Bollywódzki dramat – w moim mieszkaniu

Mam do opisania historię kryminalną. Krótka jest, wręcz banalna. Usiądźcie drogie dzieci. I słuchajcie.

Wracam ostatnio do domu po całym dniu spędzonym na plaży. Jest tuż przed północą. Pod moim budynkiem dwa samochody policyjne. Nietypowy widok w Katarze (tu prawie w ogóle policji się nie spotyka, a co dopiero pod własną klatką, w sile dwu land cruzerów!?!). Zły znak, myślę sobie, wdrapując się po schodach słyszę jakieś hałasy na klatce, mijam pierwsze piętro i nic. Najwyraźniej coś musi się dziać na moim drugim piętrze. Kolejny zły znak. Po chwili moim błękitnym oczom ukazuje się moja współlokatorka. Stoi w piżamie i rozmawia nerwowo z policjantem, czasem coś krzyczy. Z naszego mieszkania w sumie tez jakieś krzyki dochodzą. Oczywistym chyba jest, że od tego momentu stoję jak wryty. Po chwili, za plecami policjanta, współlokatorka M. informuje mnie, że nie mogę teraz wejść do mieszkania (przecież nawet nie zamierzam tam wchodzić!), bo wokół jest policja, która nie powinna się dowiedzieć, że my – mężczyzna i kobieta – mieszkamy pod jednym dachem. Nadmienia tylko, że jej chłopak właśnie wrócił z urlopu i coś mu odbiło, przystawiał jej nóż do gardła w oczekiwaniu na jej przyznanie się do rzekomej zdrady. Ja tymczasem po cichu wycofuję się z całego zamieszania, spędzam noc u znajomych. Taka historia.

Mi to się przytrafia! Na szczęście miałem ze sobą ręcznik plażowy itp., więc noc poza domem nie była aż takim problemem. W ostateczności mogłem też spać w samochodzie, ale byłoby chyba trochę za gorąco. A wszystko dlatego, że oficjalnie w Katarze dopuszczane jest mieszkanie kobiety i mężczyzny pod jednym dachem tylko w przypadku, gdy stanowią oni rodzinę (prawo z oczywistych względów powszechnie łamane – jakby coś to ja nic nie wiem). W celu uniknięcia dalszych problemów byłem zmuszony spędzić noc z dala od mojego pokoju.

Następnego dnia rano wróciłem do domu, wszystko na szczęście po staremu, prawie po staremu – współlokatorka M. akurat sprzątała rzeczy swojego już byłego lubego. Sprzątała, czyli w praktyce się ich pozbywała (mi się dostała w spadku ładowarka do telefonu, bo akurat tego dnia mi się zepsuła). A luby? Oczywiście siedzi w areszcie (prawdopodobnie na oddziale psychiatrycznym). Oczywiście czeka go deportacja. Żadnych praw na terenie Kataru już w tym momencie nie ma (nawet do swoich prywatnych rzeczy, włączając ładowarkę do telefonu!). Czy ktoś mógłby mi pomóc w skonfrontowaniu powyższego z wykładnią jakiejś konwencji praw człowieka itp.?

Jak widać historie kryminalne w Katarze są bardzo krótkie. Biedna ta moja współlokatorka, biedny jej były narzeczony. Może trochę za dużo filmów bollywódzkich się naoglądali? – tam zwykle chyba są szczęśliwe zakończenia?!?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.