Koh Rong

Kambodża mnie zauroczyła, wszak nie bez mojego pozwolenia. Wizyta na Koh Rong tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że warto było poświęcić temu krajowi cały urlop.

Koh Rong to malownicza wyspa, której nie znajdziemy w planach wakacyjnych większości turystów przybywających do Azji Południowo-Wschodniej. Nawet odwiedzający Kambodżę rzadko do niej docierają i na plażową część wakacji wybierają skomercjalizowane Sihanoukville. Tymczasem tylko krótka przeprawa promem na Koh Rong gwarantuje ucieczkę od masowej i nastawionej na tanią rozrywkę turystyki obserwowanej w Sihanoukville właśnie.

W 2013 roku wyspa uznana została przez South East Asia’s Backpacker Magazine za destynację roku. Czy nam się to podoba, czy nie, sekret tym samym został wyjawiony i popularność wyspy będzie od tego momentu tylko rosła, z wszystkimi tego konsekwencjami. Tu porównania do tajskiej wyspy Phuket i jej niepohamowanego rozkwitu w ciągu ostatnich kilku dekad nasuwa się niemal samoistnie. A wraz z nimi obawy o to, jak Koh Rong poradzi sobie z zapewnieniem zrównoważonego rozwoju …



Koh Rong to m.in. wiele plaż (autorzy przewodników doliczyli się dwudziestu trzech!), w tym siedmiokilometrowa Long Beach, uznana za jedną z najpiękniejszych na świecie. Droga do niej z przystani promowej prowadzi przez dżunglę i obecnie nie ma przy niej żadnego hotelu czy baru. Nieprawdopodobne?! Gdy po godzinie marszu do niej dotarłem, zastałem całkowitą pustkę. Szum fal, biały piasek, lazurowa woda, kraby, komary i ja.

Samotność stała się tematem przewodnim mojego pobytu na Koh Rong. Choć samotny do końca nie byłem – drewnianą chatkę dzieliłem m.in. z gekonem, który o swojej obecności przypominał mi w środku nocy swoim nawoływaniem – długo zajęło mi zidentyfikowanie źródła tego unikalnego odgłosu – współlokator skrywał się w szczelinie pomiędzy deskami, tuż nad moją głową.



Tree House Bungalows to dość mały ośrodek na skraju najpopularniejszej plaży, nieco na „odludziu”, schowany w lesie, z bezpośrednim dostępem do własnej plaży. Tak można by to opisać w folderze dla turystów. Dla tych, którzy odwiedzili Koh Rong, wszystkie te zalety wydałyby się oczywiste …

Mój domek miał cudowną werandę z hamakiem i fotelami. Od komarów strzegły mnie co wieczór kadzidła. Energia elektryczna w ośrodku była, owszem, ale tylko między 18 a 23. Nie było to dla mnie żadnym problemem – moja podróż była w swej naturze unplugged. Udowodniłem sobie przy okazji, że potrafię żyć bez internetu (przynajmniej przez kilka dni…)

Co oznacza brak prądu w praktyce przekonałem się wracając z wieczornego spaceru – gdy wchodziłem do ośrodka ścieżkę przez las oświetlały małe latarnie. Gdy byłem już w połowie drogi do mojego domku, wszystkie światła w ośrodku nagle zgasły. Pierwszy raz od dawna zobaczyłem ciemność. Ale banał! Zrozumiałem, że wybiła właśnie dwudziesta trzecia… Trywialne z założenia trafienie do własnego łóżka, po tylko jednym piwku do kolacji, okazało się przygodą samą w sobie …

Miał być luz i odpoczynek – ten plan udał się na sto procent. Dobra książka. Długopis. Dobre towarzystwo dokoła (gekony, jaszczurki, różne owady). Czegóż chcieć więcej?

Polecam Kambodżę, wraz z wyspą Koh Rong! I polecam taki sposób podróżowania – niby poza głównym nurtem, choć czy to w ogóle dziś jeszcze możliwe? 







Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.