Poruszanie się po Japonii od zawsze traktuję jako wyzwanie, które bywa dodatkową motywacją, przyciągającą mnie do tego kraju raz po raz. Dojazd z lotniska do centrum Osaki, opisany wcześniej, był jedynie prologiem do tej fascynującej miejskiej przygody, którą sprawiłem sobie w jeden z weekendów. Jak wyglądały kolejne etapy w tej grze?
Odnalezienie drogi do hotelu okazało się kolejnym wyzwaniem. Jest piątek wieczór, wszyscy dokądś biegną. W Japonii wszyscy wciąż dokądś biegną! Próbuję skorzystać z map dostępnych na stacji, ale nie pomagają w dotarciu do celu, który najwyraźniej gdzieś się przede mną ukrył. Adres hotelu? Oczywiście, że mam, nawet wydrukowany, ale nie wystarcza. Krążę. Wychodzę z założenia, że gubienie się jest czasami nieuniknione i prędzej czy później doprowadzi do celu.
Dlaczego nie użyć map google i satelity? – zapyta niejeden cwaniak. Oczywiście, że tego próbuję, ale w gęsto zabudowanym centrum Osaki oznaczenie aktualnego położenia zajmuje mojemu telefonowi pół wieczora!
W takich momentach przydają się międzykulturowe zdolności komunikacyjne, uśmiech i zaufanie do tubylców. Plus cierpliwość … Wielu Japończyków ucieka gdy tylko próbuję ich zaczepić. Nic nowego – nie każdy po całym tygodniu pracy zechce prowadzić konwersację w obcym języku z jakimś zagubionym turystą. W końcu trafiam na grupę pomocnych nastolatków i dzięki nim dowiaduję się, z której strony … patrzeć na mapę, a potem już samodzielnie odnajduję drogę. Wkrótce okazuje się, że do hotelu można się było dostać w kilka minut bezpośrednio windą (!) z jednego z korytarzy w metrze. Ta podpowiedź jakoś umknęła mojej uwadze, lecz wcale tego nie żałuję! Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda!
Czas wyjść na miasto. Wybieram konkretny cel, do którego mam dokładnie opracowaną trasę, dzięki … mapie google. Wyjście z metra oznaczone numerem, potem w prawo i w lewo, itd. Banał … Nie od dziś wiadomo, że korzystanie z takich wynalazków wyłącza umysł, przypominam to sobie po kwadransie błądzenia, gdy się okazuje, że rzeczywistość jest inna od założeń, a w zasadzie odwrotna. Po wyjściu z metra trzeba było iść w lewo! Skąd ja to miałem wiedzieć?
Uwaga podróżnicy! Ufajcie własnym zmysłom co najmniej tak bardzo jak technologii, która również bywa omylna – mapa google niedokładnie pokazuje wyjścia z metra w Osace!
Po kolacji, w ktorej zasmakowuję się w japońskich pierożkach gyoza, postanawiam wrócić do hotelu na piechotę. Z Umeda do Nambu to ledwie cztery stacje metra. Solidny spacer, który zapada w pamięć. Ulice Osaki są pięknie oświetlone na święta, a zewsząd słychać świąteczne piosenki. Wystrojone choinki na prawie każdej wystawie sklepowej… Nawet późnym wieczorem na ulicach wciąż widać tłumy ludzi, niektórzy ewidentnie są w trakcie imprezy (lub już po). Ci mniej wstawieni śmigają rowerami po chodnikach, między przechodniami. W jeden wieczór jestem o krok od potrącenia przez rowerzystę kilkanaście razy! Powszechność rowerów w centrum Osaki to bodaj największe zaskoczenie tego wyjazdu.
Po nocy w hotelu kabinowym First Cabin Hotel, którego koncepcja podobna jest do uwielbianych przeze mnie hoteli kapsułowych, stawiam sobie kolejne wyzwanie. Wycieczka „na ślepo” do Kobe – miasta, o którym słyszałem już jako dziecko od Taty – jest tam wszakże ważny dla Japonii port!
Już sama podróż z Osaki do Kobe zapowiada się interesująco. Upolowuję najlepsze siedzenie, jakie można sobie wyobrazić, czyli tuż za maszynistą, od którego dzieli mnie tylko przezroczysta szyba (powiedzmy, że to odpowiednik 1A w samolotach). Przez ponad godzinę drogi (pociąg kategorii „express”) siedzę z twarzą przyklejoną do szyby i przy okazji nabawiam się „szyjoskrętu” (kto by się przejmował!?). Obserwuję tory oraz znaki, a także mijane ze sporą prędkością w bliskiej odległości domy i osiedla. Ponad wszystko jednak obserwuję maszynistę, każdy jego ruch zgodny ze ściśle wyznaczoną procedurą oraz komendy, które wypowiada sam do siebie. Fascynujący spektakl! Nie od dziś wiadomo, że kolejarze w Japoni opanowali procedury gwarantujące bezpieczeństwo i punktualność do perfekcji! Polecam próbkę tego doświadczenia na youtube.
Kobe to malowniczo położone miasto po drugiej stronie zatoki, przy której jest Osaka. Najczęściej kojarzone jest z tragicznym trzęsieniem ziemi, które nawiedziło je w 1995 roku. Patrząc na Kobe dziś trudno uwierzyć, że jedynie 20 lat temu było olbrzymim gruzowiskiem. O skali zniszczeń przypomina niezwykła wystawa zdjęć przy nabrzeżu portowym w centrum.
Kobe słynie również z wołowiny, po którą przyjezdni i lokalni ustawiają się w długich kolejkach. Ustawiam się i ja… Zaliczam też Muzeum Sake – jest to interesująca wystawa o historii tego trunku, zwiedzanie której kończy się darmową degustacją. Polecam!
Mój weekendowy wypad do Japonii powoli dobiega końca, ale przede mną jeszcze punkt kulminacyjny, czyli powrót pociągiem z Kobe do Osaki (znowu tuż za kokpitem!). Z całej wycieczki właśnie to doświadczenie najbardziej zapada mi w pamięć. Po powrocie do Doha koledzy w pracy pytają jak spędziłem ostatni weekend. W towarzystwie, w którym każdy co chwilę wybywa gdzieś w świat, trudno jest zaimponować. Tym razem mam jednak bezcenną opowieść, którą mogę się pochwalić przed jednym z dyrektorów, nie ryzykując braku zrozumienia:
– Ostatni weekend spędziłem obserwując fascynującą pracę maszynisty w pociągu z Osaki do Kobe – wypaliłem z dumą. Jako pasjonat kolei nie tylko mnie zrozumiał, ale też takich weekendowych doświadczeń serdecznie mi pozazdrościł. I tak oto moja kolekcja „priceless’ów” powiększyła się o kolejną historię, którą z dumą tu Państwu prezentuję.