Gdańsk Oliwa. W zeszłym tygodniu, po załatwieniu spraw mój tata wpadł na pomysł.
– Tu niedaleko, przy pętli tramwajowej, była kiedyś budka z piwem. Wiele lat temu mieli tam bardzo dobre szaszłyki. Sprawdzimy?
Wchodzimy. Bar z piwem jak się patrzy, przy stolikach sami mężczyźni, dochodzi czternasta, po temacie rozmów domyślam się, że są już po ciężkim dniu w pracy. Wydaje się, że niektórzy mają już za sobą kilka piw. Może już długo tu siedzą, a może po prostu szybko piją? W końcu upał w pełni i ma człowiek prawo być spragnionym.
Wolnych stolików brak, więc dosiadamy się do dwóch jegomościów.
– Czy możemy tu usiąść, obok panów?
– A-lesz o-szy-wiś-sie.
Podchmielony jegomość zaczyna przygotowywać więcej miejsca dla nas, zgarnia puste kufle w swoją stronę.
– Nie ma problemu, zmieścimy się – oponujemy.
– Turystów trzeba szanować!
I tak oto zostaliśmy turystami we własnym mieście. Jak należy się ubrać, aby w piwnym barze w Oliwie być wziętym za turystę? Smart casual, czyli koszula, spodnie i torba na ramię z dokumentami.
Teraz, po krótkim rozeznaniu w internecie, widzę, że ten bar jest tak legendany, na jaki wygląda. Szaszłyki (wieprzowe!) w budce z piwem przy pętli w Oliwie polecam wszystkim żądnym przygody. Po 3 złote za 100g, do tego chlebek i musztarda.
Świat się zmienia, człowiek się zmienia, ale szaszłyki pozostały bez zmian. Piękna sprawa.
Poniżej fragment artykułu z Dziennika Bałtyckiego o tym legendarnym miejscu:
[…] Bar doczekał się swojego miejsca w literaturze. Tadeusz Dąbrowski napisał esej, w którym czytamy: „Ten bar się nie nazywa. Dzięki temu mężowie, którzy wracają stąd nonszalanckim krokiem Johna Wayne’a do swoich strapionych żon, zapytani przez nie: „Gdzie, do cholery, byłeś przez tyle godzin?”, ze spokojnym sumieniem mogą powiedzieć: „Nigdzie”. Bywalcy jednak dobrze wiedzą, gdzie byli, każdy z nich ochrzcił to centrum świata po swojemu. I tak jedni chodzą „do Maćka”, inni „do Jurka”, jeszcze inni „na rożen” albo po prostu do „budy”. Ja chodzę „na pętlę”, bo blaszany peerelowski barak w kolorze mordoklejki stoi właśnie przy pętli tramwajowej w Oliwie, kilka kroków dosłownie, jedno charyzmatyczne splunięcie od torów. Brak oficjalnej nazwy sprawia również, że jest to najbardziej demokratyczny i niestargetowany lokal, jaki znam. Choć gdy wiele lat temu, jadąc na uczelnię, odwiedziłem go po raz pierwszy, dotarło do mnie, że Foucault nie miał pojęcia, czym jest prawdziwa transgresja.” […]
Zdjęcie za: mojeosiedle.pl