Wreszcie udała nam się wycieczka, którą planowaliśmy od dawna. Wyścigi wielbłądów – wszyscy w Katarze niby o tym słyszeli, ale nikt lub prawie nikt nie miał pojęcia, gdzie, kiedy i jak to się odbywa. Cudem jednak udało się trafić i w czas i w miejsce, więc oto jest – historia o wielbłądach.
W przeszłości wielbłądy miały dla katarskich Beduinów olbrzymią wartość – wykorzystywane były w transporcie, a także jako źródło mleka, mięsa czy skóry. Z czasem grzbiet wielbłąda zamieniono na samochody produkcji japońskiej lub amerykańskiej, ale zwierzęta te nadal pozostały wartościowe. Zwłaszcza, gdy na ich grzbiet zaczęto usadzać małego robota wartego kilka tysięcy dolarów…
Niespodzianka! W istocie, wielbłądy są ujeżdżane przez ważące 26 kg roboty. Oczywiście nie zawsze tak było – jeszcze kilka lat temu na ich grzbiecie zasiadały małe dzieci (nawet czteroletnie!). Niektóre z nich podobno ginęły lub ulegały poważnym wypadkom w czasie wyścigów. Koszmar, który dzięki presji organizacji międzynarodowych na szczęście się już zakończył. Teraz właściciele muszą płacić ponad dwa razy więcej (sic!) za robota niż za żywe dziecko wykupione od skrajnie biednej rodziny np. z Nepalu czy Bangladeszu (w skrajnych przypadkach dzieci porywano!).
Tor wyścigowy mieści się na pustyni – kilkadziesiąt kilometrów od Doha. Po przyjeździe na miejsce uwagę zwracają – poza setkami wielbłądów, które widać wszędzie dokoła – dziesiątki albo setki wręcz samochodów terenowych różnej maści i różnego stanu technicznego (włącznie z wątpliwym). Był też rząd nowiutkich Land Cruiserów (tak na oko ze trzydzieści sztuk!) zaparkowanych na sztucznej trawie – przeznaczonych dla tych, którzy wyścig wygrają.
Była też trybuna dla widzów (zakurzona nieziemsko), z której nikt nawet nie zamierzał korzystać. Wyścig najlepiej bowiem oglądać z samochodu (terenowego rzecz jasna). To właśnie jadąc po asfalcie i piachu wzdłuż toru właściciele i trenerzy wydają komendy zwierzętom i robotom (za pomocą krótkofalówek!), a przy okazji ścigają się z innymi terenówkami. W tym momencie wyścigi wydają się jeszcze bardziej emocjonujące, prawda?
Miło było zobaczyć, jak wielu było uczestników wyścigów i jak bardzo ich to zajmuje (niektórzy przyjechali z wielbłądami z zagranicy, niekoniecznie na wielbłądach…). Nierzadko widać było, że zaangażowanych jest wielu członków rodziny (płci męskiej oczywiście, ani jednej kobiety tam nie widziałem, poza turystkami…), włącznie z małymi chłopcami.
Zainteresowanym podpowiem jeszcze, że sezon trwa w ciągu chłodniejszej połowy roku, a mimo to wyścigi odbywają się tylko wcześnie rano – bardzo wcześnie rano, bo … o szóstej rano. Wymagało to od nas trochę poświęcenia, ale przyznaję, że było naprawdę warto. Tym samym odkryłem kolejną fascynującą – nie bójmy się tego słowa – atrakcję turystyczną (tego słowa tez się nie bójmy!) w Katarze. Wow!