Malezja po raz n-ty – epilog

Po pierwsze fakty. Była dżungla, była plaża. Było super towarzystwo. Było zajebiście!

Jak wyniknie z opisu poniżej wyprawa miała charakter typowo backpackerski. Hostele, karaluchy, zimna woda pod prysznicem, itp. Celowo jednak wprowadzaliśmy opinię publiczną w błąd ciągnąc za sobą takie oto walizeczki. Codzienna praktyka wzięła górę…

Walizki profesjonalnych backpackersów :)

Na skraj dżungli dotarliśmy łódką – trzy godziny po brunatnej wodzie i już byliśmy w dziczy. Taman Negara jest najstarszym lasem tropikalnym Malezji. W ciągu trzech dni zwiedziliśmy tylko jego niewielką część włączając w program wycieczki komercyjne atrakcje turystyczne: jaskinię pełną nietoperzy i ich odchodów, spacer po moście linowym, spływ motorówką w dół i w górę rzeki (hm, spływ w górę?), wspinaczkę na wysoką górę (300 metrów!), z której rozciągał się przepiękny widok, i nocny trekking po dżungli. Prawdziwa przygoda, zwłaszcza ze względu na niezliczone komary, pijawki atakujące nasze kostki i łydki, egzotyczne pająki, skorpiony, patyczaki (w naturze a nie w słoiku!) i – ponad wszystko – motyle!

Motyle w parku Taman Negara, Malezja

Profil naszej wyprawy na tym etapie nie każdemu miastowemu by się spodobał. Później jednak – mimo naszych oczekiwań – wcale nie było lepiej. Siedmiogodzinna przejażdżka lokalnym pociągiem „ekspresowym”, przez wsie i lasy (tropikalne!) z karaluchami. Były ich miliony. Egipcjanom na pewno by się to nie podobało. A nam i owszem. Przepiękne widoki, świetna atmosfera… Po trzech dniach spędzonych w dziczy klimatyzowany pociąg z plazmą Samsunga (przynajmniej w wagonie klasy superior), śmierdzącym Warsem, w którym serwuje się nudle i lokalną herbatę (teh tarik) i z zaprzyjaźnionymi już po kilku godzinach karaluchami był szczytem luksusu na jaki mogliśmy sobie pozwolić. Warto dodać, że owa plazma zaczęła w pewnym momencie wyświetlać malajskie karaoke, co niektóre uczestniczki wyprawy poderwało nawet do śpiewania!

Pasażerom pociągu dostarczyliśmy wrażeń również wtedy, gdy Mała A – w szortach, ciasnej bluzeczce i czapce z daszkiem – stojąc na początku wagonu, na oczach wszystkich, zrobiła profesjonalną samolotową demonstrację bezpieczeństwa. Są na to dowody, więc możemy ją tym szantażować do końca życia. Podróż zamiast sześciu godzin trwała godzin osiem, i po jej zakończeniu zrozumieliśmy, dlaczego prawie wszyscy w Malezji wolą jeździć autobusami.

Do pamięci przejdzie również przejazd taksówką do Kuala Besut – nie kosztowała wiele, ale kierowca powinien dać nam dużą zniżkę za stworzenie niepowtarzalnej atmosfery. Pięć osób w jego małym autku śpiewających „stokrotkę”, „hej, sokoły”, „wsiąść do pociągu”, „dziewczyny lubią brąz”, „jedzie pociąg z daleka”, „orkiestrę” i inne bardzo polskie przeboje pod wpływem trunków przywiezionych z muzułmańskiego Kataru… Będzie o tym opowiadał latami. My też! A co!

Na wyspy Perhentian dotarliśmy motorówką. A na wyspie… upał. Prąd tylko w określonych godzinach, przepiękne leśne chatki podcieniowe, ćwierkanie ptaków, wielkie pająki, duuużo komarów, i olbrzymie iguany, gekony, albo jakieś inne jaszczury – bezceremonialnie przechadzały się pod naszym domkiem! Żółwie, rekiny i olbrzymie brzydkie ryby (te już w wodzie, a nie przed domkiem). Pełnia księżyca na plaży, zielona woda i drobniutki piasek parzący stopy. Słowem – raj na ziemi. Niektórzy postanowili zostać w tym raju dłużej, co wywołało falę zazdrości wśród wyjeżdżających. Trudno sie dziwić …

Raj na ziemi - Perhentian Islands, Malezja

Po 10-cio dniowym pobycie w Malezji pogoda w Katarze okazała się być bardzo przyjazna… Zwłaszcza przy włączonej klimatyzacji.

Dlaczego epilog? Wszystkie miejsca, które chciałem odwiedzić w Malezji Zachodniej, zostały zaliczone. Następnym razem Borneo, już definitywnie. Bilety przecież kupione. Na luty 2011…

Współautor wpisu – Lena. Dzięki!

Zdjęcia jak zwykle na Picasa – starannie wyselekcjonowane spośród setek zdjęć zrobionych komunalno-rodzinnym wysiłkiem przez wszystkich uczestników wyprawy, a zwłaszcza tych posiadających aparat 🙂

Z niecierpliwością czekamy również na alternatywną wersję wydarzeń autorstwa pewnej blondyny, która szuka odpowiedzi na pytanie o to, gdzie jej nie ma. Obyśmy się doczekali…

[aktualizacja] I w końcu doczekaliśmy się. Oto Wersja wg Blondyny w odcinkach: Kuala Lumpur i Nowa Ekipa i kolejne wpisy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.