziałby wieszcz. Żałosne to było do kwadratu. Może i lepiej, bo gdy czasami alternatywnie wyłączano reklamy, to na ekranach pojawiał się Akon w bocznym profilu (!), bo kamerę mieli najwyraźniej tylko jedną i bynajmniej nie zainstalowali jej naprzeciw sceny. Wot, k…a, Katar!

Po koncercie oferowano ekskluzyw
ne after party, w którym uczestnikom obiecano możliwość rozmowy z naszą gwiazdą (plus kolejna możliwość pomacania dla zainteresowanych). Liczba wejściówek ograniczona tylko do 500 osób. Tylko 650 rijali od osoby. Nie skorzystaliśmy. Potem rozdawali je za darmo (czyżby zabrakło chętnych?!). To, w jaki sposób próbuje się w Doha wyłudzić od ludzi kasę na każdym kroku jest naprawdę fascynujące!

W sumie wieczór na plaży Hotelu Intercontinental w Doha jak najbardziej udany. Jak najbardziej ze względu na polsko-egipsko-innoróżnistą mafiję!

Ikea otworzy się w Katarze

Ta informacja zelektryzowała chyba wszystkich zamieszkałych w tym pustynnym kraju. Zwłaszcza ekspatów z szeroko pojętego Zachodu. Nie wiadomo na razie kiedy dokładnie ekspansja nastąpi. Jeden nowy sklep w Doha oraz jeden w Omanie uzupełnią dotychczasową sieć sklepów Ikea na Bliskim Wschodzie – sklepy w Emiratach i Arabii Saudyjskiej istnieją już od wielu lat.

Do tej pory niektórzy jeździli (tzn. latali) do Abu Zabi albo Dubaju na drobne zakupy w tamtejszych Ikeach, od kupowania większych mebli siłą rzeczy trzeba było się powstrzymać ze względu na limit bagażu w samolocie.

Osobiście wróżę Ikei duży sukces – klasyczne proste wzornictwo po przystępnej cenie to coś, czego nam często brakuje. Arabskie meble i inne domowe gadżety to najczęściej przerost formy nad treścią i – owszem – fajnie wyglądają w dużych willach, ale na pewno nie w małych mieszkaniach, takich jak moje.

Depresja wiosenna

Zjawisko powszechne wśród ekspatów na pustynnej szerokości geograficznej. Właśnie wchodzimy w jego najpoważniejszą fazę. Dni coraz dłuższe (niewiele, ale jednak dłuższe), oznacza to więcej słońca w ciągu dnia, czyli więcej możliwości na ogrzanie wszystkiego co w jego zasięgu, a coraz mniej czasu w nocy na schłodzenie. Temperatury w ciągu dnia niczego sobie – podchodzą pod 40 stopni. Wieczorami i w nocy jakieś trochę ponad 30. I to jest powód do depresji?! Tak – przynajmniej wśród tych, którzy już jedno prawdziwe lato w Katarze przeżyli. Chandra nas nachodzi, bo wiemy, że – już za parę dni, za dni parę – będzie jeszcze gorzej!! Towarzyszy temu taka złudna nadzieja, że może tym razem nie będzie aż tak źle.

Powszechne zniechęcenie przejawia się m.in. tym, że niemal codziennie nachodzą człowieka myśli o ucieczce stąd. Byle jeszcze przed najgorszą hicą (znów szczery ukłon do Ślązaków!). Perspektywa 15 stopni, które teraz panują w Europie, nie jest bynajmniej przekonująca („toż to zima jakaś!”), więc obłudnie wierzy się, że pobyt warto jednak trochę wydłużyć. W środku lipca decyzji tej wielu żałuje. Rok w rok!

Kilka dni temu znajoma oznajmiła, iż ona się już z mieszkania nie rusza, przynajmniej nie w dzień gdy słońce nad pustynnym horyzontem. – Dziewczyno, przecież to jeszcze nic! Przecież to będzie trwać pół roku! Tak, to miało być pocieszenie!

Chyba każdy przez taką chwilę słabości musi przejść.

Trzecie lato na pustyni? – ja nie przetrzymam?! Ja?!

Dziadek klozetowy

Najczęściej Hindus. Przepraszam za dosadność, ale tak to właśnie najczęściej wygląda tu u nas. Strasznie mi ich żal – siedzą przez cały dzień w takim przybytku i pucują tę przez prawie nikogo nieuczęszczaną podłogę w toalecie (tzn. oni myślą, że pucują, moim skromnym zdaniem to bardziej podchodzi pod kategorię rozmazywanie …).

Pół biedy jak jest jakiś ruch w interesie – to przynajmniej mają co robić. A co jak jest pusto? – przychodzę raz do takiej ledwo używanej toalety, w progu – wedle oczekiwań – wita pan o ciemnym kolorze skóry słowami hi sir. Jak zwykle grzecznie odpowiadam, choć nie bez zażenowania (któż z nas nie chciałby mieć chwili spokoju w takim miejscu!?). Okazuje się, że w drugiej części wizyty frustracji pojawi się więcej – gdy podchodzę do umywalki umyć ręce dziadek klozetowy – jak zwykle z uśmiechem ale jednocześnie z pełną powagą stosowną do miejsca – pokazuje mi gdzie mydło i jak nacisnąć. W zasadzie to mnie w tym naciskaniu już wyręczył. W odkręceniu kranu też zaoferowano mi pomoc. I teraz najgorsze – uwaga! – nie zdążyłem sięgnąć po papierowe ręczniki, gdy on już trzymał je dla mnie w swoich dłoniach. Bardzo miło z jego strony, ale czyż główny koncept używania ręczników papierowych nie opiera się przypadkiem na ich względnej sterylności. Bynajmniej nie kwestionuję tego, że pracownik toalety ma ręce mniej czyste od moich świeżo umytych. Nie o to chodzi przecież! Zmieszany nie wiedziałem co zrobić – ostatecznie, pełen empatii, skorzystałem z trzymanego w rękach Hindusa dobrodziejstwa i grzecznie podziękowałem. Następnie przez kolejnych kilkanaście minut próbowałem ochłonąć po tym, co mnie spotkało…

Tak, są nadal rzeczy, które mnie w Katarze zaskakują, choć mijają właśnie dwa lata. Co za ulga!

Akrobaci na skuterach

Wbrew powszechnej opinii nie wszyscy Katarczycy (albo i Katarowie) są leniwi. Niektórzy na przykład uprawiają sporty. Wydaje się, że największą popularnością cieszą się tu sporty motorowe. Czyżby niska cena benzyny miała tu jakieś znaczenie – zapytałby ktoś retorycznie? O ile ściganie się czymś, co ma silnik, nie zawiera się w mojej subiektywnej definicji sportu i nierzadko potrafiłem wyrazić wobec takiego zajęcia pogardę, o tyle wyczyny panów na skuterach na plaży w Al Ghariya mnie – boję się tego słowa, ale niech będzie – zachwyciły. W każdym razie przyznaję sam przed sobą, że szacunek (jakiś tam) im się należy.
 

Pomysłowość i ambicję w dążeniu do empirycznego sprawdzenia maksymalnego udźwigu (waga, znaczy się zwykle nadwaga) i pojemności (znaczy ile rozumów) skutera wodnego produkcji japońskiej też wypada odnotować, a może i pokazać na zdjęciu (moim zdaniem to prawie idealni kandydaci do Anty-nobla):

Katarscy kandydaci do Anty-nobla - kategoria: drużyny 5-osobowe

Przy tych wszystkich ochach i achach postanowiłem oto pominąć fakt, że wyczyny odbywają się na publicznej plaży w bardzo bliskiej odległości od kąpiących się dzieci wraz z rodzicami. Wszakże panowie mają sobie ten fakt za nic, co więcej – celowo zbliżają się do plażowiczów w celu dalszego doskonalenia umiejętności wychodzenia z trudnych życiowo sytuacji powstałych w wyniku posiadania małpiego rozumu.

Typowy obrazek na plaży publicznej w Katarze

Tak czy inaczej, szacunek za akrobacje!

Akrobacje na skuterach - Al Ghariya, Katar
 
Salto skuterze wodnym - Al Ghariya, Katar

Fryzjer 4 fun

Tureccy fryzjerzy nadal rządzą. Przynajmniej w moim mniemaniu. Ostatnio siadam wygodnie w fotelu. Turecki barber zwraca uwagę swemu koledze po fachu, że w zawieszonym nad nami telewizorze znowu puszczają „tę fajnę reklamę Snickersa”. Też mi się spodobała. Na ostatniej planszy pojawił się polski napis „Snickers. I jedziesz dalej.” – wyobraźcie sobie moje zaskoczenie. Potem już tylko pojawił się Piotr Kupicha ze swoim anielskim głosem albo inna Brodka w teledysku. I wszystko było jasne.

Zapytałem tylko moich tureckich ziomów jaka to stacja, którą właśnie oglądali, a oni na to, że jakaś niemiecka. Niezwłocznie wyprowadziłem ich z błędu. Przecież to było polskie 4fun.tv!!! Nie wszystko co dobre, musi być od razu niemieckie, prawda?!

Nie było to zresztą pierwsze moje doświadczenie 4fun.tv w tureckim miejscu. Turcy muszą naprawdę lubić tę stację – już pięć lat temu w jednej z dyskotek w Istambule zauważyłem właśnie tę telewizję (a nie np. MTV) wyświetlaną na ścianie (bez dźwięku oczywiście).

Do tej pory wpływu 4fun.tv na poziom rozrywki w Katarze trochę nie doceniałem. Viva rządzi, Via radzi, Viva nigdy cię nie zdradzi? Teraz trzeba chyba będzie zweryfikować to hasło.

Boski Enrique i Babcia Tina

Tak tak. To nie żart. Gwiazdy „światowego” formatu nawiedzają nie tylko Dubaj. Taki szanowny Enrique Iglesias nie zapomina na ten przykład o katarskiej publice. Publice – dodajmy – dość ważnej dla niego, gdyż … stać ją, aby płacić nieprzeciętnie dużo za bilety na koncert. Logika jest taka – niewiele się tu dzieje, więc ludzie wybiorą się nawet na koncert Enryczego. Nawet jeśli cena jest wygórowana. Wybaczyć proszę wszelkie subiektywne (a jakże!) porównania, jakie niniejszym nastąpią:

^ U2 w Chorzowie (w sierpniu 2009) – 140 zł

^ Madonna na Bemowie w sierpniu 2009 – najtańszy bilet 220 zł

^ Madonna na podobnym koncercie w Berlinie (rok temu) – 350 zł

^ Enrique Iglesias w maju 2009 w Ad Dauha – 350 riali, czyli 95 dolarów!

^ Babcia Tina w Arnhem – 2 maja 2009 w Arnhem – bezcenne.

Tyle chciałem. Dziękuję.