Czar [chyba] zaraz pryśnie

Dopóki byłem w Polsce poziom adrenaliny zmieniał się sinusoidalnie – perspektywa wyjazdu była dla mnie aż do dnia wylotu tak nieprawdopodobna i brzmiała wręcz absurdalnie, że przez większość czasu nie zdawałem sobie sprawy z tego, że wyjeżdżam. Nawet teraz jakoś mam wrażenie, że czar zaraz pryśnie i będzie trzeba wracać nad Wisłę.

Przysłowiowe motyle w żołądku – uczucie znane chyba wszystkim – zjawiały się dopiero wtedy, gdy z kimś przyszło mi o wyjeździe porozmawiać, a raczej – wytłumaczyć się z niego. Motyli pojawiało się jeszcze więcej, gdy widziałem reakcję większości moich rozmówców, którzy z niedowierzaniem dopytywali: “Kto?”, “Ty?”, “Dokąd?“, “Ale jak to?”, “Jak to zrobiłeś?“ itp. A ja odpowiadałem: “Tak, ja”, “Tak, nad Zatoką Perską”, “Tak po prostu”, itd.

W zasadzie przyjemnie było być „okazem”, o którym mówią dziesiątki ludzi. Dla zobrazowania podam anegdotę: spotyka się dwoje moich znajomych. Nawet nie wiedziałem, że się znają nawzajem. Jedno z nich postanowiło się pochwalić drugiemu, że zna takiego jednego, który wyjeżdża dobrowolnie do Kataru do pracy. Drugi znajomy odpowiedział: „Wheyman? To ty też go znasz???”. Tak mniej więcej było. Podobno. Nieważne co mówią, ważne żeby mówili?

Tymczasem sen trwa już trzy tygodnie. Czy to na pewno możliwe?

O hotelu po raz ostatni

Hotel znowu przeszedł samego siebie. Specjalnie dla mnie podstawili cały minibus (kilkanaście siedzeń). Wszystko tylko po to, żebym mógł dojechać do ‘The City Center’ – największego centrum handlowego, jakie kiedykolwiek widziałem. Takie tam zachcianki. Sęk w tym, że wszędzie było napisane, że specjalny autobus jeździ regularnie o określonej porze spod hotelu pod samo centrum, które jest w innej części miasta. Sęk w tym, że nie spodziewali się, że ktokolwiek będzie chciał skorzystać z takiej usługi. A ja grzecznie czekałem, aż autobus podjedzie. W końcu się zorientowali, że tak łatwo się mnie nie pozbędą, zawołali kierowcę i autobus grzecznie podjechał. Specjalnie na moje życzenie. Najwyraźniej już dawno nikt z tej usługi nie korzystał, więc busik nie był podstawiany. Wszak do dyspozycji gości (ale już odpłatnie) są również bardziej luksusowe jaguary, jak też tzw. limuzyny. A ja się uparłem. I już. Gdybym wiedział, że będzie z tym tyle zachodu, to przecież pojechałbym taksówką.

Trochę będzie mi brakowało tej beztroski życia hotelowego. Sprzątanie, ścielenie łóżka, wynoszenie śmieci, … o codziennych gazetach, owocach, butelkach świeżej wody na stoliku nie wspomnę. Zacząłem nawet tęsknić za tą codziennością – w końcu trzy tygodnie w hotelu potrafi wypaczyć postrzeganie świata. Tak więc wyruszam na podbój Dohy – tej prawdziwej, gdzie droga do skądinąd pięknego mieszkanka prowadzi przez cuchnące podwórko.

Windą na wakacje

Wyprowadzam się z hotelu już w poniedziałek, więc korzystam z tutejszych udogodnień ile wlezie. Basenik, leżaczek, basenik, leżaczek, powrót do klimatyzowanego pokoju, chwila na odsapnięcie i znowu: basenik, leżaczek, itd. Ale zbyt długo tak nie potrafię – dziś wytrzymałem aż 2 godziny i 10 minut. Temperatura powietrza 42, a odczuwalna 45 stopni, w basenie ledwo 30 stopni. Ehhh, to jest życie.

Wakacje na wyciągnięcie ręki. Tak na co dzień. W południe w weekend lub tuż po powrocie z pracy. Codziennie. Któż o tym nie marzy? Tak wiem, zbyt szczery jestem. I wredny.

Basta!

Kolejne zaskoczenie

Wymiękam coraz bardziej. Okazało się, że mój hotel ma podobno pięć gwiazdek, a nie cztery, jak myślałem wcześniej. Czyli tyle samo, co pracodawca 😛

Są tego kolejne dowody. Dziś po powrocie z pracy zastałem pięknie poskładane ubrania, które zwykle grzecznie po prostu rzucałem na łóżko. Co zdarzy się jutro? Normalnie nie mogę się doczekać!

To nie wszystko. W butach do garnituru znalazłem karteczkę:

‘Your shoes have been cleaned with compliments of your room attendant. Evelyn.’

Buty rzeczywiście lśnią i rzeczywiście wymagały pucowania, bo każdorazowe przejście między np. hotelem a taksówką lub taksówką a pracą powoduje, że z czarnych mokasynów robią się beżowe kowbojki. I tak jest codziennie. Zauważyłem, że większość ludzi u mnie w pracy nie dba za bardzo o czystość butów (najwyraźniej z czasem zobojętnieli). Większość, ale nie wszyscy. Na przykład ja – jako dobrze wychowany chłopczyk – tak nie potrafię. Nie tylko ja zresztą – ostatnio Włoch poprosił mnie o skombinowanie z hotelu jednorazowych gąbeczek czyszczących do butów. Bez nich nie potrafi żyć, no bo jak to? – w brudnych butach po biurze chodzić? Solidne zapasy gąbeczek, które zrobił w czasie gdy mieszkał w tym samym hotelu, już się skończyły i ma teraz problem (wyprowadził się ledwo dwa tygodnie temu).

Tak więc mam misję do wykonania – sprowadzić zapas gąbeczek do biura dla nas obu tak, żeby ich wystarczyło do czasu, gdy znajdziemy kolejnego tymczasowego mieszkańca hotelu.

Taki sobie problem, a jak jednoczy!?