Skok na Bahrajn – jumbo jetem!

Pierwszy lot 2010 roku mam już za sobą. Lot wyjątkowy pod wieloma względami: pierwszy raz w życiu na pokładzie British Airways, a więc i na pokładzie Boeinga 747, który owego dnia obchodził na całym świecie … czterdziestą rocznicę rozpoczęcia służby w liniach lotniczych. Historyczna chwila. „Królowa przestworzy” spisała się na medal, bo lot trwał tylko 22 minuty mimo, że startowaliśmy w przeciwnym kierunku! (moje pierwsze przeżycia na tej prawdopodobnie najkrótszej trasie świata obsługiwanej przez odrzutowce znaleźć można w notce z września 2007).

747 British Airways w Doha przygotowuje się do lotu do Bahrajnu i Londynu

A co w Bahrajnie? Tradycyjnie już impreza (prosto z lotniska, oczywiście), tradycyjnie w klubie Tabu/Ground Zero – jak zwykle pośród dziesiątek Saudyjczyków zachowujących się jak zwierzęta wypuszczone z klatki. Ponadto trochę zwiedzania, w czasie którego wykazałem się umiejętnościami jechania pod prąd autostradą prowadzącą do Arabii Saudyjskiej – to była jedyna (dość popularna jak się po chwili okazało!) droga odwrotu przed wjazdem na most łączący Bahrajn z kontynentem!

Flaga Bahrajnu w wersji wartej odnotowania

Na deser – Bahrain International Air Show – impreza, w której pokładałem spore nadzieje, gdyż organizowana była pod patronatem podobnej imprezy w Farnborough. Rozczarowanie przyszło, gdy okazało się, że na widok „tłumów” wystawiono tylko dwa helikoptery, natomiast cała reszta statków powietrznych (w tym biznesowy Challenger należący do Qatar Airways) była dostępna tylko dla VIPów i firm za szczelnie strzeżonym murem! Arabowie nie lubią mieszać plebsu z dostojnymi gośćmi.

Na pokazy w powietrzu nie można jednak było narzekać – zgromadzono pokaźną flotę myśliwców, które pokazały co potrafią (włącznie z naddźwiękowym przelotem F18, tuż nad ziemią!). W kwestii akrobacji nasza Góraszka jednak jest według mnie o wiele ciekawsza.

zdjęcia, oczywiście, ale przyznaję się bez bicia – zrobione najtańszą (i najlepszą) głupawką Canona i przerobione w Picasie, zatem niepierwszego sortu tym razem.

Bahrain International Air Show 2010

Destynacja Bahrajn

 

Bahrajn jest niesamowity. Wielu twierdzi, że żyje się w nim przyjemniej, niż w Katarze. Nawet imprezy mają jakieś takie normalne. Już sam fakt, że alkohol jest ogólnodostępny, a co za tym idzie – dość tani, wpływa na dobre samopoczucie mieszkańców i turystów. Moich gospodarzy uraczyłem ‘pściekymi bsami’ z Absolutem (polskiej wódki w wolnocłówce jeszcze nie mają…) – wypili na tyle dużo (smakowało), że kazali mi uczyć ich polskich przekleństw. I nazwy drinka (jak wyżej).

 

Bahrain Financial Centre

 

Impreza w klubie z filipińskim zespołem rockowym – w zasadzie już zapomniałem jak to jest bawić się w takiej atmosferze. Grali rewelacyjnie – od ‘Hotel California’, przez ‘Ironic’, ‘Enter Sandman’, a na Seanie Paulu kończąc – wykonania ‘Get busy’ na perkusję i dwie gitary elektryczne (!!) długo nie zapomnę.

Zdumiewające, że ponad połowa samochodów parkujących pod klubami ma rejestracje saudyjską – młodzi gniewni, pod przykryciem nocy przejeżdżają 26-kilometrowy most łączący Bahrajn z Arabią i korzystają z dobrodziejstw zdemoralizowanego świata Zachodu. Alkohol, panienki – hulaj dusza, piekła nie ma. Duża liczba hoteli w Bahrajnie określa się jednoznacznym mianem ‘no sleep’.

 

Gucci Ninja na bazarze

 

Ulice, bazary, czy ludzie wyglądają bardzo podobnie jak w pozostałych miastach regionu. Mnóstwo Hindusów, gdzieniegdzie ‘Gucci Ninja’, brud i rozpadające się budynki na tle nowoczesnych drapaczy chmur. Coś, do czego już dawno się przyzwyczaiłem.

 

Bahrajn - dwa światy

 

 

I podobnie jak w Dubaju znalazło się coś „naj” – najdziwniej umiejscowione wiatraki na świecie i najmniej szczere dążenie do wykorzystanie energii odnawialnej – gdzie jak gdzie, ale żeby je budować w regionie pełnym czarnego złota?

 

Bahrajn - wiatraki

 

I jeszcze najsmaczniejsze jedzenie tam mają – najbardziej polecam rozpływający się w ustach ‘coconut curry chicken’ w indyjskiej restauracji ‘Lantern’ na przedmieściach Manamy (gdyby ktoś się kiedyś wybierał).

Skok na Królestwo Bahrajnu

Skok samolotem. Dosłownie. Bardzo krótki skok. I szybki, bo odrzutowcem (produkcji europejskiej:)

Do tej pory myślałem, że mój dotychczasowy rekord krótkości lotu w postaci 33 minut w powietrzu między Gdańskiem a Warszawą będzie trudno pobić. A jednak się udało.

A320 Gulf Air

Odległość – tylko 91 mil. Block hours – 40 minut. Było jeszcze krócej, czyli mniej więcej tak:

18.33 – pushback

18.37 – kołowanie

18.44 – start (DOH)

18.50 – osiągnęliśmy wysokość przelotową (a raczej „przelotną”)

18.52 – top of descent, początek zniżania (osiem minut po starcie, haloooo!!!)

19.05 – lądowanie (BAH)

W sumie 21 minut w powietrzu. Według zapowiedzi załogi lot miał trwać 25 minut i już wtedy wydało mi się, że to i tak bardzo krótko.

To był absolutnie mój najkrótszy lot w życiu – nawet „Mój pierwszy własny krok w przestworzach” Cessną 150 dwa lata temu trwał dłużej (do dziś jestem wdzięczny darczyńcom). Tak czy inaczej – oba będą niezapomniane.

 

Ciekawie wyglądał serwis na pokładzie. Poczęstunek rozpoczęto i skończono jeszcze przed startem. Nic dziwnego, skoro „zapiąć pasy” obowiązywało przez cały lot (nawet dla stewardes). Ciekawe doświadczenie, zwłaszcza, że w trakcie lotu niektórzy pasażerowie nic sobie z tego nie robili i chodzili po kabinie, wypuszczali dzieci na korytarz („żeby sobie pobiegały”). Takie tam lokalne zachowania. Dodam, że cały czas trzęsło. Nawet załoga – nie chcąc ryzykować własnego zdrowia – nie wstawała z miejsc, tylko krzyczała na nieposłusznych na odległość. Najlepszy okazał się (dorosły) koleś, który próbował dostać się do toalety, gdy już skręcaliśmy na prostą! Na dwie minuty przed lądowaniem!!! Bez komentarza. Trzeba było widzieć zdumienie w oczach stewardesy i jednocześnie przerażenie w jej głosie gdy krzyczała jak do nierozumiejącego nic bachora: ‘go back to your seat, go back, go back’. Na szczęście posłuchał się (to wcale nie było oczywiste) – tak czy inaczej znowu zauważam absolutny brak instynktu samozachowawczego.

W ogóle dziwne rzeczy zaczęły się dziać na tej ostatniej prostej – z każdej strony słyszałem dzwonki włączanych nokii i otrzymywanych smsów. Akurat na chwilę przed lądowaniem. Pomimo zakazu używania telefonów w trakcie, gdy drzwi samolotu są zamknięte (w czasie lotu są zamknięte, sic!). Witamy nad Zatoką! chciałoby się krzyknąć… Łatwiej jest zmienić zasady, niż zmienić ludzi.

Jak widać już sama podróż do Bahrajnu była niezapomniana. Widokami podzielę się już niedługo.

PS. Dzisiejszy lot powrotny do Doha trwał aż 25 minut. Czy powinienem złożyć skargę na przewoźnika?

Translate »