Kargeen Cafe

W jednej z dzielnic Maskatu (Oman) jest knajpa, w której gościłem przy okazji każdej wizyty w tym mieście. W ciągu ostatnich dziesięciu lat doliczyłem się ich aż siedemnaście dziewiętnaście, choć odbywały się z różną częstotliwością. Mam na myśli legendarną dla wielu Kargeen Cafe – restauracjo-kawiarnię, a w zasadzie cały kompleks knajpiany. Idealne miejsce na kolację i relaks przy sziszy, sprawdzało się dla mnie zwłaszcza w drodze na lotnisko. Miejsce to polecam niezmiennie od lat wszystkim wybierającym się do Maskatu. Ci, którzy z mojej rekomendacji skorzystali, po powrocie są mi za nią nadwyraz wdzięczni.

W Kargeen Cafe pracuje co najmniej dwóch kelnerów, których kojarzę już od wielu lat. Przy ostatniej wizycie jeden z nich, przechodząc koło stolika, rozpoznał moją twarz, co potwierdził sympatycznym skinięciem głowy. Poruszyło mnie to. Jeśli kelner rozpoznaje mnie w restauracji w kraju, w którym nigdy nie mieszkałem, to jest to co najmniej symboliczne.



Fot. Jaem Prueangwet

Uświadomiłem sobie, że podobnych punktów mam na świecie kilka. Ulubiony optyk w Kuala Lumpur (nie ma sobie równych) plus restauracja Tg’s Nasi Kandar (tamże). Jeden z barów w dzielnicy Itaewon w Seulu. Albo wypożyczalnia rowerów w Melbourne. We wszystkich tych miejscach jestem rozpoznawany przez pracowników z daleka. Należy tu również wspomnieć o niezwykle pomocnych i serdecznych pracownikach naziemnych Qatar Airways w Warszawie.

Częste podróże nauczyły mnie czuć się dobrze w każdym miejscu na świecie. Mimo „kosmopolitycznego” życia miło jest mieć takie miejsca, które można nazwać swoimi, do których z przyjemnością się wraca. Daje to poczucie przynależności, czyli jedną z podstawowych potrzeb człowieka.

Aż miło się robi na duszy. Bardzo miło …

Fot. Jaem Prueangwet

Czy Doha rozpieszcza?

Doha rozpieszcza ludzi, nawet w czasie kryzysu.

– Nie zdążę do fryzjera! – skomentowała przedstawicielka Polonii na wieść o tym, że jej rejs z Doha do Warszawy może lądować z kilkugodzinnym opóźnieniem z powodu blokady przestrzeni powietrznej.

W tym kontekście czuję się upoważniony, by powrócić do tematu rozpieszczania, mimo trwającego od ponad miesiąca „kryzysu”. Temat pojawił się w mojej głowie już przy okazji opisu przygody z lotniskowymi autobusami w Doha. Od dłuższego czasu bowiem obserwuję siebie i innych w Katarze i stwierdzam, że życie nas tutaj rozpieszcza, aż do nieprzyzwoitości.

Myślę, że wiele z tych obserwacji dotyczy również innych krajów nad Zatoką Perską. Wygoda, a czasem nawet i wygodnictwo są tu powszechne. Od wielu lat wszędzie poruszamy się własnymi samochodami, ewentualnie taksówkami. O przemieszczaniu się piechotą, nawet na mniejsze odległości, prawie się nie słyszy, a sugerowanie tego może się skończyć uznaniem za wariata. Taka postawa jest tu tak oczywista i powszechnie akceptowana, że prawie nikt nie kwapi się, by choć poszukać jakiejś wymówki.

Mój przyjaciel od ponad roku jeździ do pracy rowerem lub autobusem – pogoda lub warunki na drodze go nie zniechęcają. Nierzadko ma na sobie elegancką marynarkę … W Kopenhadze, a może nawet i ostatnio w Warszawie, byłoby to zupełnie normalne. Ale nie tutaj. Na jego widok ludzie do dziś otwierają oczy ze zdziwienia, nawet mi się zdarza wpadać w te pułapkę.

– Ten znowu na rowerze. Jeszcze mu się nie znudziło?!

Wśród krytykujących są nie tylko „wygodnisie”, lecz również osoby, które na wakacjach gonią przygodę za przygodą (w tym ja…) i wszelkie niewygody im niestraszne. Tyle, że poza Doha…

Jak to jest, że dopiero w trakcie podróży jesteśmy bardziej skłonni do wychodzenia poza strefę osobistego komfortu i stawiania czoła trudnym sytuacjom i potencjalnym niewygodom? Podróżowanie w nieznane i egzotyczne miejsca to przecież dla ekspatów w Katarze chleb powszedni.

Zwiedzamy obce miasta na piechotę, ewentualnie z pomocą autobusu lub metra (nie znam nikogo, kto by korzystał z taksówek w Paryżu, Londynie czy Tokio). Smażymy się na plaży tu i tam i wcale nie narzekamy, że jest za gorąco … W obliczu trudnych sytuacji podciągamy rękawy i szukamy rozwiązania. Wyszukujemy informacje w Internecie, podpytujemy znajomych lub po prostu prosimy obcych ludzi na ulicy o wskazówki. Większość z nas ma taką umiejętność we krwi.

Jednak gdy przychodzi do rozwiązywania podobnych sytuacji w Katarze nasz repertuar rozwiązań gwałtownie się kurczy. Do dziś nie mogę uwierzyć w to, jak męczyłem się próbując znaleźć informacje o autobusach lotniskowych w Doha (pisałem o tym niedawno). Choć z ostatecznego rozwiązania jestem dumny to nie mogę się nadziwić, że dotarcie do niego zajęło mi kilka tygodni. Ileż to razy w międzyczasie byłem gotowy się poddać?! Ten sam ja, który za granicą szuka każdej sposobności by przejechać się komunikacją miejską i poczuć się jak „lokals”!

Kto by sobie zawracał głowę autobusami w Doha, skoro są taksówki, które są tylko 10-20 razy droższe?! A wystarczyło sięgnąć po telefon i zadzwonić na informację…

Reakcja na moje poprzednie autobusowe wpisy sugeruje, że takich jak ja traktuje się tutaj jak ewenement, trochę jak małpę w zoo (nie twierdzę skądinąd, że tak to nie wygląda). Niektórzy potwierdzają, że słyszeli o innych entuzjastach autobusów podobnych do mnie, lecz na tym zwykle się kończy. Zdaje się to tylko potwierdzać moją tezę o rozpieszczeniu.

Natknąłem się ostatnio na takie stwierdzenie: bogaty kraj to nie taki, w którym biedota porusza się limuzynami, lecz taki, w którym najbogatsi korzystają z komunikacji publicznej. Można nie widzieć w naszym „rozpieszczeniu” niczego złego, ale w tym kontekście jest to co najmniej nurtujące …