Gorąc powraca

W zasadzie to bardziej chodzi o wilgoć niż gorąc sam w sobie. Bez klimatyzacji, mimo szczerych chęci, coraz trudniej wytrzymać. W samochodzie duży przeciąg przy otwartych oknach już najczęściej nie wystarcza, nawet po zmroku. W mieszkaniu podobnie. Ostatnio nawet w nocy musiałem mieć włączoną klimatyzację. Definitywnie można więc już mówić o przełomie zima/lato. (Żeby nie być gołosłownym – wczoraj po 22 wieczorem było 27 st., dziś w środku dnia ponad 38 stopni).

Znajomy nakreślił kilka wskazówek (hintów:) dla początkujących. Są dość oryginalne, zatem postanowiłem je tutaj przytoczyć:

  • To fakt. Od teraz będzie tylko coraz goręcej i coraz wilgotniej.
  • Zawsze miejcie przy sobie okulary przeciwsłoneczne, przykrycie głowy trzymajcie na wszelki wypadek w samochodzie. Zawsze.
  • Pijcie mnóstwo wody. Piwo to nie woda.
  • Jeśli planujecie jeździć na skuterach wodnych, znajdźcie takie miejsce, blisko którego będzie prysznic ze słodką wodą. Sól z wody zaszkodzi wam prędzej czy później.
  • Krem przeciw opalaniu to twój przyjaciel. Tak, czarnoskórzy faceci i kobiety też (wiem z autopsji).
  • Do posiadaczy terenówek – zainwestujcie w małą lodóweczkę. I trzymajcie ją wypełnioną butelkami wody. Będzie jak znalazł w wielu momentach tego lata.
  • Kombinacja gorącego asfaltu oraz nieodpowiedniego ciśnienia w oponach może być niebezpieczna. Sprawdźcie swoje opony. W ogóle to lepiej przed sezonem mieć cały samochód sprawdzony w warsztacie.
  • Gdy planujesz wycieczkę na pustynię zainwestuj w odbiornik GPS. I weź go ze sobą! Przydałoby się tez nauczyć się jak go obsługiwać. Tak jest po prostu łatwiej…
  • Nie bójcie się pytać bardziej doświadczonych o radę.

Jak widać zabawa w życie na pustyni to nie są żarty. Jedno lato już przetrwałem, czy już mógłbym się uważać za eksperta?

Zmienili weekend!

Taka zmiana chyba niezbyt często się zdarza. Nawet w skali światowej. Można dodać lub odjąć święta w oficjalnym kalendarzu, ale żeby redefiniować weekend?

Historia zdarzyła się w zeszłym roku w Kuwejcie. Przed zmianą dniami wolnymi od pracy w tym kraju były czwartek i piątek. Zgodnie z decyzją rządu weekend definiuje się obecnie jako piątek i sobota – nareszcie brzmi to jakoś normalnie. W każdym razie bardziej normalnie niż czwartek/piątek.

Zmiany w Kuwejcie były podyktowane oczywiście względami ekonomicznymi – odtąd giełda, banki itp. będą bardziej kompatybilne z większością instytucji na świecie, tzn. przez cztery dni w tygodniu (zamiast trzech!). To olbrzymia zmiana, choć na taką nie wygląda.

Wyobrażacie sobie jak trudno było się przestawić obywatelom Kuwejtu?

Również w Katarze weekend trwa od czwartkowego wieczora przez piątek, aż do soboty, przy czym tutejszy piątek bardziej przypomina niedzielę (dzień święty, spędzany z rodziną na piknikach, do wczesnego popołudnia absolutnie wszystko pozamykane), a sobota to po prostu polska sobota (sklepy otwarte cały dzień, dodatkowo niektóre biura w Katarze oficjalnie pracują w każdą sobotę!).

Fala podobnych zmian przeszła przez region Zatoki Perskiej w ostatnich latach. Obecnie większość krajów w tej okolicy odpoczywa w konfiguracji piątek/sobota.

Przy układzie czwartek/piątek nadal pozostaje Arabia Saudyjska i mimo kłopotów jakie to rozwiązanie przynosi w relacjach międzynarodowych, cały czas napotyka się tam duży opór do zmiany.

Wielkanoc na pustyni

Oczywiście, że świętowaliśmy. Były jajeczka, sosy najróżniejsze, kiełbaska wędzona (z zawartością), pyszny chlebek prosto z Niemiec, duńskie masełko. Były też pisanki – tradycyjnie barwione cebulą i skrobane we wzorki (profesjonalnym zestawem do … manikiuru). W niedzielę wielkanocną – zupełnie jak kiedyś w Gdyni – konieczny był spacerek po bulwarze nad wodą, a zachęcała do tego prawdziwie wiosenna pogoda (zupełnie jak kiedyś w Gdyni, podkreślam – KIEDYŚ, bo przecież nie w tym roku!).

Katarska pisanka

Nic, że śniadanie wielkanocne w wybornym polskim gronie mogło się odbyć dopiero późnym popołudniem. To znaczy po pracy. Wszak niedziela to w Katarze od zawsze dzień pracujący. Niedziela wielkanocna też. Do tego musiałem być w pracy o cały kwadrans wcześniej niż zwykle (toż to barbarzyństwo!, 6.45 rano zamiast 7.00 naprawdę robi różnicę, zwłaszcza w taki dzień).

Polsko-katarskie pisanki

Moje pierwsze w życiu święta spędzone poza rodzinnym domem. Niewątpliwie miały jedną zaletę – prawdziwie wiosenną pogodę (w zasadzie to już prawie na lato się tu zanosi – w nocy 25 st., w dzień dochodzi do 35st.). Szczerze mówiąc to chyba ten śnieg na Wielkanoc w Polsce trochę tu wywołaliśmy (raczej nieświadomie) – w czwartek przed świętami w samochodzie zapuściłem moim pasażerom (na ich wyraźne życzenie) polskie piosenki, w tym jeden z bożonarodzeniowych szlagierów ze słowami „pada śnieg […]” w refrenie. Śmiesznie słucha się takiej piosenki tuż przed Wielkanocą przy 27 st. w cieniu. Tym co w Polsce chyba do śmiechu nie było …

Kościół w Katarze już nie w hangarze

Oficjalny kościół rzymskokatolicki – akceptowany przez władze! Do tej pory był taki, który bardziej przypominał hangar. Wszystkie msze w niedziele wypełnione były po brzegi (tak że brakowało miejsc stojących!!). Pierwsza wizyta mogła być szokująca – ksiądz modlił się po angielsku z hinduskim akcentem, bo ksiądz jest … Hindusem (jest ich kilku, jest jeszcze taki z Filipin – tu akcent łatwiejszy do zrozumienia). Do tego ani jednej blondynki czy blondyna – wszystkie głowy miały czarne włosy! Więc jak zjawił się taki odmieniec jak ja, to gapili się bardziej niż na ulicy. Podsumowując – chrześcijan w Katarze jest dużo (bo dużo jest Filipińczyków, Hindusów i Libańczyków) i z każdym dniem ich przybywało (ostatnie statystyki mówią o stu tysiącach osób, czyli 10% ludności). Pojawiła się zatem potrzeba stworzenia kościoła z prawdziwego zdarzenia. I oto właśnie został otwarty.

Naprawdę na środku pustyni. Kościół w Katarze.

Budowany był przez kilka ostatnich lat na ziemi ofiarowanej przez Jego Wysokość Emira. Na środku pustyni. Tym razem dosłownie na środku pustyni.

 

Droga do kościoła - nawet autobusy walczą z przeszkodami

Ciekawie wygląda dojazd do niego – pokonywanie tej drogi to prawdziwe cierpienie zarówno pasażerów jak i auta. Prawie pewne jest, że kiedyś powstanie porządna droga, bo w okolicy powstaje duże osiedle. I pomyśleć, że kiedyś nie było tam nic prócz piachu wiejącego po oczach (teraz piach nadal wieje w oczy, w tej kwestii nic się nie zmieniło).

Walka z piachem, w drodze do kościoła

 

Środowiska muzułmańskie w Katarze trochę się z powodu decyzji Emira podzieliły. Problemem było budowanie zarówno samego kościoła, jak i wyeksponowanie na zewnątrz krzyża i bijące dzwony. Nie wiadomo na razie jak to się zakończy – tymczasowo jednak nikt losu nie kusi i krzyża na zwieńczeniu kopuły nie umieszczono.

Niezależnie od tego jak to się zakończy sygnał puszczony w świat jest raczej jednoznaczny – Katar jako kraj muzułmański robi znaczący krok w kwestii tolerancji innych religii.

Nowy kościół w Doha

Na dzień przed uroczystym otwarciem kościoła w zeszłą sobotę pojawił się niestety inny problem w postaci zagrożenia atakiem terrorystycznym. Informację opublikowała ambasada amerykańska, która rekomenduje swoim obywatelom ostrożność przy odwiedzaniu tego miejsca w najbliższym czasie. Zapowiedź ataku miała rzekomo pojawić się na stronie internetowej organizacji terrorystycznej. Ostrzeżenie podobnej treści powtórzyły również ambasady innych krajów. Na szczęście nic się nie wydarzyło. Ale robi się ciekawie.

 

Hymn Księstwa Kataru

Piszę o tym Katarze i piszę. Rzeczy ważne i mniej ważne. Czas na trochę kultury i patriotyczną nutę. Poniżej hymn Kataru odśpiewany przy okazji wspomnianego już otwarcia igrzysk azjatyckich półtora roku temu. Zwracam uwagę na wykonanie, a zwłaszcza uroczyste stroje.

Igrzyska po azjatycku

Trochę wspomnień. Tym razem bynajmniej nie moich, bo gdy Doha była gospodarzem Asian Games w grudniu 2006 roku, ja o Katarze nawet jeszcze nie myślałem.

Z tamtego wydarzenia wszystkim najbardziej w pamięć zapadła ceremonia otwarcia igrzysk a zwłaszcza moment zapalenia znicza. Wszystko w pięknej oprawie, niestety (podobno) w smugach deszczu. Efekt? Mordercza walka konia szejka Mohammeda z mokrymi schodami. Wszystko na oczach milionów widzów na stadionie i przed telewizorami. Fascynujące!

Niecierpliwym polecam rozpoczęcie oglądania filmu od trzeciej minuty 🙂 Byleście wytrzymali do końca! Warto!




 

MotoGP na żywo

Znowu się dzieje. I znowu relacje idą na cały świat. Podobno. Niejeden fan sportów motorowych o tym marzy. Światowej klasy wyścigi motorów oglądane na żywo. Słowem Grand Prix Kataru. Ja mimo że o tym nie marzyłem doświadczenie to mam zaliczone. Gratka tym większa, że były to wyścigi przy sztucznym oświetleniu – po raz pierwszy na świecie. Podobno.

Piewrsze w historii Grand Prix motorów po zachodzie słońca ... w Katarze

Tor Losail, który położony jest 30 km na północ od Doha, trzeba było do nocnej jazdy specjalnie przygotować – wymagało to m.in. zainstalowania 3600 latarni o całkowitej mocy 5.4 mln watów!!! Wszystko oczywiście na środku pustyni. Mimo tych wysiłków nie było możliwe idealne odtworzenie warunków panujących przy świetle słonecznym – wedle kierowców widzialność na torze była trochę gorsza niż za dnia, ale na szczęście traktowali to raczej jako dodatkowe wyzwanie. Podobno narzekali również na wilgotność w powietrzu oraz … chłód – mimo że w ciągu dnia mamy w Katarze ostatnio prawdziwą wiosnę rzędu 30 stopni, to nocą temperatury spadają poniżej 20 st. (plus przenikliwy chłodny wiatr). Nic dziwnego, że kierowcy narzekają. My zresztą też.

Pod kolorowymi parasolami - przygotowanie do wyścigu

Wrażenia z wyścigów? Z góry proszę o wybaczenie, jeśli w poniższych słowach zawrze się jakaś ignorancja w stronę tego sportu. Więc … po pierwsze moim zdaniem trudno to nazwać sportem (naprawdę padam na kolana prosząc o wybaczenie!). Jedyny sportowy element dostrzegłem na trybunach – regularne obracanie szyi z prawej na lewą w momencie gdy motory śmigały obok nas. Równo co 1 minutę i 55 sekund. Nawet oglądając mecz tenisa można zmęczyć się (szyję) o wiele bardziej 😛 Trzeba było ponadto użyć sporo siły (własnych bicepsów i mięsni palca wskazującego) przy zatykaniu uszu, bo przy odgłosie silników o pojemności 500 cc przejeżdżających z prędkością ponad 250 km/h ogłuchnąć jest bardzo łatwo. Tyle sportu w sporcie.

 

Start!

Błagam, nie każcie mi podawać szczegółów wyścigów, bo nie wiem nic ponad to, że wygrał motor koloru czerwonego.

Podsumowując – za mną kolejna impreza, dzięki której o Katarze słyszą ludzie na całym świecie. Jak widać, władze Kataru ostatnio bardzo aktywnie promują ojczyznę. W sumie ciekawe doświadczenie, więcej na podobne wyścigi nie czuję potrzeby chodzić. Czy aby na pewno? – już za miesiąc Formuła 1 w Bahrajnie. Znajomi kuszą, żeby do nich dołączyć, oj kuszą ….

W drodze do mety - z prędkością ponad 250 km/godz.

Zwierzenia Araba

Nie będzie łatwo opisać to, czego się nasłuchałem, ale spróbuję.

Jeden z moich byłych współlokatorów, z pochodzenia Jordańczyk, zaczął mi się żalić, że mi zazdrości. Zazdrości tego, że jestem z Europy. Po pierwsze, takim jak ja lepiej płacą – w Katarze i prawdopodobnie wszędzie indziej na świecie też. Drugi argument – jesteśmy lepiej wykształceni, lepiej wychowani, bardziej niezależni od innych ludzi, włączając własnych rodziców. Europejczycy są według niego w ogóle  lepiej przygotowani do życia i w związku z tym żyje im się przyjemniej. Stwierdzenie to mnie dosyć zaskoczyło, ale zgodnie z jego prośbą nie traktowałem tego jako zarzutu do mojej osoby. On bowiem – jako Arab – bez ogródek narzekał na … świat arabski.

Zacząłem drążyć temat. No bo jak można narzekać na wykształcenie, skoro taka Jordania do biednych krajów nie należy i edukację po prostu musi mieć na porównywalnym poziomie? – podobnie jak większość krajów arabskich zresztą. Zarobki? Owszem wyższe w Katarze dla Europejczyków, ale przecież czymś ich trzeba zachęcać do przyjazdu na pustynię (Arabów zachęcać pensją tak bardzo nie trzeba – sami przyjeżdżają). Powodów do frustracji wymieniał więcej. Wśród nich znalazła się oczywiście kwestia konieczności akceptacji decyzji własnej rodziny w sprawach, które młodzi Europejczycy rzekomo podejmują samodzielnie (studia, praca, małżeństwo, mieszkanie, itd.).  Ewentualny brak wymuszonej uległości może się wszak zakończyć ostracyzmem rodzinnym. Próbowałem go przekonać, że wszyscy mamy równe szanse, i że los człowieka zależy w największym stopniu od niego samego. Zasugerowałem, że jeśli całej tej sytuacji już nie może wytrzymać to jedynym rozwiązaniem, które mi przyszło na myśl to po prostu „róbta co chceta”. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że to przerastało jego siły.

Na koniec na szczęście wyjaśniło się, jakie jest źródło tych wszystkich frustracji – w istocie jest ono banalne. Jordańczyk zazdrościł mi, że mam taki mały skromny samochód, a konkretniej o to, że … mam odwagę się w nim pokazywać. On siebie w takim nie widzi, bo co powiedzieliby jego znajomi, a co dopiero rodzina!? (przy okazji – pamiętacie serial „Co ludzie powiedzą? – no właśnie, oni tam jeździli volvo – rozgruchotanym chyba…) W istocie porażający powód do zazdrości. Widzi siebie natomiast w mercedesie – problem jednak w tym, że go na mercedesa nie stać. Nie stać go, bo mało zarabia, w każdym razie rzekomo mniej niż ja. Mniej zarabia, bo nie jest Europejczykiem. Obniżenie oczekiwań co do samochodu itp. nie wchodziło w grę, a takie właśnie rozwiązanie odważyłem się zaproponować na – jak się okazało – wszystkie wyżej wymienione frustracje.

Dziwną mentalność niektórzy mają. Mój rozmówca stwierdził, że takie podejście jest charakterystyczne dla wszystkich Arabów. Na szczęście nie wszyscy Arabowie których do tej pory spotkałem to potwierdzają.

Turyści tylko pięciogwiazdkowi

O turystach już kiedyś wspomniałem. Katar stara się promować za granicą, również jako destynacja turystyczna. Pod tym względem również próbują dogonić Zjednoczone Emiraty Arabskie. Oglądając oficjalny film reklamowy można nawet stwierdzić, że całkiem nieźle im to wychodzi.

Jak jest w rzeczywistości? Okazuje się, że nie każdy potencjalny turysta zwabiony taką reklamówką może Katar odwiedzić. Wszystko komplikują ograniczenia wizowe. Wizę turystyczną owszem, można dostać, ale najczęściej tylko z pomocą hotelu, w którym nocleg zarezerwujemy i za niego z góry zapłacimy. Żeby jeszcze bardziej utrudnić życie entuzjastom podróżowania, lista takich hoteli jest dość krótka i ograniczona do tych najdroższych, czyli 4- lub 5-gwiazdkowych. Zapomnieć należy o spaniu u znajomych lub w schronisku młodzieżowym (istnieje takie, a jakże, tylko po co, skoro grupa docelowa w postaci studentów nie ma szans na dostanie wizy???!!!). Co więcej, o ewentualnym wydaniu wizy turystycznej dla członków rodziny ekspatów decyduje najpierw pracodawca, a potem urzędnicy imigracyjni. Koszmar. I w ten oto bardzo zgrabny sposób do zwiedzenia Kataru wybiera się tylko tych z najgrubszymi portfelami. Dość skuteczna polityka. Ludowi pospolitemu krajów wszelkich mówi się „nie”! Liczą się tylko bogacze, tacy pięciogwiazdkowi, wszak sam dowozca też wieloma gwiazdkami się szczyci. A prawdziwe tłumy turystów (plebs?!) walą do Dubaju – klimat ten sam, atrakcje w sumie też. W sumie to nie narzekam – bez tych tłumów turystów przynajmniej łatwiej znaleźć stolik w tych najpopularniejszych miejscach, np. na suku. Gdzie im tu Dubaj przyszło próbować dogonić, się pytam?!

Likier na Katar

Czy można być wsadzonym do więzienia i zwolnionym z pracy za posiadanie alkoholu w bagażniku samochodu? Wychodzi na to, że tak. I wcale nie w Arabii Saudyjskiej, lecz tu w liberalnym całkiem Katarze.

Historia przydarzyła się kilku katarskim ekspatom kilka miesięcy temu. A zakończyła się nie tylko zwolnieniem z pracy, lecz również deportacją. Zawinili, więc ponieśli konsekwencje. Ale jak niby zawinili? Otóż w czasie przerwy na lunch udali się na zakupy do sklepu alkoholowego (dosłownie monopolowego, bo jedynego w Katarze), a po powrocie przenieśli część zakupów z bagażnika jednego samochodu do drugiego. Niestety ktoś to zauważył i zgłosił na policję. Khalas. Koniec historii. 

Aby kupować alkohol w Katarze na potrzeby domowe, trzeba mieć specjalne zezwolenie nazywane liquer permit, przy czym z założenia nie jest ono wydawane muzułmanom (informację o religii każdy ma wpisaną do wizy, więc nie da jej się zmienić w międzyczasie). Na wydanie zezwolenia potrzebne jest … pozwolenie pracodawcy i oświadczenie o zarobkach. Prawo do kupowania jest równoznaczne z prawem do posiadania alkoholu. Alkoholu zakupionego w sklepie nie można nikomu odsprzedać (ani też oddać, o częstowaniu na imprezie są sprzeczne opinie). Co więcej, zakupy należy bezzwłocznie dowieźć do domu, nie można rozbijać się z nimi po mieście (niewinne wyskoczenie do warzywniaka lub pralni po drodze również jest wykluczone!). Jednocześnie butelki w czasie takiej podróży należy starannie ukryć, a przy przenoszeniu do domu uważać i się z nimi nie afiszować (głupie to niesamowicie – praktyka sugeruje, że najlepiej przenosić pod zasłoną nocy).

Prawo prawem, ale niestety niewiele osób jest świadomych tych wszystkich ograniczeń. Dowodzi temu przypadek opisany na wstępie – ludzie ci niestety popełnili kilka błędów na raz, primo – przenosili alkohol między samochodami za dnia na widoku innych, sekundo – nie zawieźli procentowych zakupów prosto do domu. Mieli też pecha, że ktoś odpowiednio życzliwy to widział i na nich doniósł (o to w tym kraju akurat nietrudno, bo lojalność Katarczyków wobec lokalnego prawa jest bardzo wysoka – broń Panie Boże od wszelkich rozmów o rzeczach półlegalnych takich, jak szmuglowanie wieprzowiny czy sprzedawanie alkoholu na anonimowej, zdawałoby się, ulicy w Doha!)

Oczywiście do tej pory nikt z „użytkowników” o tych absurdalnych przepisach nie słyszał, a nawet jeśli słyszał to ich tak surowo nie respektował, bo to po prostu chore jest. To się może jednak zmienić odkąd tę sprawę nagłośniono – strach przed deportacją to chyba najmniejszy pikuś (każdy powód jest dobry do opuszczenia Kataru?!). Większy problem chyba stanowi konieczność spędzenia w katarskim więzieniu kilku dni lub tygodni poprzedzających deportację, co do przyjemności podobno nie należy.

Raz się żyje. Mędrcy mawiają, że na coś trzeba umrzeć. Dodałbym również, że za coś trzeba być z tej pustyni deportowanym.*


* Powyższe rozważania są czysto teoretyczne i bynajmniej nie odzwierciedlają faktycznych czynów bądź zamiarów autora. [Tu niby chciałem wstawić „uśmieszek”, ale wtedy zabrzmiałoby to zbyt jednoznacznie. A jak brzmi teraz?]