Miasto pięknie położone na zboczach masywu górskiego Elburs, znane ze smogu, ale także z licznych muzeów wystawiające eksponaty światowej klasy, których nie znajdziemy nigdzie indziej na świecie.
Już sam przylot i przejście granicy wydają się jakoś mistyczne. Rygorystyczna acz dość sprawna procedura wizowa (paszport z izraelską pieczątką nie przejdzie) od razu podnosi subiektywną wartość paszportu postrzeganą przez jego posiadacza. Irańska pieczątka na stronie 26. Wielkie łał! Skutek uboczny? Ubieganie się o wizę do USA będzie odtąd jeszcze bardziej problematyczne, jeśli nie niemożliwe.
Do pewnego stopnia turysta czuje się w Iranie tak jak małpa – mieszkańcy nie mogą się takim widokiem obcego nadziwić, obserwują, dyskutują, uśmiechają się zalotnie (obie płci!), a czasem wręcz zaczepiają klepiąc po ramieniu itp. Tak przyjaznego podejścia do turystów nie spotyka się w zbyt wielu miejscach na świecie, coż, jednym z powodów jest po prostu bardzo mała liczba obcokrajowców odwiedzających Iran. Najbardziej to było czuć, gdy wsiadaliśmy do (notabene bardzo sprawnego i nowoczesnego) teherańskiego metra.
Kilkoro Irańczyków, z którymi rozmawialiśmy dłużej już po kilku minutach otwarcie przyznawało się do niechęci do obecnego reżimu i z nostalgią wspominali czasy sprzed rewolucji 1979 roku. Jeden z naszych taksówkarzy (ok. 25 lat) z wielką dumą grał dla nas zachodnie przeboje sprzed … dziesięciu a czasem dwudziestu lat. Wyobraźcie sobie taką groteskową scenkę – jesteśmy w stolicy Osi Zła, jedziemy rozklekotaną taksówką po pięknej teherańskiej autostradzie, i przy otwartych oknach zasłuchujemy się w (raczej zakazanych) starych przebojach Modern Talking. Duma rozpierała zarówno nas i niego – tak też można manifestować, choć mogło się to skończyć spotkaniem z policją. Tajemnicą poliszynela jest to, że takich jak nasz taksówkarz jest w Teheranie wielu.
Szczegółową ocenę sytuacji politycznej pozostawiam ekspertom. Jedno jest pewne – obraz Iranu kreowany przez „nasze” media, a który siedzi w naszych głowach w dużym stopniu mija się z rzeczywistością. Podobnie zresztą wydaje się być po drugiej stronie – świat zachodni nie ma zbyt dobrej prasy w Iranie, co widać na załączonym obrazku.
Na uwagę zasługują jeszcze irańskie kobiety, które nie zakrywają swego ciała tak bardzo, jak kobiety w krajach arabskich. Obowiązkowa chusta na głowie – owszem, ale duża część włosów odkryta. Pozostała część ciała też niby przykryta czymś w rodzaju płaszczyka do kolan, spod którego wystają … obcisłe dżinsy! Efekt_ – Iranki bardzo się Europejczykom podobają. Mają tylko jedną wadę, z którą masowo walczą – duży nos. W ciągu dwóch dni widzieliśmy na ulicy kilkanaście kobiet z plastrami na nosie (widok dość nietypowy biorąc pod uwagę tak dużą próbę statystyczną) – okazało się, że powodem nie była bynajmniej zbyt słona zupa, lecz po prostu operacja plastyczna.
Długo można by pisać o Iranie, więc teraz zapraszam do obejrzenia zdjęć.