Była środa, początek ramadanu. Zbliżał się weekend, a z nim perspektywa siedzenia w mieszkaniach przez większość dnia w obliczu ramadanowych restrykcji (jedzenia, picia i palenia w miejscach publicznych). Nikogo to nie ekscytowało, rzucono więc temat:
– Dokąd by tu uciec?
– Co powiecie na dwadzieścia osiem godzin w Stambule?
– Brzmi obiecująco!
– Ale to strasznie krótki pobyt, opłaca się?
– Opłaca się, do Stambułu zawsze warto, tylko, że to już było…
– A Larnaka, Cypr? W 24 godziny!
– Ależ to jeszcze mniej czasu na miejscu!
– Zgadza się, ale jeśli zrezygnujemy z biegania po muzeach i zabytkach może wyjść z tego całkiem relaksujący wyjazd.
– Właśnie! To byłby taki totalny chillout – plaża, rześki wiaterek, wino, …
I polecieli. Zgodnie z planem, czyli zero zwiedzania. Wynajęli daczę nad samą plażą, bliżej lotniska niż miasta. Przemiły właściciel odebrał ich samochodem, po drodze zahaczył o sklep na szybkie zakupy prowiantu i … wina.
Za zakupy wina obarczono odpowiedzialnością autora tekstu i Panią G., którzy jednogłośnie postanowili kupić różne rodzaje win, aby zaspokoić preferencje smakowe całej grupy. Odgórne ustalenie nakazywało trzymać się budżetu 4 euro za butelkę. Prędka analiza dostępnego towaru wykazała, że oznaczało to średni segment rynku.
– Ale nuda – pomyślał niżej podpisany magister ekonomii i natychmiast zarządził dywersyfikację: kolorów, cen, oczekiwań, a więc i ryzyka. W koszyku znalazły się więc wina zarówno za 1 euro, jak i za 7 euro. Wkrótce okazało się, że wybór był wyśmienity. A może to rezydowanie w Katarze zmienia stosunek ludzi do alkoholu i postrzeganej jakości tegoż?
W przerwie między winem serwowano owoce, w tym pysznego arbuza, którego przy okazji cała grupa nauczyła się kroić w jakiś hipsterski sposób – długie prostopadłościany z wąską podstawą-skórką. Ale ubaw!
Potem były rowery oraz lotniczy spotting – w Larnace lądują jumbojety (z rosyjskimi turystami!). Kąpieli w morzu też nie zabrakło, choć niektórym (tylko bez nazwisk!) początkowo (przez pół godziny!) brakowało odwagi, by zanurzyć się w tej „lodowatej” wodzie. Co te słońce pustyni z ludźmi robi?!?!
Przedstawicielki płci pięknej zgodnie dodają, że na uwagę zasługiwał prysznic. Ten bardziej cywilizowany, w łazience, gdzie każdy miał wyznaczone 10 minut, i drugi – niekonwencjonalny, biwakowy (gumowy pojemnik wystawiany na słońce). Tu średnio wypadało 30 sekund na osobę, ale za to nawet taka odrobina ciepłej wody po morskiej kapieli było jak picie wina za 7 euro po piciu wina za 1 euro. Niżej podpisany nie czuł potrzeby skorzystania z tego udogodnienia (prysznica, a nie wina za 7 euro!), więc poprosił o wspomnienia innych uczestników wycieczki.
– Widzisz, gdybyś skorzystał, to byłoby to ujęte już w pierwszym zdaniu o wyjeździe – usłyszał.
Obowiązek przygotowania śniadania panie G., J. i M. z wielką przyjemnością zgodziły się przesunąć na tego, który lubuje się w kuchni fusion. Tylko skąd potem to oburzenie, że biały ser w jajecznicy nie pasuje?! A kto powiedział, że nie pasuje?!?!
O szczegółach można by opowiadać dłużej, niż trwał sam wyjazd. W skrócie – były to bezcenne pod każdym względem 24 godziny spędzone w temperaturze poniżej 30 stopni, i to bez klimatyzacji! Szybki, lecz jaki konkretny relaks!