Kurtka zimowa, na lato

Nie od dziś wiadomo, że wszystko jest względne. Miałem okazję przypomnieć sobie o tym ostatnio podczas wizyty w pralni chemicznej.

Oddawałem do wyprania letnią kurtkę, przewiewną, bez podszewki, jedna warstwa materiału i tyle. Pani z obsługi pralni (notabene Filipinka) obejrzała ją i bez chwili zawahania zanotowała na druczku:

Winter jacket.

Sprzeciwu nie zgłaszałem.

W Katarze temperatura powietrza coraz częściej spada poniżej 35 stopni Celsjusza, co zwiastuje rychłe nadejście jesieni i zimy – to istotnie znakomity czas na odświeżenie zimowej garderoby!

Podróże inaczej

Podróże kształcą – wiadomo to nie od dziś. Poznawanie nowych zwyczajów, ludzi, kuchni. W moim przypadku to także możliwość nadrabiania zaległości czytelniczych, na które w ‘normalnych warunkach’ nie znajduję czasu. W czasie marcowych podróży udało mi się dokończyć czytanie numerów tygodnika „Polityka” z jesieni 2009. Lepiej późno niż wcale.

Jednakże nie każda podróż bywa realizacją marzeń – dobrowolną, pełną pozytywnych doświadczeń utrwalonych na kliszy lub karcie pamięci fotoaparatu. Choć to banalne, to zdałem sobie z tego sprawę dopiero po przeczytaniu wspomnień Kuzynki Mojej Babci, która w czasie drugiej wojny światowej jako mała dziewczynka, w towarzystwie brata i swojej babci, została zesłana na Sybir. Ich najdłuższa podróż życia trwała pięć lat. Te bardzo osobiste wspomnienia zostały ostatnio wydane nakładem wydawnictwa Artlibris. Pewnie niewiele są warte dla historyków, dla mnie jednak ich lektura okazała się bezcenna.

Moja najdłuższa podróż

„[…] Sadzają nas na wóz. Jest trochę jaśniej. Babunia żegna się, żegna dom. Jest tak strasznie cicho i szaro. Konie ruszają. Babunia tak dziwnie patrzy przed siebie, ale to nie strach w jej oczach. Trzyma nas mocno. Nikt nic nie mówi. Jedziemy przez most. […] Wyjeżdżamy na drogę. Najdłuższą drogę mego życia.”

Feliz Navidad!

Święta w Polsce oczywiście, z rodziną. Nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej!

Boże Narodzenie w Katarze też jest obchodzone, w końcu chrześcijanie stanowią spory odsetek populacji. W naszym katarskim kościele pojawiły się już choinki, jest także stajenka i kolorowe światełka. W noc Bożego Narodzenia będzie i pasterka.

Zaskoczył mnie dziś kościelny chórek, który w trakcie mszy odśpiewał „Cichą Noc”. Do świąt jeszcze kilka dni więc trochę mnie to zaskoczyło. Nie tylko mnie – księdza również, w związku z czym na koniec zalecił wszystkim, żeby powstrzymać się od śpiewania kolęd w czasie Adwentu. A już myślałem, że będzie dobry temat na bloga z cyklu „co kraj, to obyczaj”.

Ale zaraz, zaraz, wiecie co ten amatorski chórek filipińsko-hinduski zaśpiewał na koniec po takiej reprymendzie? – „Feliz Navidad” właśnie!

Feliz Navidad, I wanna wish you a Merry Christmas from the bottom of my hear! Dobrze, że nie Last Christmas, I gave you my heart!

No to Wesołych!

Islamska perspektywa na seks

Książkę pod takim tytułem można było dostać – nie inaczej – za darmo na stoisku Qatar Guest Center przy okazji jednej z imprez sportowych. Zaglądamy do spisu treści. Hm, jest co najmniej ciekawie. Islam i seks. Islam i czystość. Islam i małżeństwo. Islam i stymulacja seksualna. Islam i ochrona kobiet. Małżeństwo w islamie. A tu podrozdziały: Wybór żony w islamie. Kontrakt małżeński, posag i wesele. Etykieta nocy poślubnej. Żarty i zabawy pomiędzy małżonkami. Granice zabawy pomiędzy małżonkami. Zabawa w łóżku.  Zabawa podczas kąpieli. Zabawa w domu. Zabawa z żoną poza domem.

Książka kończy się rozdziałem o rozwodzie w islamie (perspektywa męża wobec perspektywy żony) oraz o skutkach wolności seksualnej oraz chaosu.

Nie proście, abym to dzieło streszczał. Jeśli jednak wskażecie jeden z podrozdziałów, który was najbardziej zaintrygował to postaram się w temat zagłębić i jego treść pokrótce tu wszem i wobec wyłożyć. Więc jak?

Artykuł na temat seksu według Koranu opublikował także niedawno Onet.pl (link)

Depresja wiosenna

Zjawisko powszechne wśród ekspatów na pustynnej szerokości geograficznej. Właśnie wchodzimy w jego najpoważniejszą fazę. Dni coraz dłuższe (niewiele, ale jednak dłuższe), oznacza to więcej słońca w ciągu dnia, czyli więcej możliwości na ogrzanie wszystkiego co w jego zasięgu, a coraz mniej czasu w nocy na schłodzenie. Temperatury w ciągu dnia niczego sobie – podchodzą pod 40 stopni. Wieczorami i w nocy jakieś trochę ponad 30. I to jest powód do depresji?! Tak – przynajmniej wśród tych, którzy już jedno prawdziwe lato w Katarze przeżyli. Chandra nas nachodzi, bo wiemy, że – już za parę dni, za dni parę – będzie jeszcze gorzej!! Towarzyszy temu taka złudna nadzieja, że może tym razem nie będzie aż tak źle.

Powszechne zniechęcenie przejawia się m.in. tym, że niemal codziennie nachodzą człowieka myśli o ucieczce stąd. Byle jeszcze przed najgorszą hicą (znów szczery ukłon do Ślązaków!). Perspektywa 15 stopni, które teraz panują w Europie, nie jest bynajmniej przekonująca („toż to zima jakaś!”), więc obłudnie wierzy się, że pobyt warto jednak trochę wydłużyć. W środku lipca decyzji tej wielu żałuje. Rok w rok!

Kilka dni temu znajoma oznajmiła, iż ona się już z mieszkania nie rusza, przynajmniej nie w dzień gdy słońce nad pustynnym horyzontem. – Dziewczyno, przecież to jeszcze nic! Przecież to będzie trwać pół roku! Tak, to miało być pocieszenie!

Chyba każdy przez taką chwilę słabości musi przejść.

Trzecie lato na pustyni? – ja nie przetrzymam?! Ja?!

Zmienili weekend!

Taka zmiana chyba niezbyt często się zdarza. Nawet w skali światowej. Można dodać lub odjąć święta w oficjalnym kalendarzu, ale żeby redefiniować weekend?

Historia zdarzyła się w zeszłym roku w Kuwejcie. Przed zmianą dniami wolnymi od pracy w tym kraju były czwartek i piątek. Zgodnie z decyzją rządu weekend definiuje się obecnie jako piątek i sobota – nareszcie brzmi to jakoś normalnie. W każdym razie bardziej normalnie niż czwartek/piątek.

Zmiany w Kuwejcie były podyktowane oczywiście względami ekonomicznymi – odtąd giełda, banki itp. będą bardziej kompatybilne z większością instytucji na świecie, tzn. przez cztery dni w tygodniu (zamiast trzech!). To olbrzymia zmiana, choć na taką nie wygląda.

Wyobrażacie sobie jak trudno było się przestawić obywatelom Kuwejtu?

Również w Katarze weekend trwa od czwartkowego wieczora przez piątek, aż do soboty, przy czym tutejszy piątek bardziej przypomina niedzielę (dzień święty, spędzany z rodziną na piknikach, do wczesnego popołudnia absolutnie wszystko pozamykane), a sobota to po prostu polska sobota (sklepy otwarte cały dzień, dodatkowo niektóre biura w Katarze oficjalnie pracują w każdą sobotę!).

Fala podobnych zmian przeszła przez region Zatoki Perskiej w ostatnich latach. Obecnie większość krajów w tej okolicy odpoczywa w konfiguracji piątek/sobota.

Przy układzie czwartek/piątek nadal pozostaje Arabia Saudyjska i mimo kłopotów jakie to rozwiązanie przynosi w relacjach międzynarodowych, cały czas napotyka się tam duży opór do zmiany.

Zwierzenia Araba

Nie będzie łatwo opisać to, czego się nasłuchałem, ale spróbuję.

Jeden z moich byłych współlokatorów, z pochodzenia Jordańczyk, zaczął mi się żalić, że mi zazdrości. Zazdrości tego, że jestem z Europy. Po pierwsze, takim jak ja lepiej płacą – w Katarze i prawdopodobnie wszędzie indziej na świecie też. Drugi argument – jesteśmy lepiej wykształceni, lepiej wychowani, bardziej niezależni od innych ludzi, włączając własnych rodziców. Europejczycy są według niego w ogóle  lepiej przygotowani do życia i w związku z tym żyje im się przyjemniej. Stwierdzenie to mnie dosyć zaskoczyło, ale zgodnie z jego prośbą nie traktowałem tego jako zarzutu do mojej osoby. On bowiem – jako Arab – bez ogródek narzekał na … świat arabski.

Zacząłem drążyć temat. No bo jak można narzekać na wykształcenie, skoro taka Jordania do biednych krajów nie należy i edukację po prostu musi mieć na porównywalnym poziomie? – podobnie jak większość krajów arabskich zresztą. Zarobki? Owszem wyższe w Katarze dla Europejczyków, ale przecież czymś ich trzeba zachęcać do przyjazdu na pustynię (Arabów zachęcać pensją tak bardzo nie trzeba – sami przyjeżdżają). Powodów do frustracji wymieniał więcej. Wśród nich znalazła się oczywiście kwestia konieczności akceptacji decyzji własnej rodziny w sprawach, które młodzi Europejczycy rzekomo podejmują samodzielnie (studia, praca, małżeństwo, mieszkanie, itd.).  Ewentualny brak wymuszonej uległości może się wszak zakończyć ostracyzmem rodzinnym. Próbowałem go przekonać, że wszyscy mamy równe szanse, i że los człowieka zależy w największym stopniu od niego samego. Zasugerowałem, że jeśli całej tej sytuacji już nie może wytrzymać to jedynym rozwiązaniem, które mi przyszło na myśl to po prostu „róbta co chceta”. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że to przerastało jego siły.

Na koniec na szczęście wyjaśniło się, jakie jest źródło tych wszystkich frustracji – w istocie jest ono banalne. Jordańczyk zazdrościł mi, że mam taki mały skromny samochód, a konkretniej o to, że … mam odwagę się w nim pokazywać. On siebie w takim nie widzi, bo co powiedzieliby jego znajomi, a co dopiero rodzina!? (przy okazji – pamiętacie serial „Co ludzie powiedzą? – no właśnie, oni tam jeździli volvo – rozgruchotanym chyba…) W istocie porażający powód do zazdrości. Widzi siebie natomiast w mercedesie – problem jednak w tym, że go na mercedesa nie stać. Nie stać go, bo mało zarabia, w każdym razie rzekomo mniej niż ja. Mniej zarabia, bo nie jest Europejczykiem. Obniżenie oczekiwań co do samochodu itp. nie wchodziło w grę, a takie właśnie rozwiązanie odważyłem się zaproponować na – jak się okazało – wszystkie wyżej wymienione frustracje.

Dziwną mentalność niektórzy mają. Mój rozmówca stwierdził, że takie podejście jest charakterystyczne dla wszystkich Arabów. Na szczęście nie wszyscy Arabowie których do tej pory spotkałem to potwierdzają.

Ci Inni i Ja

„Inni, […], to zwierciadło, w którym się przeglądam, które uświadamia mi, kim jestem. Kiedy mieszkałem w moim kraju, nie miałem świadomości, że jestem białym człowiekiem i że to może mieć jakieś znaczenie dla mojego losu. Dopiero kiedy znalazłem się w Afryce, od razu uświadomił mi to widok jej czarnych mieszkańców. Dzięki nim odkryłem mój kolor skóry, o którym bym sam nigdy nie pomyślał. Inni rzucają mi nowe światło na moją własną historię.”

Fragment z książki R. Kapuścińskiego „Ten Inny”

W Afryce jeszcze nie byłem, ale szczerze podpisuję się pod tymi słowami.

Wojna światowa wcale nie światowa

Ramadan zbliża ludzi. A konkretniej ukrywanie się w maleńkiej kuchni w biurze w celu konsumpcji posiłków oraz (niealkoholowych) trunków. Przy okazji większość żarówek niby przypadkiem wysiadła, więc bywa naprawdę ciemno. I tłoczno, bo większość ludzi z biura nie pości.

– Ukrywamy się zupełnie jak na wojnie – rzuciłem w przestrzeń, bo takie skojarzenie do tamtej sytuacji przyszło mi akurat na myśl.

Zaskoczenie Hindusów. O jaką wojnę mu chodzi? Czy oni mają jakąś wojnę w Polsce? Kiedy oni tam mieli ostatnią wojnę? Ton tych pytań był na granicy oburzenia!

No tak, nie wymagajmy od nich, żeby pamiętali wojnę sprzed ponad sześćdziesięciu lat, która dotknęła ich w zdecydowanie mniejszym stopniu niż Europę. Nie wymagajmy od nich wiedzy o tym, że od Polski mniej więcej się zaczęło. Sam przecież (niestety) niewiele wiem o historii i kulturze innych kontynentów. Ale bez przesady…

Jestem daleki od popierania koncepcji Polski jako Mesjasza Narodów, ale jednak trochę mnie to oburzenie w ich głosie zaskoczyło. Wyszło tak, jakbym ja, jako przedstawiciel najmłodszego pokolenia, nie miał prawa wspominać o tak odległej historii jak druga wojna światowa – bo niby skąd mam wiedzieć jak to wtedy wyglądało?! Teraz uwagę świata skupiają inne konflikty, ale historia jest historią i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby o niej czasem pamiętać. Na przykład używając tego typu niewinnych porównań.

Ramadan nie tylko zatem zbliża ludzi, ale także uświadamia, jak wiele nas dzieli.

A propos – kiedy ostatnio polskie media wspominały o konfliktach na Sri Lance czy Bangladeszu? Bo ja tu tym żyję prawie na co dzień. Taki tam inny punkt siedzenia…