Długi zimowy wieczór w Doha. Farelka, wino, kobiety i pustynna melancholia.
Cwaniak nr 1 (z Trójmiasta, żeby nie było!):
– Ej, o co kaman z tą twoją kartą Diners Club? Mówiłeś, że możesz na nią wchodzić do saloników lotniskowych na całym świecie, tak?
Cwaniak nr 2 (z Wrocławia, żeby nie było!):
– Ano tak.
– A możesz też zaprosić osobę towarzyszącą?
– To zależy, ale często tak właśnie jest.
– Hm, trzeba by z tego skorzystać kiedyś.
– Czemu nie, ale te saloniki są tylko na lotniskach, i to za granicą.
– Przecież w naszym przypadku to nic prostszego!
[po chwili namysłu] Czy w tym twoim saloniku na lotnisku Narita w Tokio mają sushi? Bo od jakiegoś czasu mam ochotę na dobre sushi właśnie.
– Nie wiem, ale możemy polecieć i sprawdzić.
I polecieli. Na weekend. Na sushi w Tokio.
5168 mil w każdą stronę. 9 godzin z wiatrem i 12 godzin pod wiatr.
Samego pobytu w centrum tej japońskiej metropolii wyszło ok. 22 godziny. To wystarczająco długo, aby przejść wzdłuż i wszerz Shibuyę, zaliczyć sushi, zrelaksować się w japońskiej łaźni i saunie. Kulminacją i niejako tematem przewodnim, obok sushi, okazało się japońskie wino śliwkowe, o które zaczęliśmy rozpytywać po barach tuż po przyjeździe. Wobec braku sukcesów zrealizowaliśmy Plan B i, po zakupieniu wina w małym sklepie, udaliśmy się do słynnego Starbucksa w celu spożycia tego bezcennego trunku (i zakupionej dla niepoznaki kawy).
Dochodziła 22, oto trzech cwaniaków z Polski, po dziewięciu godzinach w samolocie z Doha i dwóch kolejnych w pociągu z lotniska do centrum Tokio, siedząc w ukryciu tyłem do reszty gości przy stoliku wzdłuż szyby, z widokiem na słynne skrzyżowanie obok stacji metra Shibuya, sączyło z gwinta japońskie wino śliwkowe.
Tego się nie zapomina.
Nazajutrz, udało nam się zwiedzić świątynię Asakusa i jej okolice. Co nas rozgrzewało do zwiedzania w ten mroźny dzień niech pozostanie słodką (oj tak, słodką!) tajemnicą.
I tak oto, kategoria opisywanych na tym blogu bezcennych doświadczeń, za które nie zapłaci się kartą Mastercard, właśnie zyskała konkurencję w postaci karty Diners Club.
Co to ludziom potrafi do głowy przyjść!? A co dopiero takim cwaniakom?!?!?
P.S. Do saloniku na lotnisku Narita zaszliśmy w drodze powrotnej do Doha. Zdążyliśmy na 15 minut przed jego zamknięciem, więc sushi już nie było. Może i mielibyśmy więcej czasu, gdyby nie konieczność opróżnienia przed kontrolą bezpieczeństwa zapasu słoików ze słodką cieczą i zielonymi śliwkami w środku.
P.P.S. Słoik i śliwki (nasączone prądem!) udało się przewieźć do Kataru. Określenie słoik dumnie zyskuje nowe znaczenie 🙂