Zaskoczenie. Bardzo pozytywne zaskoczenie.
Obrazki „naszych” świętych na ścianach.
Duży wybór alkoholu (do tej pory zastanawiałem się, czy oni w ogóle piją i czy imprezują – nie zawsze jest to oczywiste, zwłaszcza gdy zna się ludzi tylko z relacji biurowych…).
Rozmiar willi i tarasu (trudno opisać…)
Plaża w odległości 300m.
Widok na Zatokę (ciemno było) i podchodzące do lądowania nad naszymi głowami samoloty (!).
Żarcie – zamówiony był catering z obsługą kelnerską. Wow! Indyjskie specjały, bardzo ostre i bardzo bardzo ostre. Ale smakowały wyśmienicie. O, a tak wyglądał deser:
Gospodarze byli bardzo gościnni, na każdym kroku starali się dogodzić – zwłaszcza pytając dlaczego tak mało zjadłem czy wypiłem. Za mną prawdziwa próba asertywności. Pytali także czy jedzonko nie za ostre (pytanie prawie retoryczne…).
Wielu moich współpracowników przyszło z całymi rodzinami. Miło było zobaczyć jak wyglądają ich żony poprzebierane w kolorowe indyjskie stroje, które przypominają mi piżamę. Jak bardzo się izolują od reszty imprezy. Jak usiadły wszystkie razem przy jednym stoliku i prawie w milczeniu (bo przecież się nie znały wcześniej) przetrwały całą imprezę.
Zupełnie inaczej, jak ich dzieci, które do tańców i integracji były pierwsze. Podziwiam je, że wytrzymały do tak późnej nocy – zabawa skończyła się bowiem po drugiej.
A muzyka? Indyjskie rytmy, które znamy z reklam różnego rodzaju (w tym Peugeota 206). Trochę zachodniego popu. I pomieszanie pierwszego z drugim – wyobraźcie sobie jak zabawnie brzmi cover ‘World hold on’ Boba Sinclaira w wersji indyjskiej. Śpiewany w jakimś odpowiednio dziwnym języku. I wiele innych….
Podsumowując – nie sądziłem, że będę w stanie tak szybko przekonać się do Hindusów z mojego działu. Wystarczyła jedna impreza. Z alkoholem 🙂
O, a tak wyglądają ci, którzy powoli stają się moimi ziomami. Powoli, bo łatwo nie jest…
Więcej zdjęć tutaj.