Weekend w Bollywood

Ile razy w życiu ma się okazję zaprzyjaźnić z gwiazdą Bollywood?

Moja odpowiedź: co najmniej raz!

Sobotni poranek w Bombaju. Siedzę w mobilnej garderobie. Obok mnie na skórzanej sofie relaksuje się Ssumier Pasricha – aktor, którego wieloletnia kariera w showbiznesie wchodzi właśnie na nowe tory za sprawą wykreowanej niedawno postaci Pammi Aunty. Przezabawna ciotka plotkująca o bieżących wydarzeniach dzień po dniu zdobywa tysiące fanów wśród społeczności Punjabi na całym świecie poprzez media … społecznościowe. Próbka do obejrzenia tutaj. Za jej popularnością stoi fakt, że łatwo każdemu się z jej postacią i przeżywanymi problemami identyfikować. Dziś będzie nagranie popularnego programu komediowego (Comedy Nights Bachao na kanale Colours), do udziału w którym przez najbliższy sezon Pammi Aunty została zaproszona. Dzisiejszy odcinek to jej pierwsze wystąpienie w całej serii. Ważny moment!

W garderobie na wygodnej kanapie siedzą też agent i stylistka. Czekamy na zespół scenarzystów programu. Trzech poważnie wyglądających młodzieniaszków w końcu przychodzi, przedstawiają się gwieździe i zaczynają ustalenia dotyczące przebiegu programu rozrywkowego, którego nagranie zaplanowane jest na popołudnie.

Scenarzyści prezentują sytuację sceniczną, od ktorej rola Pammi Aunty się zaczyna. Aktor momentalnie zaczyna improwizować. Zamyka oczy i w ułamku sekundy wchodzi w rolę dwadzieścia lat starszej kobiety-plotkarki. Scenarzyści zachowują śmiertelną powagę i robią tylko drobne notatki.

Wkrótce wprowadzają kolejną sytuację i wszyscy mamy okazję obserwować tej niezwykłej improwizacji ciąg dalszy. Tym razem na twarzach scenarzystów pojawia się nieśmiały uśmiech, a w pewnym momencie wybuchają nawet śmiechem. Improwizacja jest tak dobra, że nawet profesjonaliści nie mogą powstrzymać swojej reakcji!

Ustalenia odbywają się w języku punjabi przeplatanym hindi i angielskim. Mimo, że większości nie rozumiem (pojawiają się tylko pojedyncze wyrażenia po angielsku), to scenka wydaje mi się zabawna – humor prezentowany przez Pammi Aunty jest uniwersalny. Tak naprawdę już sam podekscytowany i niezwykle dramatyczny głos ciotki-plotkarki może śmieszyć.

Następnym krokiem będzie dla scenarzystów przedstawienie nagranej na telefon improwizacji Pammi Aunty pozostałym aktorom, aby mogli odpowiednio przygotować własne kwestie. Wśród nich jest największa gwiazda programu – Siddhart, ponoć prawdziwe bożyszcze w miastach i wioskach, w kraju i za granicą.

Skoro scenariusz jest omówiony, to pozostaje nam czekać na nagranie. W ciężarówce-garderobie jest wygodnie, można się tu nawet przespać. Co jakiś czas przychodzą panowie koordynujący z krótkofalówkami informując o postępie przeciągających się przygotowań. W międzyczasie zbierają też zamówienia na lunch zapewniony przez producenta programu. Wydaje się, że oczekiwaniu na samo nagranie nie ma końca.

W międzyczasie wschodząca gwiazda odbiera telefony od obcych ludzi oferujących wywiady i inne propozycje. Dzwoniący najczęściej zaczynają od przedstawienia się oraz pytania:

– How are you?

– Perfectly fine. Please tell me – Ssumier ponagla, by przejść do sedna sprawy i wywija oczami w moim kierunku. O pytaniu zwrotnym o zdrowie dzwoniącego nie ma mowy…

Tymczasem opóźnienie urasta już do kilku godzin. Oliwy do ognia dodaje fakt, że podobno zmieniono scenariusz, w tym jej autorskie kwestie, bez konsultacji. Pammi Aunty w końcu się wścieka i strzela focha opuszczając studio bez nagrania.

– Trzeba się szanować, zwłaszcza w takim momencie, gdy kariera wkracza na nowe tory!

Tak właśnie, w dużym skrócie, upłynął mi weekend w Bombaju. Wystarczyło poświęcić kilka chwil na znalezienie osoby o ciekawym profilu, obiecującym na dobre porozumienie między nami i wysłać zapytanie (o tym, że Ssumier jest aktorem w Bollywood dowiedziałem się po przyjeździe).

Ważne też, aby otworzyć się na możliwość takiego alternatywnego sposobu spędzenia czasu, zamiast na przykład zaliczania kolejno wszystkich atrakcji turystycznych w okolicy. A wszystko to za sprawą couchsurfingu. Serdecznie polecam wszystkim, którzy są na takie doświadczenie gotowi.



Polskie ogorki. Made in India

Wiadomości sklepowych ciąg dalszy.

Do sieci sklepów Lulu w Katarze trafiły ogórki konserwowe firmowane napisem ‘Polskie Ogorki” (pisownia oryginalna). Wedle napisu na etykiecie, wyprodukowano je … w Indiach, prawdopodobnie z przeznaczeniem na eksport do Australii.

Ewenement przetestowałem i muszę przyznać, że smakują wybornie. W składzie jest gorczyca i koperek. Moje podniebienie byłoby jeszcze szczęśliwsze, gdyby zalewa była nieco słodsza, ale ogólnie nie ma na co narzekać.



Weekend w Goa

Goa to bodaj jedyne miejsce w Indiach, w którym można natrafić na mieszkańców Zachodu spędzających miesiąc miodowy. Plaże Goa w szczycie sezonu zaludniają się całkowicie turystami o białej karnacji. Wśród nich nie brakuje również hipisów – gandzię (notabene słowo to jest zapożyczeniem z języka hindi) proponują tu na każdym kroku. W Polsce Goa wydaje się być propozycją dla zamożnych – ceny pakietów wakacyjnych kosztują nierzadko drożej niż wakacje w Kenii lub na Bali.

Goa to swego rodzaju państwo w państwie. O tym, że każdy stan w Indiach ma swój charakter, nikt nie zamierza się tu spierać, odnoszę jednak wrażenie, że Goa stoi niejako z boku, albo i ponadto. Hindusi urodzeni i wychowani w Goa, których znam, często podkreślają swoje pochodzenie (przy przedstawianiu się – obok lub wręcz zamiast nazwy kraju – podają nazwę tego stanu; fenomen, który wnikliwi obserwatorzy zauważą jeszcze co najwyżej pośród niektórych Hindusów z Kerali).

Plaża w Baga, Goa

Goa szczyci się swoistą odrębnością jeśli chodzi o architekturę, historię, religię, tradycje, jak też mentalność mieszkańców. A to wszystko w sumie wpływa na jej niezwykłą popularność w Indiach i za granicą. W ciągu zaledwie dwu dni naszego pobytu zauważyliśmy swego rodzaju pozytywne nastawienie do świata, jak i ludzi. Sposób, w jaki zwracali się do nas kelnerzy w restauracji nie zgadzał się ze stereotypem, do którego można było przywyknąć w innych regionach tego kraju. Nawet sprzedawcy w sklepach byli jakoś bardziej cywilizowani w tej swojej nachalności. A życie nocne? – mnogość klubów z najróżniejszą muzyką oraz alkohole z całego świata do wyboru przywołują skojarzenia z Bali lub poniekąd nawet … Ibizą. Dodatkowych atrakcji dostarczyły nagłe braki prądu w różnych miejscach (trzy w trakcie dwudniowego pobytu), w tym podczas tradycyjnego masażu z wykorzystaniem gorącego olejka (kto by się nie bał?)

Czy polecam Goa? Pewnie, zwłaszcza na weekend! Następnym razem jednak z egzotycznych destynacji plażowych wybrałbym Bali lub Perhentiany. Może zdjęcia z Goa będą dla niektórych bardziej przekonujące?

Goa, Indie

Mumbai, India!

Wybrałem się do Bombaju tuz po powrocie z Malezji. Doleciałem – zgodnie z ostatnią tendencją – bynajmniej niebezpośrednio. W czwartki wieczorem jak zwykle trudno o miejsce na tej trasie (mimo, że leciał Airbus 340). A więc jak? Najpierw z Doha do Ahmedabadu, a potem to już dane mi było spróbować jak smakuje przelot krajowy w Indiach. Do Bombaju doleciałem ostatecznie na pokładzie tanich linii SpiceJet – lot sam w sobie pozytywny (Boeing 737NG pilotowany przez Niemca…), ale wspomnienie o lotnisku w AMD wrzucam do szuflady pt. Co nas nie zabije, to nas wzmocni. Po takim doświadczeniu, terminal w Bombaju to już bezwzględna cywilizacja (do wszechobecnego smrodu, o którym w swoich skeczach wspominał Russell Peters, można się szybko przyzwyczaić!).

Do rzeczy! Eksploracja przedmieść Bombaju, w tym okolicy lotniska, okazała się niezbyt przyjemnym doświadczeniem organoleptycznym. Jak to w Indiach. Jednakże wjazd do centrum pozostawiło całkiem pozytywne wrażenia, przy czym biorąc pod uwagę wielkość i rozpiętość tego miasta (nawet niektórzy jego mieszkańcy nie wiedzą gdzie się kończy), centrum pozwoliłem sobie zdefiniować jako tę jego część, która pozostawia całkiem pozytywne wrażenia właśnie. W Excelu nazywa się to odwołaniem cyklicznym. I wszystko jasne.

Bombaj - hotel Taj Mahal i Brama Indii

Bulwar dokoła zatoki – niemal jak w Doha. Plaża – (prawie) jak w Miami. Kolonialna architektura i mnóstwo drzew wzdłuż ulic (lub wręcz alei) – zupełnie jak w Paryżu (tylko modele samochodów jakieś takie nie z tego świata). I ruch uliczny trudniej znieść (cóż za eufemizm! – w zasadzie miałem na myśli to, że trzeba się nieźle starać, aby uniknąć śmierci pod kołami samochodów, rikszy, motorowerów, itp.)

Zatłoczone ulice Bombaju po zmroku

Z Bombaju najbardziej zapamiętam przepiękną wyspę, na której znajdują się imponujące Elephanta caves – wyryte w skale hinduistyczne świątynie; przepyszne kebaby przyrządzane na ulicy; wizytę w hotelu Taj Mahal –  w trakcie renowacji po zamachach terrorystycznych z 2008 roku (wyobraźnia daje do myślenia!). A ponad wszystko imprezę w bodajże najdroższym klubie, w jakim mi było w całym dotychczasowym życiu być, przy czym nie wydałem ani grosza… Przyjemnie było zobaczyć jak bawi się wyższa półka klasy średniej w stolicy Bollywood. Teraz to wypadałoby zajrzeć na południe Indii. Tylko kiedy!?

Kebab w Bombaju - jeden z najlepszych na świecie!

Zapraszam na zdjęcia.

Wspomnienie Indii

Prawie wszystko w Indiach jest duze i wysokie.

Grobowiec kogos waznego w dzisiejszym parku - Delhi

 

Bezpanskie psy wyleguja wszedzie. Byle na sloncu.
Psy w Delhi
Sprzedawcy wszystkiego, co reka uniesie probuja sprzedac to Tobie i innym. Bezskutecznie.
Uliczny sprzedawca wszystkiego

Krowy bladza wsrod ulicznych straganow miasta stolecznego New Delhi.

Swieta krowa w New Delhi

 

Ruch uliczny przyprawia o zawrot glowy, a czasami nawet o zawal serca.

Ruch uliczny w DEL - pieszy nie ma zadnych szans

 

Riksze – do wyboru do koloru. Kroluja nad przymalymi taksowkami. W czasie jazdy mozna w nich troche zmarznac – zwlaszcza podczas grudniowej nocy.

Rzad rikszy przy dworcu kolejowym w New Delhi

 

O! Tu jestem! W NEW DELHI!!!!

 

Od czegos trzeba bylo zaczac – ja zaczalem od New Delhi. Prawdziwy obrazek Indii mozna zobaczyc na prowincji, ale to juz chyba innym razem.

Weekend w DEL

Ostatnio mało piszę, bo bez dostępu do komputera nie jest to łatwe. Komputer oddałem do naprawy – w Polsce, a to oznacza, że już niedługo będę musiał po niego do Polski pojechać. Inszalla stanie się to na święta.

Tymczasem pisze skąd popadnie. Teraz mam dostęp do netu dzięki uprzejmości BORowikow pracujących w ambasadzie polskiej w Delhi. New Delhi. I szanownego kolegi Tchórzesa.

Tak, czas spontanicznych podróży właśnie się zaczął. No własnie, jestem w Indiach. Tych prawdziwych, tylko na dwa dni, ale dobre i to. Pierwsze wnioski są takie, że jutrzejszy powrót do Kataru uznaję za powrót do … cywilizacji. Do tej pory Katar wydawał mi sie takimi małymi Indiami, a od wczoraj miałem okazję przekonać się, że do Indii to mu jeszcze dużo brakuje.

Wniosek wysuwam tylko po krótkiej wizycie w mieście stołecznym, które jest podobno bardzo nowoczesne, a prawdziwego szoku turysta może dostać wyjeżdżając na prowincję. Przeżywanie takiego szoku odkładam na inny raz. Wszak weekend się kończy i trzeba by polecieć do pracy.

Fotki zapodam następnym razem (niestety nie wiem kiedy, znowu, ten brak komputra… przepraszam).

Translate »