Lądowanie z marzeń: Songshan

Od dawna planowałem zorganizować wyjazd, którego celem było lądowanie na miejskim lotnisku Songshan w Tajpej. O jego wyjątkowości świadczy fakt, że jest położone bardzo blisko centrum miasta. Przy poprzedniej wizycie w Tajpej miałem okazję udać się na spotting, czyli podglądanie lądujących i startujących samolotów, o czym wspomniałem na blogu pewien czas temu. Zafascynował mnie wtedy spektakl, w którym na wąskim pasku między autostradą a szeregiem wieżowców w ścisłym centrum miasta lądowały samoloty, od małych (o regionalnym zasięgu) po szerokokadłubowe.

Zamiast jak wtedy oglądać ten spektakl stojąc przy płocie lotniska, na widowni z ziemi, tym razem mogę uczestniczyć na scenie w jednym z jego ulotnych (lub raczej „przelotnych”) aktów, jako pasażer lądującego odrzutowca.

By spełnić to marzenie stawiam się z samego rana na rejs linią ANA z lotniska Haneda w Tokio. Już od samego startu na pokładzie Boeinga 787 Dreamliner wyczekuję lądowania. Przecież to jedyny cel mojej wycieczki!

W końcu się doczekuję. Wchodzimy na ostatnią prostą. Przez okno obserwuję jak w szybkim tempie zniżamy się wzdłuż wielkomiejskiej zabudowy. Co chwilę zerkam na ekranik wyświetlający mapę, która potwierdza, że to nie złudzenie – będziemy lądować w samym mieście!

Coraz bardziej przyspiesza mi puls – właśnie spełnia się wieloletnie marzenie. Samo przyziemienie zapiera mi dech w piersiach. Lądowanie na Songshan okazuje się dla mnie najbardziej intensywnym doświadczeniem lotniczym od wielu lat.

Po zaparkowaniu mapa na pokładowym ekraniku wskazuje, że samolot stoi … na ulicy w środku miasta! Fenomenalne! I jakże inspirujące?! Nie byłbym sobą gdybym nie poszedł za ciosem… Nie oznacza to bynajmniej, że po tak intensywnym lądowaniu spontanicznie postanawiam zaliczyć też i start. Wcale nie przesiadam się do innego samolotu bez wychodzenia z lotniska. Wręcz przeciwnie…

Będąc wciąż w oszołomieniu po lądowaniu wychodzę z budynku terminala i 100 m dalej widzę już ulicę, która wygląda prawie jak Manhattan. Naprawdę wylądowaliśmy w środku miasta!

– Jakim autobusem dojadę do hotelu? – prawie zadaję to pytanie, gdy do głowy wpada pomysł nie do odrzucenia:

– Pójdę do hotelu z lotniska, na piechotę! – odzywa się mój fetysz (po prostu lubię na lotniska chodzić – lub z nich wychodzić – spacerkiem; robiłem to już w kilku miejscach na świecie, włączając Warszawę, Dohę, Miami). Grzechem byłoby z takiej okazji nie skorzystać, skoro lotnisko jest w centrum. Tym samym upiekam dwie pieczenie na jednym ogniu, choć zupełnie tej pieszej wycieczki do hotelu nie planowałem – wystarczyło spojrzeć na mapę i zorientować się jak niewielka to odległość. Jestem z siebie dumny!

Dziś, mimo że lądowanie było bardzo szybkim, ulotnym doświadczeniem, wspominam je klatka po klatce … Z przyjemnością potwierdzam, że lądowanie na Songshan ma swój ciężar gatunkowy. Rzeczywiście warto było je mieć na bucket list.