Saint Martin

Saint Martin. Czyli Sint Maarten plus Saint-Martin. Wiele nazw, jedna wyspa a kilka innych wokół o równie skomplikowanym statusie politycznym, kilka tysięcy kilometrów od Europy. Jedyna bodajże granica lądowa między Francją i Królestwem Niderlandów i to poza strefą Schengen, a mimo to można ją swobodnie przekraczać (jednak równie trudno byłoby ją zauważyć).

Panie i Panowie. Witamy na Saint Martin, czyli jednej z wysp Małych Antyli na Karaibach!

Saint Martin to ponoć najmniejszy skrawek lądu dzielony pomiędzy większe państwa. Na południu osiedlili się Holendrzy (stąd nazwa Sint Maarten), a na północy rządzą Francuzi (Saint-Martin). Wyjaśnienia skomplikowanego statusu Sint Maarten się nie podejmuję (doskonale wyjaśnia to filmik na youtube), nadmienię jednak, że w 2010 roku stał się odrębnym państwem w ramach Królestwa Niderlandów.

Jak doszło do podziału tej małej wyspy na Karaibach pomiędzy dwa europejskie państwa? Holenderscy osadnicy na Saint Martin byli najbardziej zainteresowani wydobyciem soli i wysyłką jej do Europy. Wkrótce interes ten zwęszyli Hiszpanie i Holendrów przepędzili. Gdy ją opuścili, mieszkańcy wyspy ponownie przez pewien czas mogli cieszyć się spokojem. Po latach Holendrzy powrócili na wyspę i zbiegło się to w czasie, gdy próbowali osiedlać ją Francuzi, co doprowadziło do kilku potyczek zakończonych traktatem pokojowym z 1648r. Legenda mówi, że rzeczywista granica została ustanowiona w wyniku marszu dokoła wyspy w wykonaniu przedstawiciela Francuzów i Holendrów, który rozpoczęli ustawieni plecami do siebie. Tam gdzie spotkali się na koniec marszu, miała zostać ustanowiona oficjalna granica. Legenda dodaje, że część holenderska jest znacząco mniejsza, gdyż jej przedstawiciel niejako dla podtrzymania sił raczył się sporą ilością wysokoprocentowego trunku w trakcie marszu.

Mimo wszystko, mieszkańcy obu stron wyspy żyją w zgodzie. Oficjalnie wyspa jest podzielona do dziś, każda strona ma odrębny system prawny, a połączenia telefoniczne pomiędzy nimi traktowane są jak rozmowy międzynarodowe! Gdy dodać do tego obfitość innych wysp w najbliższj okolicy o odrębnym statusie państwowym i fakt, że każda z nich ma maszty nadawcze, można sobie tylko wyobrażać roamingowy bałagan. Uwierzyłby kto, że na St. Maarten są zarówno miejsca bez zasięgu, jak i takie, w których otrzymuje się wiadomość od operatora: „Witamy na Dominikanie”?!

O urokach wyspy rozpisywać się za bardzo nie będę. Wszak nie to było najważniejszym celem wyprawy.

Wypadałoby jednak wspomnieć, że jak na tak małą powierzchnię, St. Maarten / St. Martin może się poszczycić wspaniałą mieszanką kultur i ludzi. Foldery dla turystów używają nawet określeń typu unikalna i kosmopolityczna. Tak czy inaczej, skoro tyle tu kosmopolityzmu, to na pewno mało tu oczekiwanej egzotyki, przynajmniej wedle mojej definicji.

Przez stulecia krzyżowały się w tej okolicy drogi Europejczyków (Holendrów, Francuzów, Brytyjczyków) i ostatnio coraz wyraźniej – Amerykanów. I to właśnie ci ostatni dominują, co najbardziej widoczne moim zdaniem jest po liczbie kasyn, megahoteli z betonu (zwłaszcza część holenderska) i butików wolnocłowych, na które amerykańskich turystów i ich portfele wabić najłatwiej (przypominają mi się turyści japońscy na Guam).

Przybywają na wszelakie sposoby – od najbardziej masowych (codziennie kilka wycieczkowców z tysiącami turystów na każdym z nich cumuje na kilka godzin w porcie w Philipsburgu, dzięki czemu niejeden mieszkaniec wyspy ma za co wyżywić rodzinę), przez „mniej masowe” (turystyczne czartery i regularne połączenia lotnicze z USA i Kanady) aż do luksusowo prywatnych (chyba nigdy nie widziałem tylu prywatnych odrzutowców na tak małych lotnisku).

Na rosnącą popularność Saint Martin wpływa niewątpliwie mała odległość od USA. Europejczyków o wiele dłuższa podróż przez Atlantyk na szczęście aż tak nie odstrasza – dzięki temu zamiast zadowalać się codziennym tuzinem wąskokadłubowych Boeingów, Airbusów i Bombardierów spotterzy na legendarnym lotnisku Princess Juliana International kilka razy w tygodniu mogą rozkoszować się widokiem szerokokadłubowych A340 i B747 przybywających prosto z Paryża i Amsterdamu.

Miało być o urokach wyspy, a mimo wszystko zeszło na jeden temat. Nie pozostaje mi nic innego, jak go rozwinąć, co nastąpi już wkrótce.

Nawet kilka zdjęć nielotniczych się znalazło!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.