Spotting na Songshan

Spotting na Songshan



Najbardziej odpowiednim zwieńczeniem tygodniowego zwiedzania Tajwanu na rowerze w wersji na wheymana, jakie można sobie wyobrazić, było podglądanie … startujących i lądujących samolotów.

Miejskie lotnisko w Tajpej, czyli Songshan, jest jednym z niewielu na świecie położonych w samych centrum miasta. Londyńskie City się przy Songshan nie umywa, jeśli wziąć pod uwagę odległość pasa do wysokich zabudowań oraz rozmiary obsługiwanych samolotów (oczywiście, że rozmiar ma znaczenie!).

Wzdłuż pasa, po jednej stronie ogrodzenia, ciągnie się autostrada (na pilarach – kilka metrów nad ziemią – gdyby ktoś miał ochotę można by się ścigać ze startującymi maszynami). Po drugiej – niemalże za płotem – dzielnica biznesowa i m.in. najwyższy niegdyś budynek świata, czyli Taipei 101.

Spotting na Songshan

Widok z autostrady na lotnisko Songshan

Dla takiego spottera, jak ja, liczy się możliwość jak najbliższego podejścia do płotu i odległość tegoż od progu pasa. Dla porównania obliczyłem z pomocą map google’a, że na Okęciu próg pasa 11 jest w odległości 450m od płotu, tuż przy którym znajduje się dostępna dla wszystkich droga – to tu stojąc przy płocie niektórzy mają wrażenie, że jest ryzyko oberwania wysuniętym podwoziem w głowę. Na Songshan z kolei ta odległość wynosi tylko 120m, co oznacza, że samoloty mogą przelatywać nad głową aż 3-4 razy niżej, niż na Okęciu! Mając to na uwadze skuszę się nazwać TSA (czyli Songshan właśnie) miejską wersją legendarnego SXM, czyli Princess Juliana.

Songshan niejako w nienarzucający się sposób wpisuje się w mapę miasta i życie ich mieszkańców. Taki wniosek można przynajmniej wysnuć widząc takie oto obrazki.

Spotting na Songshan

Światła podejścia tylko pozornie ogrodzone, a pomiędzy nimi droga.

Spotting na Songshan

Wieża włączyła światła podejścia, spotterzy uruchamiają aparaty fotograficzne, samolot wchodzi na prostą, zbliża się do pasa, zewsząd słychać cykające lustrzanki spotterów, które wkrótce zostaną zagłuszone przez turbośmigłowe silniki ATRa, a pani ogrodniczka, pieląca właśnie swoje grządki, w całym tym zamieszaniu ani mrugnie okiem.


Tym, co wyróżnia miejskie lotnisko w Tajpej od London City i wielu podobnych jest fakt, że obługiwane są na nim szerokokadłubowe samoloty. I to zdecydowanie częściej, niż raz dziennie, co wpływa na jego popularność wśród spotterów. Większość szerokokadłubowców lata z Songshan na Hanedę – świadczy to o bliskości stosunków gospodarczych między Tajwanem i Japonią. Do wyboru mamy ANA (2x dziennie na 767), Japan Airlines (2x 767), EVA Air (2x na A330) oraz China Airlines (2x 330). Są również dwa dzienne połączenia do Szanghaju na A330.

ANA B767 - Spotting na Songshan

JAL - Spotting na Songshan

JAL - Spotting na Songshan

JAL - Spotting na Songshan



Bliskie spotkanie z lądującym tuż nad głowami B767 zapada w pamięć i jest zdecydowanie warte oczekiwania, zresztą zobaczcie sami.



Polecam również film z lądowania nakręcony przez pasażera (zwłaszcza ostatnie 2 minuty) – po jego obejrzeniu przestałem się dziwić, że niektórzy pasażerowie przy lądowaniu na Songshan podobno zaczynają się stresować, gdy widzą, że ich samolot tak bardzo zbliża się do zabudowań czy autostrady i aż do ostatniej chwili nic nie wskazuje na to, że pomiędzy nimi znajduje się lotnisko.

Spotting na Songshan okazał się prologiem do innego ekscytującego projektu na przeciwległym skraju mapy, o którym napiszę już wkrótce.

Ambasada ostrzega pasażerów

Na stronie internetowej polskiej ambasady w Katarze pojawiło się ważne ostrzeżenie dla Polaków podróżujących do Doha (dotyczy to także osób pozostających w strefie tranzytowej lotniska).

W związku z uruchomieniem bezpośredniego połączenia lotniczego Warszawa – Doha, placówka odnotowuje przypadki niestandardowego zachowywania się obywateli polskich na pokładach samolotów Qatar – Airways (palenie papierosów, nadużywanie alkoholu, złe zachowanie w stosunku do obsługi samolotu), co w konsekwencji prowadzi do bardzo przykrych konsekwencji w świetle rygorystycznych przepisów prawa Państwa Kataru.

Wszystkie ww. wykroczenia karane są zatrzymaniem na lotnisku, aresztem, rozprawą przed kolegium ds. wykroczeń i wysokimi karami pieniężnymi (do 5000 QR – ok. 4800 PLN).

Apelujemy do wszystkich pasażerów podróżujących Qatar Airways ( także innymi liniami arabskimi) o daleko idącą ostrożność i powstrzymanie się od niestandardowych zachowań na pokładach ww. wymienionych linii, aby uniknąć przykrych i niespodziewanych konsekwencji podobnych zachowań.

Qatar Airways uruchamia centrum usług we Wrocławiu

Qatar Airways otworzyły we Wrocławiu europejskie Biuro Obsługi Klienta. Wydarzeniu towarzyszyło uroczyste przecięcie wstęgi, a także konferencja prasowa. Wśród uczestników znaleźli się Ambasador Kataru i Ambasador Polski w Katarze, prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz, a także przedstawiciele przewoźnika.

Początkowo, telefonicznie obsługiwane będą kluczowe rynki, tj. Wielka Brytania, Francja, Niemcy oraz co zrozumiałe – Polska, a w niedalekiej przyszłości także Hiszpania, Włochy, Szwajcaria czy Belgia. W kolejnym etapie inwestycji wrocławskie centrum rozszerzy obsługę klientów o wsparcie e-commerce, obsługę członków Privilege Club oraz usługi turystyczne.

Fot. za: doba.pl

Jak doniósł portal tuwroclaw.pl, Wrocław rywalizował o tę inwestycję z Budapesztem i Edynburgiem. Liczba studentów i młodych ludzi, którzy znają języki obce, dobry klimat inwestycyjny, wysoka jakość życia oraz wsparcie władz miasta to czynniki, które pomogły w wybraniu Wrocławia przez przewoźnika. Nie bez znaczenia było osobiste wsparcie Prezydenta Rafała Dutkiewicza.

Polskie media podkreślają, że jest to pierwsza na Dolnym Śląsku i jedna z pierwszych w Polsce znaczących inwestycji arabskich. Do tej pory opływające w gotówkę firmy znad zatoki perskiej omijały Polskę szerokim łukiem.

W najbliższych miesiącach liczba zatrudnionych ma się zwiększyć o kilkadziesiąt osób. W kolejnych latach centrum obsługi klienta ma nadal zwiększać zatrudnienie. Obecnie trwa nabór pracowników.

Poszukiwane są osoby z biegłą znajomością języków obcych i gotowych pracować na zmiany, bo docelowo centrum będzie działało 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. Obecnie poszukuje się głównie osób ze znajomością angielskiego, niemieckiego, włoskiego, hiszpańskiego, francuskiego i arabskiego. Szczegóły można znaleźć na stronie qatarairways.com w zakładce ‘Careers’.

Fot. za: tuwroclaw.com

Tajwan na rowerze cz.4

Piątego dnia wyprawy stan moich kolan pozwala mi przerzucić się z powrotem na mojego dwukołowca, tym bardziej, że od teraz już będzie tylko z górki. I to konkretnie, bo różnica wysokości między Tienhsiang a Hualien, miastem na wschodnim wybrzeżu Tajwanu, wynosi ok. 500 m. W poziomie będzie to 40 km.

Jadę niespiesznie, gdyż według bardziej doświadczonych cyklistów droga wzdłuż wąwozu bywa śliska. Co chwilę zatrzymuję się na zdjęcia, bo za każdym zakrętem lub tunelem przed moimi oczyma pojawia się jeszcze bardziej olśniewający widok niż wcześniej.

Przy okazji pozwalam się bezpiecznie mijać autokarom z chińskimi turystami w kaskach. Wbrew pozorom, autokary nie jadą wiele szybciej ode mnie, zwłaszcza, że droga wzdłuż jest wąska, a jej niskie sklepienie wymaga od kierowców sporej zręczności i precyzji. Najciekawiej jest jednak w tunelach.

W Hualien – dużym mieście portowym – zostaję na jedną noc, aby kolejnego dnia z rana zrobić krótką przejażdżkę po okolicy.

Po południu wsiadam w pociąg, który ma mnie zawieźć do Tajpej. Jest to trudniejsze, niż się spodziewałem, lecz z pomocą tubylców jakoś się udaje (to „jakoś” oznacza późniejszym pociągiem i bez roweru, który w połowie drogi (!) zostałem niespodziewanie zmuszony nadać jako przesyłkę). Tajwańskie koleje okazują się chyba najsłabszym ogniwem w infrastrukturze rowerowej tego kraju.

 

Trudno uwierzyć, że to już prawie koniec. Najlepszym zwieńczeniem wycieczki, jakie mogłem sobie wyobrazić, była kolacja u mojej „tajwańskiej rodziny”. Wyśmienite towarzystwo, przepyszne, domowe jedzenie oraz lokalne trunki. Nawet do gotującej się w kociołku zupy co chwilę dolewano me gio, czyli ryżowe wino, zamiast wody – dla zdrowotności. Było też wino aborygeńskie (to już pite ze szklanki a nie łyżką z talerza), a także piwo lokalnej produkcji i whisky. W różnej kolejności. A w międzyczasie – wódka Belvedere, która – według gospodarza – mroziła się w zamrażalniku od pięciu lat (!) – najwyraźniej tylko czekała na moją wizytę i tę wyjątkową okazję.

Bezcenne.

Za mną sześć samodzielnych – ale nie samotnych – dni pełnych przygód w rowerowo-autostopowej przeprawie przez środkowy Tajwan. Podkreślam to pewnie do znudzenia – najważniejsze przeżycia z tej wyprawy wiążą się z niezwykle serdecznymi ludźmi, których spotkałem na swojej drodze – każdego dnia mogłem liczyć na ich bezinteresowną pomoc.

Tajwańczycy starają się wypaść w oczach turystów jak najlepiej. Władze otwarcie oczekują na komentarze i informacje zwrotne, bo doskonale zdają sobie sprawę, że jeszcze nie wszystko działa u nich idealnie. Tajwan pod wieloma względami przypomina mi Polskę, np. organizacyjnie – oto jest sporo biurokracji, z której mieszkańcy często zdają sobie sprawę. Rząd stara się jak może, choć nie wszystkie jego decyzje zalicza się do udanych. Obywatele zdają się trzymać reguł, ale są jednocześnie elastyczni w ich interpretowaniu. Bariera językowa poza większymi miastami jest bardziej widoczna, a mimo to turyści nie mają czego się obawiać, bo zawsze mogą liczyć na pomocną dłoń mieszkańców.

 Tajwan. Nad wąwozem Taroko

Taka intensywna i udana wyprawa bynajmniej nie zaspokoiła mojego tajwańskiego głodu. Przeciwnie, niedosyt jest większy niż był. Tak się składa, że doskonale się tam odnajduję.

Z tym większą pewnością więc stwierdzam, że na Tajwan chciałbym wrócić, i to jak najszybciej! I – podobnie, jak ostatnio – pytam: Tylko skąd wziąć tyle urlopu?!

Niech zdjęcia na picasa będą uzupełnieniem tego, czego nie udało mi się zawrzeć w słowach.

To była najdłuższa relacja z podróży, jaką kiedykolwiek spisałem (w czterech odcinkach!). Uff. Komentarze mile widziane.

Tajwan. W wąwozie Taroko

Tajwan na rowerze cz.3

Pozytywna energia w głowie i oczekiwanie na kolejne cuda towarzyszą mi kolejnego dnia rowerowej podróży po Tajwanie. To na dziś zaplanowana została przeprawa przez najwyższe partie gór środkowego Tajwanu. Dzień uznam za udany, jak dojadę do Tienhsiang – popularnej miejscowości położonej przy wąwozie Taroko. Poprzedniego dnia się to nie udało, gdyż autostop zacząłem łapać dopiero po południu. Według zaprzyjaźnionych Tajwańczyków, szanse na złapanie okazji na drugą stronę łańcucha górskiego są tylko z samego rana.

Gdy wychodzę przez drzwi mojego zakwaterowania, momentalnie mam ochotę się wycofać. Siąpi deszcz, jest bardzo wilgotno i zimno (na oko jakieś 5 stopni), a mgła ogranicza widzialność do jakichś 20 metrów. Pogoda idealna na autostop!

Robię krok wstecz do wnętrza domku. Nie wracam jednak do ciągle wygrzanego łóżka (jak w ogóle można mnie o takie zamiary podejrzewać?!). Nic nie może mnie zatrzymać! Dopinam kurtkę pod szyję, zakładam kaptur na głowę, rękawiczki na ręce i … pozwalam nieść się przygodzie.

Łapanie stopa we mgle do najłatwiejszych zadań nie należy. Zwłaszcza, gdy ma się rower w ramach bagażu. Po godzinie oczekiwania na tego jednego życzliwego kierowcę mgła się rozrzedza, wreszcie przestaje padać deszcz. Ruch jest niewielki, minęło mnie kilkadziesiąt samochodów, głównie minibusy oraz miniciężarówki. Jeden nawet się zatrzymał, ale się nie dogadaliśmy.

Czekam dalej. Po kolejnych 30 minutach zatrzymuje się minibus z kierowcą i dwiema emerytkami. Zawiozą mnie prosto do celu! Warto było wstać tak rano, zmoknąć i zmarznąć!

Droga jest kręta i coraz węższa i prowadzi coraz wyżej. Od jakiegoś czasu mam wrażenie, że Tajwańczycy wykazali się sporym sprytem budując drogi jednokierunkowe na takich półkach skalnych. Po kilku minutach okazuje się, jak bardzo się myliłem.



Po godzinie zatrzymujemy się na rozciągniecie kości w bodaj najwyższym punkcie przeprawy (3275 m n.p.m).

Zagaduje mnie kierowca minibusa zaparkowanego obok nas. Ni z gruszki, ni z pietruszki zaczyna mnie przepraszać za to, że się nie zatrzymał, gdy stałem na skraju drogi. Podobną empatię w stosunku do mnie wykazują pasażerowie jego busika. Nie rozumiem, o co chodzi. Wyjaśnia, że miał komplet pasażerów, więc jedyne, co mógł zrobić, to zadzwonić do kierowcy innego busika jadącego za nim, aby mnie wypatrywał na skraju drogi i koniecznie mnie stamtąd zabrał. Szczęka mi opada. Dziękuję mu z całego serca i wnet postanawiam, że muszę to koniecznie tu opisać – to jedyny sposób, w jaki mogę się tym wielce serdecznym ludziom odwdzięczyć.

Wąwóz Taroko okazuje się bardzo malowniczy. Po zakwaterowaniu w schronisku młodzieżowym udaję na popołudniowy spacer. Niestety tłumy turystów z Chin kontynentalnych przywożone autobusami odejmują temu miejscu uroku. Narzekają na nich wszyscy, włącznie z Tajwańczykami – sęk jednak w tym, że gospodarka regionu (a także cały kraj) w coraz większym stopniu jest od chińskich turystów zależny.

Mimo dobrych chęci, znowu kładę się spać z kurami. Podobnie jak w innych odwiedzonych na Tajwanie miejscowościach, większość atrakcji zamykana jest tu o zmroku, albo i wcześniej. Dłużej otwarte pozostają tylko niektóre restauracje, na jakąkolwiek inną rozrywkę trudno liczyć poza dużymi miastami. Nie ma tego złego – wczesne wstawanie bez budzika z ambitnym planem na dany dzień jest czystą przyjemnością.

Wakacje pełną gębą!

Tajwan. Droga do Sun Moon Lake.

Pierwszy sklep Ikea w Katarze

Po wielu latach spekulacji już za kilka dni otworzy się pierwszy w Katarze sklep IKEA. O tym, że tym razem to już na pewno się stanie, jaskółki ćwierkały od zeszłego roku, a wszystko zaczęło się potwierdzać, gdy przy wylotowej autostradzie na północy miasta, pośród piasków pustyni, wyłonił się typowy dla IKEA prostopadłościan o niebieskich ścianach.

Kolejne potwierdzenie znalazłem dziś na drzwiach do mieszkania – identycznie jak w Polsce!

Wedle nieoficjalnych źródeł, wielkie otwarcie w szwedzkim stylu planowane jest na początek przyszłego tygodnia.

To pierwszy w Katarze sklep Ikea, a o tym, jak bardzo był potrzebny niech świadczy fakt, że do tej pory wielu mieszkańców Kataru na zakupy w Ikea … latało samolotem np. do pobliskiego Abu Zabi.

 

A już myślałem, że nie dożyję tej historycznej chwili.



Uzupełnienie z dn. 15-go marca 2013.

Tatiana relacjonowała mi przebieg rozmowy nt. Ikei ze znajomym Katarczykiem:

Tatiana: Słyszałeś? Ikea się otworzyła!

Katarczyk: Ikea? To jest taka wystawa, tak?

Tatiana (w myślach do siebie): Tak, kurde, wystawa pokazująca jak Europejczycy mieszkają!