Jawa po raz pierwszy

Wycieczka na Bali nie byłaby tak udana, gdyby nie była jednocześnie wycieczką na Jawę. Pierwszy przystanek zrobiliśmy w Dżogdżakarcie (Yogyakarcie) w środkowej części wyspy. To najczęściej odwiedzane przez turystów miasto na Jawie znane przede wszystkim ze sztuki ludowej, a zwłaszcza z batiku – tkanin o najróżniejszych wzorach i kolorach, które powstają w tradycyjnym procesie barwienia z użyciem gorącego wosku.

Borobudur

Po dwóch dniach cofnęliśmy się na wschód Jawy. Zaskakująco przyjemnie minęła sama podróż pociągiem do Surabaji w klasie eksekutif – marzy mi się, aby klasa 1 była tak samo popularna w polskich pociągach (ledwo dostaliśmy miejsce!).

Do Surabaji przyjeżdża wielu turystów, ale tylko niewielu decyduje się na zwiedzanie – traktują to miasto jako port przesiadkowy np. w drodze na Bali. Nam udało się odkryć kilka zakątków miasta, które jednak zbyt zachwycające nie były. Największe wrażenia pozostały po nocnej wycieczce na wulkan Bromo. Z okolicznej wioski wyrusza się ok. czwartej nad ranem, na kucykach. Współczułem temu, który musiał mnie na grzbiecie nieść. Sobie zresztą też współczułem do tego stopnia, że w drodze powrotnej wolałem uniknąć tej podwójnej męczarni i zdecydowałem stąpać na własnych nogach. Przeżycie wschodu słońca stojąc na brzegu krateru czynnego wulkanu jest niezapomniane. Zwłaszcza, że dopóki słońce nie wzejdzie nie widzimy co kryje się za zabezpieczającą barierką.

Jawa

Indonezja wcale nie okazała się tak biednym krajem jak sobie wyobrażałem. Owszem, żebrzących na ulicach się spotyka, a biedniejsze dzielnice wyglądają bardziej rozpaczliwie niż najgorsze zaułki warszawskiej Pragi – ale to przecież standard w Azji. Co mnie najbardziej zaskoczyło, to drogi – moglibyśmy im tylko pozazdrościć. Polemizować oczywiście można by o tym, że to co widziałem, to tylko mały skrawek olbrzymiego państwa – zgodzę się, ale gdyby porównać to z Sajgonem lub (nie daj Boże!) Nowym Delhi i ich okolicami, to Indonezja wygrywa w przedbiegach. W każdym razie co widziałem, to moje. A wy możecie zobaczyć to na zdjęciach.

Jedyny taki urlop

Wczoraj raniutko wróciło mi się z rajskich wakacji. Jako, że były bardzo udane, muszę trochę po nich odpocząć. Tak się złożyło, że najbardziej wyczerpujące były ostatnie dni. Przedostatniej nocy w ogóle nie spałem bo wspinałem się na jawajski wulkan, a ostatnia noc podobnie, tyle że spędzona w samolocie w drodze do Doha. I tu znowu były elementy rutyny – lądowaliśmy ok. 5.30, potem wsiadanie do stęsknionej i zakurzonej Suzi, szybki prysznic w domu i (po dwóch nieprzespanych nocach) … do pracy. Niespodziewanie w biurze byłem pięć minut przed czasem, tj. o 6.55. To się nazywa optymalne zarządzanie czasem.

Zdjęcia, dużo zdjęć, których już się tu niektórzy domagali, pojawią się wraz z szerszą relacją – obiecuję – pod koniec tygodnia. Póki co – jawajskie wulkany:

Bromo o wschodzie słońca

Kaliurang

Translate »