Cyrk przyjechał! Do Doha! Inaczej niż poprzednio – rozstawili się w samym sercu miasta – na starym suku. A skoro wstęp był darmowy, to ludzie walili drzwiami i oknami. Wygląda na to, że nad wszystkim czuwała niewidzialna, acz hojna ręka Emira. Nie było nic do stracenia, więc i my spróbowaliśmy.
Cyrk okazał się cyrkiem włoskim, pomimo, że wystawione w stronę ulicy olbrzymie litery z jego nazwą wskazywały związki z Rosją, w której powszechna jest cyrylica. Ot, ktoś się pomylił i już. O co tyle hałasu?
Cyrk jak cyrk. Był clown (udający clowna pijanego, lecz na użytek lokalnych wymagań wytrzeźwiał nieco, co sprawiło, że jego występ był w naszych – dorosłych jakby nie patrzeć – oczach mało śmieszny, żeby nie powiedzieć żałosny. Akrobaci zrobili olbrzymie wrażenie, ale dlaczego była wśród nich tylko jedna kobieta? Cóż, żeńska część publiczności nie narzekała, bo atletyczni Włosi w obcisłych strojach mieli prawo się podobać. Kobiety na arenie się pojawiały, owszem, ale raczej w charakterze hostess, których główną rolą było pokazanie skąpego stroju (czyżby cenzura zaspała?). Dobre i to.
Dostać się na pokaz nie było łatwo. Pokazy odbywały się dwa razy dziennie przez jakieś dwa tygodnie. Bilety za darmo. Można by sobie wyobrazić, że ostatniego dnia występów koordynacja pójdzie bardzo sprawnie, bo przecież organizatorzy zdążyli zdobyć przez te dwa tygodnie doświadczenie. Najwyraźniej nie w Katarze. Wejściówki na godzinę przed występem rozdawało tłumowi kilku „katarskich strażników”, przy czym trudno było zauważyć kolejkę do okienka (kolejka oczywiście początkowo grzecznie się stworzyła, ale rządza zdobycia biletu okazała się silniejsza dla tłumu). Horror. Albo i cyrk jakiś!
Sytuacji tej przyglądali się z boku umundurowani policjanci, którzy zmyli się po kilku chwilach. A wystarczyło ustawić barierki…Czy zdziwi kogoś to, że taki strażnik wyławiał w tłumie „fajniejszych ludzi” i przekazywał bilety ponad głowami tych którzy próbowali mu je wyrwać z ręki stojąc tuż przed nim? Wybrańcami okazywali się Katarczycy (trudno ich nie poznać w tłumie, w końcu noszą diszdasze, poza tym – „im się należy!”), a także … blondynki o niebieskich oczach (brawa za wzrokowe uwiedzenie biletera dla dzielnej Oli, dzięki której nasza przepychanka skończyła się bez zdobycia siniaków).
Co po wejściu do środka? – zupełnie jak w kinie w Katarze – ludzie wchodzili, ludzie wychodzili, zasłaniali, rozmawiali przez telefon w trakcie spektaklu, itd., itp. Szkoda słów.
Się wybraliśmy. Się dobrze bawiliśmy. I przynajmniej jest o czym pisać.
A przy okazji – kiedyż ja ostatnio w cyrku byłem?! I gdzie!?