Święto narodowe

18 grudnia wypadło w Katarze święto narodowe – niebywała okazja dla Katarczyków, aby pokazać swoją dumę, a dla obcokrajowców – aby zobaczyć, jak nietypowo święto takie można obchodzić.

Były parady (raczej na kołach), pokazy lotnicze, pokazy sztucznych ogni, wizerunki władcy na każdym kroku (a zwłaszcza na samochodach oczywiście), pojawił się nawet sam emir (w swoim mercedesie).

Zapraszam na filmik, który pomoże waszej wyobraźni. A o tym jak i gdzie ja obchodziłem to święto napiszę już wkrótce.

Wolność słowa inaczej

O wolności słowa w Katarze pisałem wielokrotnie. Do tematu powracam przy okazji wojny, która wybuchła na miejscowym portalu (qatarliving.com), a potem również w prasie. W jej wyniku o mały włos forum owego nie zamknięto!

Zaczęło się od tego, że jedna z użytkowniczek (notabene profesor historii sztuki) szyderczo skomentowała zachowanie miejscowej młodzieży w trakcie narodowego święta:

„[…]święto narodowe, które powinno być czasem świętowania i dumy, tymczasem zaprezentowano ten kraj i Katarczyków w strasznym świetle bezprawia, arogancji i braku szacunku dla innych, jak również własności […]Jeden idiota biegał w masce Osamy bin Ladena podbiegł do emigrantów w samochodzie i próbował ich przestraszyć. Katar, możesz dziś być z siebie dumny.”

Profesor Clayton, pisząca pod pseudonimem „PM”, dalej opisuje scenę, w której młodzi Katarczycy pędzili ulicami kierując stopami lub siedząc na przedniej szybie, opryskiwali samochody kremem do golenia, ogłuszając muzyką i biegając po ulicach z tradycyjnymi mieczami, bez policji w zasięgu wzroku i przy dźwięku syren karetki niebędącej w stanie przejechać.

A potem nastała lawina wypowiedzi innych sfrustrowanych, np.:

– Myślę, że Katar jest najgorszym, najbardziej nudnym miejscem do życia – napisał kanadyjski ekspat.

– Niewiele czasu zajęło mi zanim zdałem sobie sprawę, jakie to jest naprawdę straszne miejsce […] Nawet nie rozważajcie pomysłu przeprowadzki do Kataru. Jest nudno, rozczarowująco i obrzydliwie! – wtórował mu ktoś inny.

Komentarze nie spodobały się wielu Katarczykom (nic dziwnego), którzy zaczęli nawoływać reklamodawców do bojkotu portalu internetowego oraz przywoływali wiele innych niepochlebnych wypowiedzi, które pojawiały się na forum wcześniej.

Dyskusja zrobiła się na tyle gorąca, że właściciel forum postanowił prowokacyjny wątek usunąć! (czyżby z lęku przed cenzurą?) Autorka wypowiedzi, od której wszystko się zaczęło, przeprosiła wszystkich, którzy poczuli się dotknięci. To nie wystarczyło – najbardziej dotknięci Katarczycy dążą teraz do zamknięcia portalu. Założyli nawet w tym celu specjalną grupę na Facebooku. I zapowiadają, że użyją swoich wpływów. A jeśli w Katarze komuś się nie podoba, to zachęcają do opuszczenia kraju i zapewniają, że bez zagranicznej siły roboczej sobie poradzą. Czy ktoś traktuje ich serio?

A prawda – jak zwykle – leży po środku.

Feliz Navidad!

Święta w Polsce oczywiście, z rodziną. Nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej!

Boże Narodzenie w Katarze też jest obchodzone, w końcu chrześcijanie stanowią spory odsetek populacji. W naszym katarskim kościele pojawiły się już choinki, jest także stajenka i kolorowe światełka. W noc Bożego Narodzenia będzie i pasterka.

Zaskoczył mnie dziś kościelny chórek, który w trakcie mszy odśpiewał „Cichą Noc”. Do świąt jeszcze kilka dni więc trochę mnie to zaskoczyło. Nie tylko mnie – księdza również, w związku z czym na koniec zalecił wszystkim, żeby powstrzymać się od śpiewania kolęd w czasie Adwentu. A już myślałem, że będzie dobry temat na bloga z cyklu „co kraj, to obyczaj”.

Ale zaraz, zaraz, wiecie co ten amatorski chórek filipińsko-hinduski zaśpiewał na koniec po takiej reprymendzie? – „Feliz Navidad” właśnie!

Feliz Navidad, I wanna wish you a Merry Christmas from the bottom of my hear! Dobrze, że nie Last Christmas, I gave you my heart!

No to Wesołych!

Ladies night po katarsku

Jak wygląda impreza pod hasłem ‘ladies night’ w Katarze? Interesująco.  Większość uczestników to mężczyźni, napaleni na to, że idąc na ‘ladies night’ spotkają dużo kobiet, tzn. więcej niż na innych imprezach „niekobiecych”. Tymczasem skutek jest odwrotny – proporcje płci są jeszcze gorsze niż w pozostałe dni tygodnia, bo na nie faceci owszem ciągną tłumami, ale nie aż tak, jak na ‘ladies night’.

Przyznaję, byłem na takiej imprezie raz, ale początkowo miałem spore opory. Przekonała mnie piękniejsza część mojej katarskiej rodziny, to znaczy siłą zostałem tam zaciągnięty, albo i zachęcony założeniem, że na imprezie będzie dużo (zgodnie z nazwą przecież!) kobiet!

A potem się zaczęło – przyznałem się w pracy, że byłem i oczywiście zaczęli się ze mnie śmiać, bo sugerowali, że byłem jedynym facetem na babskiej imprezie. Nic bardziej mylnego. Na ich miejscu też bym chyba nie dał wiary. Najwyraźniej nie znają katarskich realiów.

Na ‘ladies night’ w najbliższym (a może też i dalszym) czasie nie zamierzam się wybierać. Szkoda pieniędzy na wjazd – panowie płacą słono i w cenie nie ma nic, a panie nic nie płacą i dostają za darmo dwa drinki. Mechanizm jest banalny, sami przyznajcie. Tylko gdzie tu równość?! – to się nazywa subsydiowanie krzyżowe, w UE by tego zakazali! Poza tym proporcje płci – jak już wspomniałem – są lepsze na innych imprezach, ale wciąż do ideału im dużo brakuje. Da się przyzwyczaić – to w końcu Doha, Katar. Jak donoszą media osobników męskich jest na naszym półwyspie 75,7%!

Republika Chińska czyli Tajwan

Droga na Tajwan w czasie muzułmańskich świąt Eid-Al-Adha nie była najkrótsza, ale było warto. Ze względu na obłożenie niemal wszystkich lotów musiałem wykazać się myśleniem out of the box, w wyniku czego znalazłem się na pokładzie samolotu lecącego do Japonii. W ten oto sposób po niemal pięciu latach miałem okazję triumfalnie powrócić do kraju, od którego moja przygoda z dalekimi podróżami się zaczęła. Czy muszę dodawać, że wtedy przy wylatywaniu z Japonii miałem przeczucie, że już nigdy nie będzie mi dane tam powrócić? Jak bardzo się myliłem!

Przy okazji tej krótkiej i nieplanowanej wizyty zwiedziłem cud inżynierii przełomu tysiącleci – japońskie lotnisko Kansai koło Osaki. Niestety muszę przyznać, że bardziej zachwyciło mnie po obejrzeniu filmu na National Geographic niż w rzeczywistości.

A Tajwan? Zachwycił mnie bogactwem krajobrazu, zielenią, pysznym jedzonkiem, które okazało się lepsze i tańsze niż w Hong Kongu! W tym porównaniu Tajpej wypada lepiej także pod względem ilości i jakości przestrzeni miejskiej, przy czym wydaje się równie przyjazne dla turystów. Moim zdaniem jest to skrzyżowanie Hong Kongu (ciasne uliczki i wszechobecna komercja) z Singapurem (instrukcje obsługi i znaki zakazu dominują krajobraz miejski) oraz Pekinu (wspomniana przestrzeń miejska plus nutka socjalizmu – ależ to skojarzenie musi być obraźliwe dla Tajwańczyków!).

Taipei 101 - najwyższy użytkowany dziś budynek na świecie

Tajwan to doskonałe miejsce na wyprawy rowerowe i wycieczki po górach. Tylko trzy dni pobytu wystarczyły, abym stwierdził, że chcę do Republiki Chińskiej wrócić. I to jak najszybciej! Tylko skąd wziąć tyle urlopu?!

Zapraszam na zdjęcia.

Najlepsze chińskie pierogi są na Tajwanie!

Mandaty droższe od samochodów

No i stało się. Po raz kolejny w ciągu ostatnich lat katarski rząd wprowadził nowe przepisy dotyczące kar za wykroczenia na drogach. O ile poprzednie zmiany wywoływały wśród nas dreszczyk emocji i nieśmiałe oburzenie, o tyle tym razem reakcja ludu jest nieco odmienna – o dreszczyku nie ma już mowy, co najwyżej o dreszczowcu jakimś albo innym filmie grozy. Wyczuwa się w powietrzu bezsilność wobec naiwności władz połączoną z niedowierzaniem, że ktoś taką zmianę regulacji naprawdę zaaprobował. Ponadto śmiech i łzy.

Główna zmiana tyczy się kwot, jakie przyjdzie zapłacić tym, którzy łamać prawo się odważą. Najtaniej wyjdzie używanie telefonu komórkowego, które będzie kosztować 3-10 tys. rijali i/lub do jednego roku więzienia. Kary za wszystkie pozostałe wykroczenia wpadają do drugiego wora – 10-50 tys. rijali (3-15 tys. USD!!!) i/lub od jednego miesiąca do trzech lat więzienia (!!!). Nie wiadomo od czego będzie zależeć ostateczna kara. Wymieniono podstawowe wykroczenia – jazda bez prawa jazdy, na bani, pod prąd, bez zapiętych pasów, na czerwonym świetle, przekraczanie prędkości, ucieczka z miejsca wypadku, itd., itd. Na uwagę zasługują także – powodowanie hałasu i zanieczyszczanie środowiska, nieustąpienie pierwszeństwa policji i ambulansom (na sygnale lub bez? – tego nie sprecyzowano!). Jeśli ktoś chciałby się pogłowić nad tym, co autor przepisów miał na myśli to polecam ‘niepozostawienie wystarczającej ilości miejsca między pojazdami’ – za to również grozi kara pieniężna i/lub do trzech lat więzienia!!! A co powiecie na:

* nieprzestrzeganie norm moralności publicznej – tu niby w wersji angielskiej oficjalnego dokumentu jest literówka – mortality (śmiertelność) zamiast morality, ale może nie czepiajmy się szczegółów (za to tylko 3 punkty karne…)

* oddanie „licencji” osobie, która „licencji” nie posiada – 2 punkty (trudno o większy absurd!)

Czyż nie brzmi to jak jakiś horror?

Katarscy władcy po raz kolejny łudzą się, że łamanie przepisów drogowych uda się wyeliminować poprzez podnoszenie kar. Owszem, jest to wykonalne, jeśli tylko egzekucja tychże będzie na cywilizowanym poziomie (przoduje w tym bodajże Skandynawia). O jakiejże egzekucji prawa można w Katarze mówić skoro nawet policjanci rozmawiają przez komórkę w trakcie jazdy?! Poza tym trudno mi sobie wyobrazić policjanta – Katarczyka wręczającego mandat innemu Katarczykowi za to, że w trakcie prowadzenia błyszczącego land cruzera trzymał syna na kolanach, podczas gdy córka stała pomiędzy fotelami z głową wystającą przez szyberdach. I tak dalej, i tak dalej. A przecież taki obrazek jest zupełną codziennością w tym pustynnym kraju …

Jak już dostanie się mandat, trzeba będzie sprzedać samochód… Jak zauważył kolega w pracy, taniej byłoby jeździć taksówką, albo z prywatnym szoferem!

Życie jak w kuwecie

„Idą dwa koty przez pustynię. I tak sobie idą i idą… Nagle jeden do drugiego mówi:

– Wiesz, stary, nie ogarniam tej kuwety…”

 

Ja też to wszystko chyba coraz mniej ogarniam. Co ja tu robię? Na pustyni?! Nad Zatoką!?

Zamki na piasku – w Dubaju

Ledwo zdążyłem napisać o leniwych Emiratczykach, a tu – proszę – kolejne wieści zza miedzy. I to jakie! Wszyscy już pewnie słyszeli o utracie płynności finansowej przez jedną z największych dubajskich firm, za którą stoją m.in. ekstrawaganckie inwestycje w nieruchomości (chociażby wyspy w kształcie palmy czy mapy świata).

Dubaj do tej pory był symbolem luksusu i bogactwa. I takim z pewnością pozostanie, w końcu zatrudniają tam najlepszych speców od marketingu! Teraz do tego wszystkiego doszło jeszcze jedno miano – niepewność o jutro. Cały świat wstrzymał oddech, okazało się, że wieści z tego malutkiego emiratu wpłynęły na notowania giełdowe na całym świecie! Jakby nie patrzeć, Dubaj osiągnął to, na co pracował przez ostatnie dwadzieścia lat – ważne miejsce na mapie świata. Ale jakim kosztem?
Czy jest jeszcze ktoś, kogo muszę dalej przekonywać, że Dubaj nie jest tym, na co się kreuje? Z Katarem nie jest lepiej, ale marketing jest jakiś taki kiepściejszy – niższe oczekiwania, a zatem mniejsze rozczarowanie.