Emir Kataru przekazuje władzę synowi

Dziś rano, w trakcie przemówienia adresowanego do narodu, Emir Kataru, szejk Hamad bin Chalifa as-Sani, oficjalnie przekazał władzę swojemu synowi. Nowy szef państwa, szejk Tamim bin Chalifa as-Sani, został mianowany na następcę tronu już w 2003 roku i od tego czasu był coraz bardziej zaangażowany w sprawowanie władzy.

Agencje prasowe podkreślają, że do zmiany na najwyższym stanowisku w Katarze po raz kolejny nie dochodzi przy okazji śmierci dotychczasowego władcy (co jest niejako standardem w tym regionie świata). Jest to postrzegane bardziej jako przewidywalna kulminacja długoletniego procesu stopniowego przekazywania władzy.

Warto dodać, że odchodzący emir doszedł do władzy w wyniku pokojowej rewolty pałacowej – w 1995 zdalnie pozbawił władzy ojca, szejka Chalifę bin Hamada as-Saniego, który odbywał akurat zagraniczną podróż. Wiara w potencjał młodego pokolenia i tym razem przyświecała zmianom na szczycie władzy Kataru.

Osiemnastoletnie panowanie szejka Hamada bin Chalify as-Saniego przyniosło wiele zmian w Katarze. Przede wszystkim zmienił się globalny profil tego małego państewka, czego symbolicznie udowadnia popularność założonej z inicjatywy emira telewizji Al-Dżazira. Kolejnym większym sukcesem  jest przyznanie praw do organizacji w Katarze turnieju mistrzostw świata w piłce nożnej w 2022 roku.

Zmiana pokoleniowa w Pałacu Emira była wyczekiwana przez środowiska dyplomatyczne od jakiegoś czasu. Spekulowano co najwyżej na temat możliwych terminów.

Nikt kogo znam nie spodziewał się jednak, że dzień, w którym to nastąpi, zostanie ogłoszony jako wolny od pracy w całym kraju. Potwierdzenie, że nie muszę iść do pracy zobaczyłem wczoraj po 22. To się nazywa spontaniczność!

Siędzę więc radośnie w domu i mam nareszcie czas na nadrobienie zaległości blogowych.

Projekt SXM

Sokrates stwierdził, że każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku. Ja bym poszedł o krok wstecz – każda podróż zaczyna się od marzenia.

Różne marzenia podróżnicze miewają ludzie. Dla jednych może to być zdobywanie górskich szczytów, dla innych maraton po muzeach czy piramidach, dla jeszcze innych – przemierzanie jezior lub oceanów na jachcie albo po prostu wygrzewanie się na pięknej plaży.

A co jeśli marzenie o takiej plaży uwzględnia drinka w jednej ręce, a w drugiej aparat fotograficzny? W plecaku przydałby się również odbiornik radiowy nastawiony na częstotliwość „tower” okolicznej wieży kontroli ruchu lotniczego (choć da się obejść i bez niego). A jeśli mamy na myśli Maho Beach, to w pakiecie dostaniemy hałas silników odrzutowych oraz zapach (przecież nie smród!) kerozyny.

Taki właśnie wyjazd wymarzyło sobie dwóch studentów zamieszkujących w owym czasie na ulicy Puławskiej w Warszawie. O tym, że są pozytywnie zakręceni w tematach transportowo-lotniczych dodawać nie trzeba.

Postanowili: Dajemy sobie 5 lat, żeby tam się znaleźć.

Czy dotrzymali słowa?