5 lat w Katarze

Mija właśnie pięć lat, odkąd pytanie: co ja tu robię? padło na tym blogu po raz pierwszy. Od tego momentu nadal zdarza mi się je zadawać. Odpowiedź, po chwili namysłu, jest zawsze taka sama – ja tu spełniam marzenia! Przecież właśnie po to do Kataru przyjechałem.

Marzy mi się trafne podsumowanie czasu, który tu spędziłem, lecz nie przychodzi to łatwo. Wracam myślami do pierwszych dni i tygodni w Doha, pobieżna lektura zapisków na blogu z tego okresu pomaga odświeżyć pamięć. Szybko stwierdzam, że dzisiejsza perspektywa na wiele doświadczeń jest zgoła inna. Jedno jest pewne – początki w Katarze były pełne wrażeń, ale też i wyzwań, zresztą do dziś nie mogę narzekać na ich brak. To chyba dobrze, prawda?

Wracam też do podsumowań, które tu opublikowałem, bo celnie pokazują nastroje i to, jak zmieniało się moje spojrzenie na wiele spraw.

W pierwszym – po sześciu miesiącach od przyjazdu – zauważyłem, że mój świat stanął do góry nogami, bo po przeżyciu ekstremalnie gorącego lata zacząłem marznąć przy 25 st. Już wtedy tęskniłem za normalnością, za świeżym powietrzem, za lasem. Teraz mogę dodać, że nic się w tej kwestii do dziś nie zmieniło.

Po roku dumnie przyznawałem, że nadal włączam kierunkowskaz przy zmienianiu pasa. Ponadto doszedłem do wniosku, że niewiele wiem o świecie, o czym kolejne dni w Doha, a przede wszystkim podróże, niezawodnie mi przypominały (np. tam, gdzie pieprz rośnie).

Po kolejnych kilkunastu miesiącach życia na pustyni konstatowałem, że obfitość bezcennych doświadczeń w moim życiu wymaga wprowadzenia podziału na podkategorie, za które nie zapłaci się: a) standardową, b) złotą, c) platynową Mastercard.

Odkrywałem źródło Nilu, wspinałem się na wulkan, wyprzedzałem policyjną terenówkę z prędkością o wiele wyższą niż dozwolona na najnudniejszej drodze świata wg Lonely Planet. Obejrzałem na żywo jeden z ostatnich w historii koncertów Tiny Turner. Tego się nie zapomina! Co bym dał, żeby to powtórzyć?

Po trzech latach spędzonych w Katarze ostentacyjnie postanowiłem nie pytać co dalej? Marzenia dalej się spełniały, zwłaszcza przy odrobinie spontaniczności, która zawsze była u mnie w cenie. W takich właśnie okolicznościach pojawił się pomysł wycieczki dookoła świata w kilka dni, który wkrótce potem zrealizowałem. Tym samym, poprzeczkę spontaniczności, którą niejeden nazwałby wariactwem, ustawiłem sobie jeszcze wyżej. O tym, jak niewiele było trzeba, by do niej znowu dosięgnąć, przekonałem się pół roku później – przy okazji wyprawy po wyspach środkowego Pacyfiku.

I znowu w powietrzu zawisła myśl – co bym dał, żeby to powtórzyć?

W międzyczasie była praca na pełny etat – uwierzyłby kto? Jak ja zdołałem znaleźć na nią czas?! A przy okazji Qatar Airways rosły w rankingach, aby wreszcie osiągnąć ich szczyt z tytułem Linii Lotniczej Roku 2011. Czego chcieć więcej?

5 lat w Katarze

W ciągu tych pięciu lat poznałem mnóstwo fantastycznych ludzi z wielu stron świata, nawiązałem wiele wartościowych przyjaźni. Dostęp do zniżkowych biletów lotniczych oraz możliwość „serfowania na kanapie” bardzo w tym pomogły.

Były także niezapomniane spotkania z rządowymi delegacjami w polskiej ambasadzie. Znamienne, że wystarczyło zamieszkać w Doha, aby na przestrzeni kilku lat mieć możliwość uściśnięcia ręki, a czasem i krótkiej rozmowy z najważniejszymi osobami w Polsce.

Zasmakowałem życia w wielokulturowym otoczeniu, które okazało się wciągające. Także – a może przede wszystkim – w kulinarnym znaczeniu. Za polskimi smakami tęsknię codziennie, ale jestem przekonany, że gdy kiedyś nad Wisłę wrócę, to równie mocno będę tęsknić za kuchnią libańską, turecką, indyjską, tajską, które tu są częścią codzienności…

Doświadczenie życia na obczyźnie nauczyło mnie tak wielu rzeczy, że trudno to ogarnąć. Wymienię tylko umiejętność targowania się, przynajmniej po azjatycku, w której osiągnąłem najwyższy bodaj poziom zaawansowania, bo po prostu sprawia mi ono przyjemność.

Nie byłbym sobą, gdybym z tej podniosłej okazji nie zamieścił odrobiny statystyki. Minione pięć lat to ponad 1200 godz. spędzonych w powietrzu, czyli średnio 5 godz./weekend. Tu statystyka trochę przekłamuje, bo z Doha wylatywałem przeciętnie co 19 dni – ta miara pozostaje od dłuższego czasu na niezmienionym poziomie. Rodzinę i przyjaciół w Polsce odwiedzałem w sumie 19 razy (bardzo tęsknię, to chyba nie ulega wątpliwości!)

Ponadto niezliczona liczba godzin poświęcona temu blogu i ponad trzystu wpisom, które w sumie zawierają prawie 90 tys. wyrazów. Wyszłoby z tego kilka prac magisterskich … Oczywiście, że było warto!

Statystyki na bieżąco się aktualizują, tymczasem moja przygoda na pustyni trwa nadal. Na razie nie pytam co dalej?, ale jestem pewien, że odpowiedź prędzej czy później się pojawi. Jak zwykle w towarzystwie spontaniczności, której na co dzień sobie i wszystkim życzę!

5 lat w Katarze

Między Katarem i Argentyną

Wycieczka do Buenos Aires oznaczała dla mnie spędzenie niemal 20 godzin w jednym samolocie bez przesiadek. Było co prawda międzylądowanie w Sao Paulo, ale bardzo krótkie i bez wysiadania. Warto wspomnieć, że Doha – Buenos Aires jest nadłuższym segmentem w siatce Qatar Airways. Pewnie trudno w to uwierzyć, ale system rozrywki na pokładzie Boeingów 777 w katarskich barwach, a także wybór napojów (nie tylko bezalkoholowych 😉 sprawiły, że ten rejs – mimo, ze w klasie ekonomicznej, zleciał jakby w mgnieniu oka. Aha, dobrych kilka godzin wystałem w kuchni rozmawiając z załogą. Uwielbiam takie długie loty naszymi Triple Seven!

Dla większości pasażerów ten 20-godzinny odcinek stanowił część niewyobrażalnie długiej podróży – Doha była dla nich tylko punktem przesiadkowym, bo kilka chwil wcześniej przylecieli rejsami z Dalekiego Wschodu, zwłaszcza Chin i Japonii (co zajęło kolejne 10-14 godzin lotu!). Analiza powodów, dla których na locie między Katarem a Argentyną można spotkać tak wielu, a w zasadzie większość skośnookich pasażerów, jest podstawą mojej pracy. Podczas gdy odpowiedź na pytanie dlaczego wybierają Qatar Airways jest banalna (przede wszystkim bardzo mało alternatyw!), o wiele bardziej interesujące jest zrozumienie w jakim celu tam się udają, zwłaszcza z całymi rodzinami, a to bywa zaskakujące.

Jeśli któregoś z czytelników fascynuje to tak samo, jak mnie, to zachęcam do rozważenia kariery w dziale zarządzania przychodami w którejś z globalnych linii lotniczych, najlepiej w sekcji analiz popytu. Jest co analizować, zwłaszcza w naszym globalizującym się świecie!

Boeing 777 - Qatar Airways