Katarskie księżniczki szaleją w Europie

W sumie sześć tygodni. Genewa, Zurych, Baden-Baden, Monachium i Wiedeń. Bóg jeden wie gdzie jeszcze. Ciężarówka transportująca 135 walizek. Zakupy w najdroższych sklepach – z samej Genewy wysłano do Doha 44 kufry z zakupami. Takie rzeczy to tylko … w Europie. A przeczytacie o nich w szczegółowej relacji na Onecie.

Duma mnie rozpiera gdy pomyślę, że pochodzę z kontynentu, na którym katarskie księżniczki uwielbiają spędzać wakacje i wydawać pieniądze (które notabene mają od nas w podzięce za dzielenie się z nami bogatymi zasobami gazu i ropy – to się nazywa sprawiedliwa redystrybucja dochodu!). A może by tak do Polski za rok? Zapraszamy!!!

Śpiewy pod balkonem

Tak się składa, że moje nieszczelne drzwi balkonowe wychodzą wprost na głośniki zamontowane na minarecie. Słychać więc dosyć głośno – do tego stopnia, że przy czytaniu książki nie bardzo potrafię się skupić. Pięć razy dziennie. Codziennie. Nie tylko w czasie ramadanu. Najgorzej jest w piątkowe południe, gdy – oprócz modlitwy – transmitowane jest „kazanie”, które najczęściej wcale nie jest wypowiadane, lecz wykrzykiwane przez prowadzącego. Każdy meczet ma swojego prowadzącego, a więc i odrębne kazanie! W ostatni piątek kazanie w moim meczecie trwało jakieś trzy kwadranse…

Zwracam uwagę, że dźwięk ma charakter „stereo-inaczej do kwadratu” – odbija się od ścian sąsiednich budynków, a ponadto słychać nawoływania z innych meczetów, które odbywają się w tym samym czasie (kto był w kraju muzułmańskim to choć trochę mnie zrozumie). Próbka widoku i dźwięków z mojego nowego balkonu na Nadżmie poniżej.

Malediwy – archipelag marzeń

Gdy po wielu godzinach lotu samolot zbliża się do lądowania na Maledywach, zawsze rozgrywa się podobna scena. Nagle wszyscy pasażerowie siedzący przy oknach zaczynają wydawać okrzyki zachwytu.

Maledywy z lotu ptaka

Potem wstają ci siedzący w środkowych rzędach. Nie reagując na wezwania stewardes, zbliżają się do okien i wyglądają przez ramiona współpasażerów. Wszędzie dokoła widać rozrzucone niczym piegi piaszczyste wysepki z ciemnozielonymi palmami w środku, otoczone płyciznami o intensywnie turkusowej barwie. A za moment na pokładzie robi się cicho. Lądowanie w MLE nawet doświadczonym turystom może napędzić strachu. Samolot opada na pas startowy będący paskiem betonu okrywającym rafę koralową. Zarówno jego początek, jak i koniec wybiega w ocean. Bywa, że turyści o słabych nerwach przy okazji ponownej wizyty w Male chcą lądować w nocy.

Tak początek przygody z Maledywami opisuje miesięcznik Voyage. I choć na moim locie okrzyków i masowego wstawania nie było, to jestem skłonny w tę historię uwierzyć. Bo Malediwy już z góry wyglądają pięknie. O tym, co można zobaczyć po wylądowaniu pokażą zdjęcia na picasa.

Maledywy - archipelag marzeń

Ramadan – drugie podejście

Jak ten czas leci. Znowu mamy Ramadan. Księżyc w pełni, a więc jesteśmy już w zasadzie za półmetkiem. W tym roku miesiąc postu upływa mi wyjątkowo leniwie. Sześciogodzinny dzień pracy wszak robi swoje. W drodze do biura trzeba pamiętać o kanapkach, bo okoliczne restauracje i dowoziciele żarcia maści wszelakiej w czasie dnia są w większości pozamykani. Jak się o kanapkach zapomni to albo jest się skazanym na głodowanie albo uśmiechanie do kolegów z pracy – jakoś mam wrażenie, że innowiercy w okresie muzułmańskiego postu przyłączyli się do akcji ‘podziel się posiłkiem’ i można liczyć na nich i ich raczej pikantną strawę przyniesioną w nadmiernej jak dla jednej osoby ilości (ukłony głównie w stronę moich Hindusów!).

RAMADAN MUBARAK!!!

Ramadan daje się we znaki również wieczorami, choć w trochę inny sposób. Zatłoczone są centra handlowe, restauracje, a nawet myjnie samochodowe, bo Ramadan to jak nasze święta i samochód akurat wypada mieć czysty. Skrócone godziny pracy w ciągu dnia w rozładowaniu tych nadmiernych kolejek bynajmniej nie pomagają. Aż dziw bierze, że w okresie zwiększonego popytu i ograniczonej podaży ceny nie rosną (spadają wręcz, bo powszechne są ramadanowe promocje!).

Moja niebieska rakieta wydana w nielimitowanej edycji nie-Joanny nie-Brodzik (!) zakurzona jest niemiłosiernie i takie mycie by się jej przydało. Dwa tygodnie stania na parkingu pod lotniskiem w czasie gdy spędzałem – bardzo udany – urlop w egzotycznym kraju nad Wisłą robi swoje. Co więcej, rano w dniu powrotu okazało się, że będzie musiał postać przez kolejne dwa dni, bo wieczorem wyleciało mi się na weekend na Malediwy. Nie muszę dodawać, że tego dnia, spośród sześciu godzin spędzonych w biurze, chyba z połowę poświęciłem na przygotowanie do wyjazdu, kupienie biletów, walkę (prawie dosłownie!) o exit permit (system im się popsuł…). Na kolejną godzinę (albo i dłużej) składało się kilka/kilkanaście wizyt w kuchni, która jest jedynym miejscem gdzie można się napić wody czy kawy lub zjeść kanapkę – sami przyznajcie – jest to całkiem skuteczna wymówka na nicnierobienie.

Pojechałoby się gdzieś znowu, ale aż szkoda mi tracić tę niezwykle błogą atmosferę w biurze. Taki jest właśnie Ramadan. Nie ma więc tego złego …

Areszt przez Skype’a

Aż trudno w to uwierzyć. Prawo komunikacyjne Kataru zakazuje taniego dzwonienia przez komputer! Używanie Skype’a do połączeń na telefony (lokalne lub zagraniczne) jest niezgodne z prawem, które przewiduje, że wyłączność na oferowanie tych usług ma jedyny operator telefoniczny w Katarze – znany i lubiany – Qtel. Za łamanie tych przepisów przewiduje się karę więzienia do jednego roku (!!!) oraz grzywnę do 50 tys. riali (ponad 13 tys. USD). Jednocześnie dozwolone jest dzwonienie z komputera na komputer. Ostatnie naloty na sklepy i kafejki internetowe oferujące tanie dzwonienie za granicę zakończone aresztowaniami i deportacją kilku nieszczęśników dowodzą, że władze poważnie egzekwują to prawo. Nasz monopolista walczy z tanią telefonią internetową jak może, ktoś tu jednak zapomniał, że dobiega właśnie końca pierwsza dekada dwudziestego pierwszego wieku.

Ostatnio coraz częściej dowiaduję się, że łamię prawo. Nieświadomie. Jestem więc nieświadomym kryminalistą. A po uświadomieniu takim jak to, staję się kryminalistą nieświadomym z wyboru. Jak większość, których tu znam. Jak do tej pory ta nieznajomość prawa mi nie zaszkodziła. Powtórzę się zatem – za coś muszą mnie przecież deportować, co nie!?

Kotom tak, psom niet

Koty tu są wszędzie. Na śmietnikach, pod śmietnikami, w śmietnikach, pod samochodami i na maskach samochodów. Przynajmniej nie ma tu problemu z myszami (szkoda, że koty nie tępią również karaluchów!). Zwykle są przeraźliwie chude, kościste. I raczej boją się ludzi – zupełnie nie wiem dlaczego, bo koty w krajach arabskich cieszą się sporym szacunkiem. W każdym razie większym, niż psy, które w islamie są uważane za nieczyste (psów tu prawie w ogóle nie ma – w ciągu 14 miesięcy spotkałem je trzy razy, dosłownie!).

Katarski kocurek pod śmietnikiem

Kotów jest tak dużo, że prawdopodobieństwo ich rozjechania jest statystycznie istotne, co potwierdzają zresztą obserwowane prawie codziennie leżące na ulicy szczątki organiczne będące bezpośrednim następstwem wypadków tego typu (na szczęście mi się to dotychczas nie przytrafiło, albo przynajmniej nie jestem tego świadomy).

Ładne oczy masz, komu je dasz?

Kotom sprzyja klimat i … rozwijająca się motoryzacja. Przepędzanie ich z dachu samochodu rozgrzanego do ponad 50 stopni nie ma sensu. Najczęściej zresztą siadają na nim za moimi plecami, a dowiaduję się o tym widząc ślady wytartego kurzu na masce w kształcie kota – czasem na dachu jest tych śladów kilka, co oznacza, że jest on jedynym (prawie) czystym elementem karoserii. Za co im jestem niezmiernie wdzięczny.

 

Czarne na białym ...
 
... i czarne na czarnym