Truskawkowa ekstaza

Tak. Nie pomyliłem się. Truskawki. Na pustyni truskawki.

Szaleństwo. Totalne szaleństwo. Rozpusta.

Moja sytuacja finansowa w związku z kupnem samochodu mniej więcej się już ustabilizowała, tzn. mam z czego spłacać długi, a to oznacza, że mogłem sobie wreszcie pozwolić na kupienie truskawek. O koszcie lepiej nie wspominać, kolorze i smaku (lub ich braku) również nie będę opowiadać. Ważne, że były.

Truskawkowa rozpusta

Celebracja jednego małego pudełka truskawek trwała całe dwa dni. Pierwszego dnia delektowałem się na sucho, następnego dnia jednak musiałem wyjść do sklepu po śmietanę (jedyna, jaką znalazłem miała 30% tłuszczu, mhmhmmmm).

Czym tu się w ogóle podniecać? Otóż tym, że tegoroczny sezon truskawkowy mnie ominął, czego nie mogłem przeboleć. Musiałem więc to jak najprędzej nadrobić.

Jeszcze większa truskawkowa rozpusta

Takie małe przyjemności, a jak cieszą! Teraz mam w planach skosztowanie – wydawałoby się – tak przyziemnych owoców, jak porzeczki, jagody, agrest. Okazuje się, że na pustyni wszystko można kupić, ale o jakości i smaku można zapomnieć.

A w przyszłym roku po prostu wsiądę w samolot i przylecę. Na truskawki. Koniecznie kaszubskie. Po prostu.

Być śledzonym przez mercedesa

Opowieść mrożąca krew w żyłach. Przynajmniej w żyłach jej uczestników.

Wracaliśmy moim samochodem z koleżankami z imprezy, było po pierwszej w nocy. Okazało się, że pewien biały mercedes od pewnego czasu albo jedzie tuż za nami, albo podąża sąsiednim pasem i obserwuje moje pasażerki oraz piękny ich włosów kolor blond. Jedziemy dalej, skręcamy z drogi, a on za nami. Zatrzymaliśmy się wzdłuż drogi pod sklepem, minął nas. Uff. I co dalej? – mercedes zawraca, mija nas, zawraca ponownie i zatrzymuje się 50 metrów za nami w bocznej uliczce. Wierzcie lub nie, ale to przestało być śmieszne w tym momencie. Potem już tylko jechałem jak pirat drogowy (wheyman piratem drogowym? – niemożliwe!). Spod sklepu ruszyliśmy – początkowo bez świateł – czym prędzej w kierunku mieszkania koleżanek, ale te pod własnym budynkiem w zaistniałej sytuacji odmówiły opuszczenia samochodu. Jedziemy więc dalej, już myślałem, że kolesia zgubiliśmy, a ten znowu się pojawił. Łatwo go było rozpoznać, bo kształt przednich lamp w najnowszym mercedesie tej klasy jest dość charakterystyczny. Uciekliśmy znowu i schowaliśmy się tym razem na parkingu pod budynkiem. Pełna konspiracja, pełne gacie, wszechogarniające pytania typu „co tu dalej robić?”. Po pięciu minutach ruszyliśmy ponownie, ale na szczęście już go nie spotkaliśmy. Najwyraźniej go zgubiliśmy. Pewnie dał sobie już spokój.

Zastanawiacie się pewnie o co kolesiowi chodziło. Biorąc pod uwagę to, że był ubrany w diszdasza, fura tez niczego sobie, miał prawdopodobnie nadzieję, że udostępnię mu jedną z „panienek”, którą przewoziłem. Jeśli nie dobrowolnie, to szantażem. Bo założenie jest takie, że jak ktoś wiezie cztery blondynki we własnym aucie (nawet jeśli jest to tylko malutkie Suzuki Swift), to muszą to być prostytutki. Ich blond włosy jeszcze bardziej ich utwierdzają w tym BŁĘDNYM przekonaniu. O jakim szantażu mowa? Prostytucja jest tu zakazana, a więc jako prawdziwy Katarczyk-patriota, mógłby donieść o swoich podejrzeniach na policję. Ale po co, skoro sam mógłby mieć trochę przyjemności? Obłuda, czy jak to nazwać?

Porąbany ten kraj. Porąbana kultura. Porąbani ludzie.

Ile ja się wtedy nerwów najadłem!? Jednak co przeżyłem to moje, przynajmniej jest o czym Wam opowiadać.