Lotniskowe Spacery

Ostatnio podróżuję bardzo intensywnie. Od kilku miesięcy (od wiosny? już nawet przestałem dokładnie liczyć) nie spędziłem ani jednego weekendu w Doha. Ma to znaczący wpływ na sposób zarządzania czasem. Doskwiera brak regularnego snu w dni wolne, na co znalazłem ostatnio sposób (przede wszystkim regularny sen w dni pracujące).

Podróżując traci się czas nie tylko będąc w ruchu, w biegu, w powietrzu czy w autobusach z/na lotnisko. Stratą może być także czas spędzany na wszelkie oczekiwanie – na autobus/taxi/Uber, na kartę pokładową (ach, ten standby…), czy na kolejny rejs w tranzycie. Summa summarum, przy okazji każdej, cotygodniowej wycieczki można tracić olbrzymią ilość czasu, którego i tak zwykle w życiu brakuje. Jak mimo wszystko te straty zminimalizować? Czytanie książek, magazynów, nadrabianie zaległości poczty elektronicznej to moje wypróbowane sposoby (współczesne gadżety i powszechny dostęp do internetu bardzo to ostatnio ułatwiają). Przymierzam się do zakupu Kindle’a …



Charakterystyczny miś na lotnisku HIA w Doha

O regularnym uprawianiu sportu też można zapomnieć. Ale niezupełnie – tu pomaga kreatywność. Ostatnio ze znajomymi zaczęliśmy praktykować spacery po lotniczych terminalach. Lotnisko w Doha nadaje się do tego celu idealnie.

Zwykle zjawiam się na lotnisku na nieco ponad godzinę przed odlotem, co po odjęciu formalności, które zajmują kilka minut, daje około pół godz. na solidny spacerek przed zajęciem miejsca w szklanej puszce. Można przejść w tym czasie cały terminal C, D i E w Doha. Są to w sumie tysiące kroków, które skrupulatnie zlicza i dokumentuje mój telefon. W sam raz na odprężenie na koniec pracowitego tygodnia i przejście w tryb weekendowy. Co z tego, że odbywa się to na lotnisku? Ważne, że jest klimatyzacja, duża przestrzeń i względna cisza (nowe lotnisko „HIA” w Doha z ciszy właśnie słynie).

Ostatnio, tuż przed wylotem z Singapuru, również pokusiłem się o spacer – wzdłuż i wszerz Terminalu 3. Udało się złapać sygnał z satelity, dzięki czemu spacer został nagrany przez aplikację Endomondo. Wyszło tego prawie 5 km!

Okazuje się, że lotniska, zwłaszcza te duże, to idealne miejsce na polepszenie statystyki kroków. Przewrotnie, to dzięki częstym podróżom lotniczym spacery w tym gorącym klimacie są w ogóle możliwe.



 Spacer po Terminalu 3 – lotnisku Changi w Singapurze nagrany przez Endomondo

Czy Doha rozpieszcza?

Doha rozpieszcza ludzi, nawet w czasie kryzysu.

– Nie zdążę do fryzjera! – skomentowała przedstawicielka Polonii na wieść o tym, że jej rejs z Doha do Warszawy może lądować z kilkugodzinnym opóźnieniem z powodu blokady przestrzeni powietrznej.

W tym kontekście czuję się upoważniony, by powrócić do tematu rozpieszczania, mimo trwającego od ponad miesiąca „kryzysu”. Temat pojawił się w mojej głowie już przy okazji opisu przygody z lotniskowymi autobusami w Doha. Od dłuższego czasu bowiem obserwuję siebie i innych w Katarze i stwierdzam, że życie nas tutaj rozpieszcza, aż do nieprzyzwoitości.

Myślę, że wiele z tych obserwacji dotyczy również innych krajów nad Zatoką Perską. Wygoda, a czasem nawet i wygodnictwo są tu powszechne. Od wielu lat wszędzie poruszamy się własnymi samochodami, ewentualnie taksówkami. O przemieszczaniu się piechotą, nawet na mniejsze odległości, prawie się nie słyszy, a sugerowanie tego może się skończyć uznaniem za wariata. Taka postawa jest tu tak oczywista i powszechnie akceptowana, że prawie nikt nie kwapi się, by choć poszukać jakiejś wymówki.

Mój przyjaciel od ponad roku jeździ do pracy rowerem lub autobusem – pogoda lub warunki na drodze go nie zniechęcają. Nierzadko ma na sobie elegancką marynarkę … W Kopenhadze, a może nawet i ostatnio w Warszawie, byłoby to zupełnie normalne. Ale nie tutaj. Na jego widok ludzie do dziś otwierają oczy ze zdziwienia, nawet mi się zdarza wpadać w te pułapkę.

– Ten znowu na rowerze. Jeszcze mu się nie znudziło?!

Wśród krytykujących są nie tylko „wygodnisie”, lecz również osoby, które na wakacjach gonią przygodę za przygodą (w tym ja…) i wszelkie niewygody im niestraszne. Tyle, że poza Doha…

Jak to jest, że dopiero w trakcie podróży jesteśmy bardziej skłonni do wychodzenia poza strefę osobistego komfortu i stawiania czoła trudnym sytuacjom i potencjalnym niewygodom? Podróżowanie w nieznane i egzotyczne miejsca to przecież dla ekspatów w Katarze chleb powszedni.

Zwiedzamy obce miasta na piechotę, ewentualnie z pomocą autobusu lub metra (nie znam nikogo, kto by korzystał z taksówek w Paryżu, Londynie czy Tokio). Smażymy się na plaży tu i tam i wcale nie narzekamy, że jest za gorąco … W obliczu trudnych sytuacji podciągamy rękawy i szukamy rozwiązania. Wyszukujemy informacje w Internecie, podpytujemy znajomych lub po prostu prosimy obcych ludzi na ulicy o wskazówki. Większość z nas ma taką umiejętność we krwi.

Jednak gdy przychodzi do rozwiązywania podobnych sytuacji w Katarze nasz repertuar rozwiązań gwałtownie się kurczy. Do dziś nie mogę uwierzyć w to, jak męczyłem się próbując znaleźć informacje o autobusach lotniskowych w Doha (pisałem o tym niedawno). Choć z ostatecznego rozwiązania jestem dumny to nie mogę się nadziwić, że dotarcie do niego zajęło mi kilka tygodni. Ileż to razy w międzyczasie byłem gotowy się poddać?! Ten sam ja, który za granicą szuka każdej sposobności by przejechać się komunikacją miejską i poczuć się jak „lokals”!

Kto by sobie zawracał głowę autobusami w Doha, skoro są taksówki, które są tylko 10-20 razy droższe?! A wystarczyło sięgnąć po telefon i zadzwonić na informację…

Reakcja na moje poprzednie autobusowe wpisy sugeruje, że takich jak ja traktuje się tutaj jak ewenement, trochę jak małpę w zoo (nie twierdzę skądinąd, że tak to nie wygląda). Niektórzy potwierdzają, że słyszeli o innych entuzjastach autobusów podobnych do mnie, lecz na tym zwykle się kończy. Zdaje się to tylko potwierdzać moją tezę o rozpieszczeniu.

Natknąłem się ostatnio na takie stwierdzenie: bogaty kraj to nie taki, w którym biedota porusza się limuzynami, lecz taki, w którym najbogatsi korzystają z komunikacji publicznej. Można nie widzieć w naszym „rozpieszczeniu” niczego złego, ale w tym kontekście jest to co najmniej nurtujące …

Burza w szklance ropy

Następny wpis miał być o tym, jak życie w Doha nas rozpieszcza, a tu nagle człowiek budzi się rano w zupełnie nowej rzeczywistości.

Kryzys w Zatoce Perskiej!

Media na całym świecie od rana informują, że najbliżsi sąsiedzi Kataru (w tym Arabia Saudyjska) zerwali stosunki dyplomatyczne z tym krajem. W ciągu kilku godzin wiadomość ta urosła do rangi najważniejszej na wielu globalnych portalach informacyjnych. Większość z nas jest zupełnie zaskoczona takim rozwojem sytuacji mimo, że wstępne sygnały o narastającym napięciu zaczęły pojawiać się już kilka tygodni temu.

Jak wygląda życie w Katarze w obliczu takich wieści? Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło: słońce wciąż świeci (w środku dnia temperatura dochodziła do 40° w cieniu), muzułmanie poszczą jak pościli (mamy ramadan), ruch na ulicach jak co dzień.

Z kolei w mediach społecznościowych – panika, spekulacje, domysły. Już z rana, gdy wiadomość o konflikcie dyplomatycznym się rozniosła, pojawiły się kolejki do bankomatów – wielu mieszkańców Kataru (ekspatów) uznało, że w tej sytuacji trzymanie ciężko zarobionych pieniędzy w lokalnych bankach może być ryzykowne.

Również pod centrami handlowymi wzmożony ruch, aż trudno zaparkować. Z relacji świadków (w mediach społecznościowych, a jakże!) wynika, że ludność rzuciła się do sklepów w celu robienia zapasów żywności. Niedługo trzeba było czekać, aby w zamrażarkach zabrakło np. mrożonego mięsa. Katar większość żywności importuje, w tym zwłaszcza z Arabii Saudyjskiej, trudno się więc dziwić takiej reakcji ludzi na wieść o zamknięciu granic z tym największym sąsiadem. Ci którzy mieszkają tutaj trochę dłużej pamiętają ostatni kryzys żywnościowy, który był również wywołany patem dyplomatycznym z Arabia Saudyjską. Brakowało wtedy na półkach m.in. kurczaków (saudyjskich, a jakże!), które, jeśli dobrze pamiętam, zostały zastąpione brazylijskimi.

Dziś, zamiast pisać o luksusach życia w Katarze, mam doskonały przykład zastosowania w praktyce piramidy potrzeb Maslowa. W sytuacjach kryzysowych człowiek myśli o najpilniejszych potrzebach, w tym o jedzeniu. Szkoda, że tylko wtedy – jeszcze wczoraj wieczorem widziałem na własne oczy jak po iftarze, czyli pierwszym posiłku po zachodzie słońca, lokalna restauracja wyrzucała ogromne ilości pozostawionego na talerzach jedzenia. Sam też się do tego przyczyniłem … W krajach arabskich marnotrawstwo żywności jest boleśnie widoczne na każdym kroku. Jak to się zmieni pod wpływem obecnego kryzysu? I jak trwała będzie taka ewentualna zmiana?

Na zdj.: panorama Doha – czyżby burza piaskowa sprzed kilku dni była zapowiedzią większej burzy?

Jak tanio dojechać na lotnisko w Doha?

Jak wyglądała moja pierwsza przygoda z lotniskowym autobusem w Doha?

Po wpisie wprowadzającym do tematu czytelnicy spodziewali się horroru, thrillera, a w najlepszym przypadku komediodramatu.

– Węszę jakąś (nie) zabawną puentę …

– Obstawiam, że spóźniłeś się na samolot, bo autobus postanowił obrać „scenic route” …

– Albo do autobusu wcale nie wsiadłeś, bo kupienie biletu to kolejna zagadka …

– Albo autobus odjechał, ale tego dnia do Industrial Area 😉

Czytelniczka Aleksandra poszła nawet o krok dalej podpowiadając jak taką pierwszą próbę przejazdu autobusem na lotnisko w Katarze skomentowałaby peerelowska Kronika Filmowa:

Polski, biały pasażer w autobusie miejskiej komunikacji w Przeziębieniu.

Polskie stewardessy katarskich linii witają uśmiechem i gerberami pierwszego, białego pasażera z ojczyzny! Mamy nadzieję że trud i długie wyczekiwanie na upragniony przewóz miejski wynagrodzi mu skrupulatnie i gorliwie zainstalowana klimatyzacja! I już jest! Jedną nogą wkroczył na pokład Pan W. z Nadżmanowic i tym samym uwiecznił obraz ojczyzny w kraju sojusznika. Szerokiej i bezawaryjnej drogi na terminal lotniczy podmiejskim 747 życzy brygada telewizji polskiej oraz delegacja dygnitarzy w Katarze.

Tak mogło być! Ale nie było …

Jak było więc?

 

Główny Dworzec Autobusowy (znany również jako Al Ghanim Station) mieści się w samym centrum miasta, na piechotę od suku. Dojeżdżam tam własnym samochodem i parkuję – wieczorem łatwo znaleźć w okolicy bezpłatne i bezpieczne miejsce. Dowiaduję się, że bilety jednorazowe dostępne u kierowcy kosztują 10 riali. Ja jednak wybieram kartę smartcard, dostępną w dworcowym kiosku (opłata za kartę 10 riali plus 20 riali pierwsze doładowanie). Przejazd kosztuje 2.5 – 3 riale w zależności od linii (109 lub 747), czyli 10-20 razy taniej niż przejazd taksówką z włączonym taksometrem! (bez taksometru byłoby tylko drożej!) Już mam pewność, że warto było poświęcić czas, by wreszcie spróbować tej alternatywnej opcji dojazdu na lotnisko.

Od samego dyspozytora-zawiadowcy dowiaduję się numeru zatoczki, z której odjeżdżać ma mój autobus 747. Jumbo Jet podjeżdża na 3 minuty przed godziną odjazdu. Mimo, że na dworcu jest dość tłoczno, to w kolejce w drzwiach przy kierowcy ustawia się tylko jedna osoba: ja. Odbijam kartę-bilet i wybieram miejsce siedzące (trudny wybór!). Autobus odjeżdża zgodnie z planem. Na lotnisko dojeżdżam bez korków po 20 minutach. Jest klimatyzacja, pełen luksus, prawie jak osobista limuzyna przerośniętych rozmiarów. Tylko tych powitalnych gerberów i brygady telewizyjnej zabrakło.

Wbrew oczekiwaniom nie było żadnych dramatów – 747 to po prostu zwykły autobus o niezwykłym numerze.

Od tego czasu (już ponad rok) korzystam z tej taniej acz pełnej przygód opcji prawie za każdym razem; wyjątki są raczej wymuszone rozkładem – autobusy nie kursują między 23 a 4 rano.

Mogę uważać się za pioniera, gdyż żaden ze znajomych-obieżyświatów mieszkających w Doha (a jest ich wiele) nie odważył się wsiąść do lotniskowych autobusów przede mną.

Jednocześnie dumny jestem z tego, że udało mi się przekonać aż dwie (!) osoby do spróbowania tego „unikalnego” sposobu przemieszczania się po mieście. Nie słyszałem, aby po takiej przygodzie wnosiły jakieś zastrzeżenia – wręcz przeciwnie – wiem, że jedna z nich zaczęła korzystać z autobusów regularnie, i to z własnej chęci!

Kto następny podejmie wyzwanie?

P.S.

Dziś rozkłady są już dostępne na stronie internetowej Mowasalat/Karwa (stawiam kawę temu, kto podpowie jak w logiczny sposób znaleźć listę tras i rozkłady rozpoczynając od strony głównej!)

Dla przypomnienia: Autobus 747 z centrum na lotnisko: odjazdy codziennie co 20 minut, pierwszy odjazd o 4.05, ostatni o 23.45. W przeciwnym kierunku (odjazd z terminala autobusowego tuż obok autobusów parkingowych): pierwszy kurs o 4.17 rano, ostatni o 23.57 23.17 (co 20 minut).

Trasa 747 od mojej pierwszej przygody została wydłużona i przebiega teraz wzdłuż Al Matar Street (Airport Road), z samego dworca jedzie się dłużej (30-45 minut), ale dla mnie oznacza to, że mam przystanek prawie pod domem (10 minut piechotą). Jak mógłbym z tego nie skorzystać, skoro pozwala mi to jak najbardziej opóźnić wyjście z domu, nawet do 90 minut przed lotem? W weekendowe poranki wynikający z takiego szaleństwa skok adrenaliny jest jak znalazł.

Na lotnisko z dworca w centrum kursuje też linia 109 (krótsza trasa i niższa cena, ale konieczny jest dojazd do dworca). Odjazdy 7 dni w tygodniu co pół godz. między 4.04 a 23.04. W przeciwnym kierunku z punktualnością bywa różnie, gdyż lotnisko jest w połowie trasy – wedle rozkładu pierwszy odjazd o 5.14, a ostatni o 23.14.

Na tym oferta się jednak nie kończy – lotnisko obsługuje także trzecia linia (777!), która łączy je z West Bay – nie zatrzymuje się jednak na głównym dworcu, gdyż jego trasa wiedzie przez Corniche. Jeśli ktoś jest zainteresowany szczegółami to zapraszam na stronę Mowasalat lub … do kontaktu telefonicznego z dworcową centralą w Doha 🙂

 

Autobusem na lotnisko

Ten wpis zaskoczy wielu. Dla samego odkrycia, że na lotnisko w Doha można dojechać miejskim autobusem warto by przerwać program niejednej stacji tv. Gdyby jednak dodać, że można w nim spotkać pasażerów, włącznie z elegancko ubranymi ekspatami z Europy, informacja taka zostałaby najpewniej potraktowana jako żart primaaprilisowy.

Żart to więc, czy nie żart?

Odpowiedź zależy od tego, kogo pytamy. Transport publiczny w Doha jest popularny tylko wśród klasy niższej, robotniczej. To właśnie głównie dla nich istnieje siatka autobusów w całym mieście.

Inaczej sytuacja wygląda wśród białych kołnierzyków. Nie znam ani jednej osoby, która by kiedykolwiek sama z siebie odważyła się skorzystać z autobusów w Doha! Z czego to wynika?

Listę powodów zapewne otwiera powszechny brak informacji, dalej wspomnieć należy o nieprzyjaznej siatce połączeń i ultragorącym klimacie zniechęcającym do wystawania na przystankach. Do tego dochodzi wygoda, dostępność i względnie niskie koszty alternatyw: taksówek lub własnych samochodów. Na końcu dodałbym zwykłe lenistwo – już na samą myśl o jechaniu autobusem większość się obrusza.

Do dziś pamiętam marszczenie brwi wśród kolegów w pracy, gdy w pierwszym miesiącu po osiedleniu się w Katarze przyznawałem, że dojeżdzam do pracy autobusem. Niewiele by się dziś zmieniło. Sam też po krótkim – lecz udanym – epizodzie z autobusami przesiadłem się do własnego samochodu i przez wiele lat z transportu publicznego nie skorzystałem ani razu.

Image

Doha Bus Station (fot. qatarloving.com)

Otwarcie nowego lotniska w Doha i dyskryminujące ceny taksówek i parkingów lotniskowych zainspirowały mnie jednak do ponownego zgłębienia tematu.

Zacząłem od strony internetowej. Żadnych szczegółów.

Pytałem wśród znajomych. Oczywiście nikt nic nie wiedział.

Informacja lotniskowa? Gdzie? Kiedy? O autobusie nic nie słyszeli …

Po tygodniach poszukiwań byłem coraz bliżej zrezygnowania, ale do głowy mi przyszedł jeden pomysł rodem z XX wieku:

– Zadzwonić na numer podany w internecie! Eureka!!!

Wcześniej ten pomysł odrzucałem, bo kto w erze Facebooka i Twittera sprawdzałby rozkład i trasę autobusów przez telefon? W najbogatszym kraju świata – Katarze???

Tymczasem uprzejmy pan z dyspozytorni … bez zawahania zaczął mi dyktować rozkład!

– Autobus nr 747 z dworca głównego (Al Ghanim Station) w kierunku lotniska: odjazdy co 20 minut, pierwszy odjazd o 4.05, ostatni o 23.45. 7 dni w tygodniu.

Byłem w szoku. Choć rozwiązanie wydawało się banalne dotarcie do niego zajęło mi tygodnie! Pozostawało tylko sprawdzić, czy aby sympatyczny pan miał rację (za ograniczone zaufanie w takiej sytuacji przyznaję sobie dwa punkty).

Przy najbliższej okazji postanowiłem tę autobusową opcję dojazdu na lotnisko sprawdzić.

Jak to się skończyło?

Irena Eris też podbija świat arabski

Kolejna polska marka zdecydowała się podbijać arabski świat. Tym razem w kategorii kosmetyków – do obecnego od wielu lat Inglota dołączyła właśnie Dr Irena Eris. Stoisko ze znajomo brzmiącą nazwą w jednym z centrów handlowych w Doha (Gulf Mall) zauważyłem w zeszłym tygodniu. Rozdawane przez hostessy ulotki zapraszają na Beauty Care Day. O szczegóły nie dopytywałem, bo mnie nie interesowały, ale może blogerki-sąsiadki podchwycą temat?

Co ciekawe, moja pierwsza reakcja po zauważeniu znajomo wyglądającego logo była podobna do niejako schizofrenicznej reakcji na Reserved kilka miesięcy temu.

Nie ukrywam, że inicjatywa cieszy oko, choć uważam, że ulotki mogliby poprawić pod względem wyglądu i błyskotliwości tłumaczenia.

Tak czy inaczej – mabruk, Dr Irena! Jalla!!





Reserved podbija świat arabski

DJ, kanapeczki i koktajle – w takiej oprawie, z uzasadnioną pompą, świętowano kilka dni temu otwarcie sklepu Reserved w C.H. Villaggio w … Dausze. Co prawda nie jest to pierwszy sklep tej polskiej marki w Katarze, ale dopiero po kilku miesiącach od wejścia na rynek zdecydowano się na taką huczną, szeroko rozreklamowaną inaugurację.

Źródła firmowe informują, że oprócz Kataru, sklepy Reserved można poza Europą spotkać obecnie w Egipcie oraz na Bliskim Wschodzie właśnie (Kuwejt, Arabia Saudyjska i ZEA).

 

Reserved krok po kroku podbija świat arabski, a ja dzięki temu mogę poczuć się jak w kraju. Choć na razie wywołuje to bardziej schizofreniczne zachowania – gdy pierwszy raz wpadł mi w oko autobus z reklamą Reserved najpierw się zdziwiłem:

– O! Reserved!

Potem szybko uderzył mnie racjonalizm:

 – Czemu ja się dziwię? Przecież to zupełnie normalne, że reklamy Reserved czasem jeżdżą na autobusach!

Coś mi tu jednak nie pasowało. Dobrych kilka chwil zajęło mi zorientowanie się, że w Doha to się jednak wcześniej nie zdażało.

Teraz reklamy Reserved widać na prawie każdym kroku – autobusy, bilbordy, taksówki … Ponownie w ciągu kilku miesięcy zadaję sobie pytanie: jawa czy sen?

Były już polskie wafelki, ogórki, jabłka, jest Inglot i inne polskie kosmetyki, a teraz mamy ciuchy z polską marką. Z Doha do Warszawy jes naprawdę coraz bliżej!



Ropa tanieje, więc ropa drożeje

Ta wiadomość zelektryzowała całą społeczność w Katarze. O północy z 14 na 15 stycznia, regulowana centralnie cena benzyny wzrosła o ok. 25 proc.

Brzmi to absurdalnie, gdyż akurat cena ropy na światowych giełdach osiąga poziomy najniższe od ponad dekady.

Skąd w Katarze takie podwyżki skoro gdzie indziej na świecie obserwowane są spadki? Jedno wynika z drugiego – Katar, jako kraj, którego budżet zależy w dużej części od malejących przychodów z eksportu ropy i gazu, próbuje się ratować obcinając różne subsydia.



Za etylinę 95 płacimy po podwyżce 1,25 QAR zamiast 1 QAR (czyli 1.41 PLN po dzisiejszym kursie). Jest to już druga podwyżka, której tu doświadczam, ostatnia miała miejsce bodajże w 2008 2011 r., również o 25 proc. (szok, jaki wywołała był porównywalny).

Dodam, że kolejki na stacjach benzynowych w Katarze jak były, tak nadal są. Samochodów coraz więcej, a stacji nie przybywa. Jeśli ktoś tęskni za PRLem to zapraszamy do Doha…

Jak tu żyć?



Polskie ogorki. Made in India

Wiadomości sklepowych ciąg dalszy.

Do sieci sklepów Lulu w Katarze trafiły ogórki konserwowe firmowane napisem ‘Polskie Ogorki” (pisownia oryginalna). Wedle napisu na etykiecie, wyprodukowano je … w Indiach, prawdopodobnie z przeznaczeniem na eksport do Australii.

Ewenement przetestowałem i muszę przyznać, że smakują wybornie. W składzie jest gorczyca i koperek. Moje podniebienie byłoby jeszcze szczęśliwsze, gdyby zalewa była nieco słodsza, ale ogólnie nie ma na co narzekać.



Polskie jabłka już w Katarze

W supermarketach Carrefour w Katarze pojawiły się właśnie polskie jabłka. W ofercie są dwie odmiany opisane jako Apple LIgol  i Apple golden. Czy będą smakowały tak dobrze jak w Polsce?

Wypadałoby teraz oczekiwać zaproszenia na szarlotkę z polskich jabłek. A może ktoś skusi się na rozpoczęcie produkcji cydru? Przecież trzeba wspierać polskich producentów jabłek!



Fot. Facebook