Sylwester w Dubaju

Opcji na spędzenie Sylwestra jest nad Zatoką Perską wiele, m.in.:

  1. Można go najzwyczajniej w świecie przespać (sprawdziłem i polecam)
  2. Domówka u znajomych lub nieznajomych (obie sprawdziłem, obie polecam, choć z pewnymi zastrzeżeniami)
  3. Pójść do jednego z klubów w pięciogwiazdkowych hotelach i za horrendalną opłatę wstępną bawić się w tłumie obcych i/lub znajomych (nie sprawdziłem i sprawdzać nie zamierzam)
  4. Spacer, szisza i o północy stuknięcie się np. kanapką typu shawarma, np. na Starym Suku w Doha (sprawdziłem w 2007 i polecam)
  5. Polecieć do Dubaju (właśnie sprawdziłem, czy polecam?)
  6. ??

Dubaj chyba już na dobre dołączył do ekskluzywnej listy miejsc, w których spędzenie sylwestrowego wieczoru jest modne, a niejeden pewnie wrzucił takie doświadczenie na osobiste bucket list. Fajerwerki wypuszczane z najwyższego budynku świata – Burj Khalifa – z natury rzeczy nie mają sobie równych.

Wedle szacunków pokazy oglądał milion widzów – niektórzy z okien licznych drapaczy chmur, inni z samochodu – niekoniecznie z własnej woli, bo miasto było tragicznie zakorkowane przez niemal cały wieczór i noc. My dotarliśmy na miejsce transportem publicznym (samolot + metro) i po krótkim spacerze z butelkami coli (+whisky) w ręku wybraliśmy miejscówkę na wiadukcie z dala od dzikich tłumów. Stąd oglądaliśmy legendarny już pokaz fajerwerków, który na samym Burdżu Khalify trwał 6-7 minut (potem kontynuowano w dwu innych lokalizacjach) i rzeczywiście był spektakularny, choć muszę przyznać, że wokół zabrakło prawdziwie sylwestrowej atmosfery.

Fajerwerki na Burdż Khalifa. W lewym dolnym rogu płonie budynek Hotelu The Address Downtown Dubai

Nie obyło się bez efektów specjalnych – kilkaset metrów dalej ogień trawił 63-piętrowy budynek hotelu. Trąbiły o tym światowe media… Mimo, że oglądaliśmy ten dramat na własne oczy trudno nam było uwierzyć w całą tę sytuację. Tak więc zamiast huku fajerwerków najsilniejszym wspomnieniem tamtej nocy były dla mnie syreny karetek i straży pożarnej kursujących w obu kierunkach Sheikh Zayed Road przez całą noc. Brzmiały mi w uszach przez kolejnych kilka dni.

Podsumowując – noc sylwestrowa w Dubaju daje radę, ale na imprezę publiczną w stylu Sylwestra z Polsatem itp. bym nie liczył. Biorąc pod uwagę horrendalne ceny pokojów hotelowych w tym okresie (o ryzyku pożaru nie wspominając …), wycieczka typu tam i z powrotem w 12 godz., czyli bez noclegu, jest warta polecenia. No właśnie – chyba jeszcze nie wyjaśniłem, że już o piątej rano w Nowy Rok, czyli 12 godzin po logistycznych przygodach przy wylocie szczegółowo opisanych w poprzednim wpisie, lądowaliśmy z powrotem w Doha. Sam powrót był oczywiście mniej spektakularny niż wyjazd – po całej nocy na nogach wszystkim członkom ekipy brakowało energii, jak na sylwestrową noc przystało; nie zabrakło natomiast paliwa, by dojechać z lotniska na najbliższą stację. Pełen sukces! Będzie o czym wnukom opowiadać!!!

Burj Khalifa czyli Burj Dubai

I znowu przychodzi mi pisać w temacie rzeczy bezcennych i kart płatniczych.

Burj Khalifa czyli Burj Dubai

Zwiedzanie – 30$

Koszt budowy – 1,5 mld $

Wsparcie od zamożniejszych sąsiadów z Abu Zabi – 10 mld $

Zmiana nazwy ikony Dubaju na Wieża Chalify – bezcenne!

Są rzeczy, których nawet twoja rodzina nie może kupić. Za całą resztę zapłaci Narodowy Bank Abu Zabi.

 

Otwarty kilkanaście dni temu najwyższy budynek świata, o którym głośno było już w fazie projektowej, znany i reklamowany dotąd (znaczy przez wiele lat!) jako Burj Dubai (Wieża Dubaju), został w ostatniej chwili przemianowany na Burj Khalifa (Wieża Chalify, z wdzięczności wobec prezydenta ZEA, szejka Chalify bin Zaida an-Nahajana). Fakt ten musiałem sprawdzić w kilku źródłach, zanim przestałem traktować tę wiadomość jako żart.

Mamy oto do czynienia ze szczytem absurdu, nawet jak na standardy obowiązujące nad Zatoką Perską. Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Trudno o lepszy przykład!

Relacja z otwarcia Burj Khalifa na blogu Ciekawej Świata. Polecam!

Zamki na piasku – w Dubaju

Ledwo zdążyłem napisać o leniwych Emiratczykach, a tu – proszę – kolejne wieści zza miedzy. I to jakie! Wszyscy już pewnie słyszeli o utracie płynności finansowej przez jedną z największych dubajskich firm, za którą stoją m.in. ekstrawaganckie inwestycje w nieruchomości (chociażby wyspy w kształcie palmy czy mapy świata).

Dubaj do tej pory był symbolem luksusu i bogactwa. I takim z pewnością pozostanie, w końcu zatrudniają tam najlepszych speców od marketingu! Teraz do tego wszystkiego doszło jeszcze jedno miano – niepewność o jutro. Cały świat wstrzymał oddech, okazało się, że wieści z tego malutkiego emiratu wpłynęły na notowania giełdowe na całym świecie! Jakby nie patrzeć, Dubaj osiągnął to, na co pracował przez ostatnie dwadzieścia lat – ważne miejsce na mapie świata. Ale jakim kosztem?
Czy jest jeszcze ktoś, kogo muszę dalej przekonywać, że Dubaj nie jest tym, na co się kreuje? Z Katarem nie jest lepiej, ale marketing jest jakiś taki kiepściejszy – niższe oczekiwania, a zatem mniejsze rozczarowanie.

Dubaj cz. 3

Dubaj do tej pory kojarzył mi się z drapaczami chmur i nowoczesnymi dzielnicami. Moja wyobraźnia całkowicie zapomniała o bardziej przyziemnej rzeczywistości. O niskiej zabudowie, pięknych klasycznych pejzażach.

Dubai Creek

Moja wyobraźnia zapomniała także o typowym dla całego regionu Zatoki Perskiej obrazie dziesiątek tysięcy ludzi z niższej klasy społecznej – czytaj głównie robotników pochodzenia azjatyckiego. Ich życie codzienne to korzystanie z zatłoczonych publicznych środków transportu typu autobusy, do których kolejki na przystanku mają po kilkaset metrów długości (!!). Korzystają też z łódek, tzw. ‘abra’.

Abra - Dubai Creek

Przeprawa z jednej części miasta na drugą trwa zaledwie kilka minut, ale jest sporym przeżyciem – dziesiątki łodek takich jak ta kursuje non-stop jak mrówki pomiędzy dwoma brzegami Dubai Creek.

Dubai Creek - boat taxis

Całość wygląda bardzo chaotycznie, a w nocy ten chaos może być źródłem przerażenia dla turystów takich, jak my – aż dziw bierze, że ledwo oświetlone łódki się nie zderzą. Do tego smród spalin, brak zabezpieczeń – żeby przeżyć trzeba siedzieć. Ale przynajmniej cena jest odpowiednia do standardu usługi.

Temperatury w Dubaju przekraczają 40 stopni w ciągu lata, ale to wcale nie przeszkadza w sprzedawaniu futer. Prawdziwych, luksusowych, megadrogich. Łatwo się domyślić do kogo ta oferta jest kierowana.

Podobno nawet obsługę sklepową (nie tylko w tym jednym sklepie) stanowią Rosjanki – potencjalny klient ma szansę poczuć się jak u siebie.

Podczas tej dwudniowej wycieczki to nawet wielbłąda spotkałem – zdjęcie dedykuję tym, którzy w kwietniu przed imprezą optowali za wielbłądem 🙂

Jak wygląda Dubaj latem 2007 roku? Spragnionych większej liczby obrazków z Dubaju i nie tylko odsyłam do albumów na picasie.

Dubaj cz. 2

Dubaj jest duży. Za duży. Odległości między dzielnicami mnie po prostu dobijają. Taksówka z lotniska do mieszkania znajomych kosztowała mnie 95 dirham. Z przerażeniem patrzyłem na licznik, zwłaszcza, że spodziewając się cen katarskich miałem dość mało pieniędzy przy sobie. W Doha za tę samą trasę zapłaciłbym połowę.

Drogi mają pierwszorzędne – żadnych dziur, siedem pasów w jedną stronę, siedem w drugą, ślimaki, tunele, wiadukty, a wkoło pustynia.

I wieżowce. Duuuże wieżowce. W tym Ten Jeden od kilku tygodni podobno najwyższy na świecie.

Burj Dubai

Wszystko tu zresztą jest podobno albo naj-, albo jedyne właśnie.

Jedyny w świecie siedmiogwiazdkowy hotel. A wewnątrz wszystko obrzydliwie złote.

Burj Al Arab - 7-gwiazdkowe wnętrza

W sumie nic szczególnego. Zamiast przyciągać bogaczy, przyciąga turystów z aparatami fotograficznymi takich, jak my. Dosyć przykre. Marketingowy sukces przede wszystkim w segmencie aspirującym.

Rolls-Royce przy Burj Al Arab

Przed wejściem limuzyny oczekujące na spragnionych luksusu. My podjechaliśmy wypożyczonym Peugeotem 206. Pracownik hotelu czuł się trochę chyba zniesmaczony, że przyszło mu odstawiać nasz samochód spod drzwi na parking.

Żeby wejść na teren hotelu potrzebna jest rezerwacja np. lunchu lub herbatki w jednej z restauracji. My wybraliśmy lunch na 27. piętrze. Powitanie wyjątkowo grzeczne, wręcz zbyt grzeczne, a potem cała ekipa kelnerów biegająca wkoło. Do tego sommelier, z pochodzenia Francuz oczywiście. Karta win była naj…., najdroższą jaką w życiu czytałem. Ceny za butelkę sięgały kilkunastu tysięcy dirham.

Lunch trzydaniowy – jako starter wybrałem foie gras z konfiturą z moreli bodajże, danie główne to polędwiczki z jelenia w sosie czekoladowym na kapuście.

Jeleń w czekoladzie

 

Na deser pudding waniliowy podany w talerzu do zupy pływający w soku jabłkowym z kawałkami … jabłek 🙂

Deser waniliowy

 

Przy stoliku obok siedziało troje Polaków w średnim wieku, których lunch w tym miejscu miał z pewnością taki sam cel, co w naszym przypadku – zaliczyć Burj Al Arab. Inny stolik zajmowały dwie rodziny ‚Nowych Ruskich’ – wszyscy ubrani na biało włączając buty i skarpetki, fryzury prosto od fryzjera, twarz prosto od chirurga plastycznego. Przynajmniej porządnie zachować się potrafili. Poza tym byli chyba jedyną grupą, która nie robiła zdjęć w restauracji.

Atmosfera wewnątrz jest w sumie tak sztuczna, że trudno byłoby tam przychodzić regularnie i znajdować w tym jeszcze przyjemność za każdym razem.

 

Warto było jednak tego posmakować i przy okazji popatrzeć na Dubaj z góry. Niestety widoczność była dosyć kiepska. Udało się jednak dojrzeć to, czego ludzie szukają na Gogle Earth:

Palma nad Zatoką

Palma, a raczej jej wschodnie krawędzie.

Przyjemnie wyglądała dzielnica, w której spałem – same apartamentowce dokoła. Czterdzieści prawie identycznych wieżowców wybudował podobno jeden biznesmen, co trwało zaledwie trzy lata. Po prostu Dubai Marina.

 

Szkoda tylko, że w tym całym rozmachu, oddalonym o 25 km od centrum Dubaju, ktoś zapomniał o jakimś osiedlowym sklepiku z warzywami i świeżym pieczywem. Mają otworzyć niedługo jakiś supermarket, jak na razie chleb zamawia się na telefon – donoszą pod same drzwi, cieplutki prosto z pieca. Ale niestety czeka się z godzinę – w końcu produkcja odbywa się prawie just-in-time. Prawie 🙂

Dubai Marina

Dubaj cz. 1

Byłem. Zobaczyłem. Wróciłem. I pojadę jeszcze raz.

Wycieczka na weekend udała się tylko dzięki mojemu uporowi. Nie zdobyłem wizy na czas, ale znajomi podpowiadali, że nie jest potrzebna. Wszystkie oficjalne źródła mówiły inaczej. Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko przekonać się na własnej skórze. Pierwsza próba w czwartek wieczorem nieudana – jeszcze na lotnisku w Doha przy odprawie bagażowej mnie cofnęli twierdząc, że bez wizy nigdzie nie polecę. Co robi stoicko spokojny autor bloga? Na pewno się tym nie przejmuje – podejmuje następną próbę w piątek rano. Kalkulacja była prosta – muszę trafić na pracowników z innej zmiany i

Pełen sukces. Kazali tylko podpisać list, że wylatuję bez wizy na własną odpowiedzialność. Ryzyk fizyk. Ja nie polecę? Za darmo? (tfu, ten lot to mnie trochę jednak kosztował – nie tyle zdrowia, co pieniędzy właśnie, bo uprawnienia do półdarmowych biletów będę miał dopiero za 12 tygodni, oj, nawet mniej – już zostało tylko 11 i pół tygodnia).

Pierwszy lot odkąd tu przyjechałem i odkąd pracuję w „branży”. Pierwsze lądowanie odkąd tu przyjechałem i odkąd pracuję w „branży”. Bajka. Zupełnie inne spojrzenie na „powietrzną usługę transportową”. Pełny ‘passenger insight’. Aha, leciałem konkurencją 😛 [To te linie, które mają ambicje być największymi na świecie i które zamówiły bagatelka 55 sztuk Airbusów A380 Superjumbo]

Czterdziestominutowy lot na pokładzie A330 o pojemności prawie 300 osób to dopiero połowa sukcesu. Kolejne wyzwanie czekało na mnie przy odprawie paszportowej w Dubaju. W sumie wystarczyło ładnie się uśmiechnąć do celniczki (Arabki) i napotkać innego celnika-Araba w diszdaszu, który zagadał po polsku: „Dzem-dobri, jak-se-maś, kocham-cie, daj-mi-buzia”. Słówka dosyć przydatne jeśli ma się polską żonę… Zabrakło mi jednak odwagi, żeby spytać ile ma tych żon w sumie…

Podsumowując – nadzieja matką głupich, a głupi ma szczęście. Zaliczyłem Dubaj mimo, że wszystko było pod prąd. O tym co w Dubaju, następną razą.