Wsiąść do airbusa byle jakiego

 

Latam tak i latam. I końca nie widać. Plany podróży na Bora Bora zostały nieco zweryfikowane i odłożone w czasie (bo to jest naprawdę na końcu świata). Trochę ponad rok to wystarczająco długo, aby zacząć traktować airbusa jak autobus. A samą wycieczkę jako niebolesną rutynę – jak inaczej by nazwać kupowanie biletu w dniu wylotu połączone z pakowaniem walizki na 15 minut przed wyjściem z domu – wszystko wszakże w niewiedzy czy i dokąd się poleci! Potem już tylko pozostaje znalezienie miejsca na parkingu pod lotniskiem, morderczy bieg od odprawy do samolotu i – jak zwykle – oczekiwanie na magiczne słowa szefowej/szefa pokładu o tym, że all passengers aboard, po których z innymi wyjadaczami trzeba walczyć o lepsze niezajęte jeszcze miejsca siedzące z większą przestrzenią dla siebie.

Niebo nad Doha

Swoją drogą ta rutyna zaczyna się robić do pewnego stopnia nudna – zwłaszcza jak w ciągu dwóch tygodni dostanie się to samo miejsce na pokładzie tego samego samolotu, (a co mają powiedzieć piloci – oni do wyboru mają zwykle tylko dwa miejsca!). A jak inaczej by potraktować dosypywanie pieprzu i soli do serwowanego na co drugim bodajże locie zestawu mixed vegetable frittata with chicken sausage herbed mushrooms and cheese potato – jeszcze zanim się go posmakuje?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.