Podróż w garbie jumbo jeta cd.

Długie lata rozważań i jeden dzień planowania wystarczyły, by przejść do realizacji mojego marzenia o podróży w garbie jumbo jeta.

Czwartek, po północy. Doha.

Ruszam z domu na lotnisko z małym plecakiem podręcznym i szkicem planu podróży w kieszeni. W najbliższych kilkudziesięciu godzinach zamierzam być w Bangkoku, Osace i Frankfurcie, więc przydadzą się zarówno klapki, jak i sweter.

Przede mną podróż, która rodzi się w głowie prawie na bieżąco. Celem jest przelot jumbo jetem Lufthansy z Osaki do Frankfurtu w piątek rano. Jeszcze kilka godzin temu szukałem optymalnego scenariusza: którędy dostać się z Doha do Osaki?; gdzie szukać noclegu? – Co zrobić po przylocie do Frankfurtu? – to pytanie pozostawiam na razie otwarte.

1. Doha-Bangkok Suvarnabhumi.

Qatar Airways. Airbus A380. Miejsce 15A.

Wylot o 2 rano. Przylot o 11 rano.

Czas w powietrzu: 6 godz. 21 min.

Na pierwszym locie – przez noc, z Doha do Bangkoku – śpię kilka godzin. Ląduję w południe, a przesiadkę mam przed północą, więc wybieram się do centrum miasta. Funduję sobie tajski masaż, który jest fantastycznym remedium dla zmęczonego podróżnika. To tak na zapas, bo o zmęczeniu nie może być mowy, skoro wycieczka dopiero się zaczęła. Dopiero późnym popołudniem dopada mnie senność, więc w zaprzyjaźnionym schronisku proszę o łóżko na kilka godzin i możliwość wzięcia prysznica.

Czwartek wieczór. Bangkok.

Wieczorem, w drodze powrotnej na lotnisko, dopada mnie tropikalna ulewa, czyli, jak na ironię, dopiero wtedy, gdy odświeżony i wypachniony po prysznicu, jestem przebrany w smart casual, czyli ubranie wymagane w podróży na biletach pracowniczych. Rutynowo doprowadzam się do porządku w lotniskowej toalecie (a propos rutyny: po czym poznać pracownika linii lotniczej w podróży? – po magicznej metamorfozie w lotniskowej toalecie: wchodzi w klapkach, szortach i koszulce, a po 10-15 min. wychodzi w eleganckich butach, długich spodniach i koszuli z kołnierzykiem).

W końcu melduję się do odprawy na rejs Japan Airlines do Osaki. Mimo obaw o obłożenie, dostaję wygodne miejsce przy wyjściu ewakuacyjnym.

2. Bangkok Suvarnabhumi – Osaka Kansai.

Japan Airlines. Boeing 787 Dreamliner. Miejsce 45A.

Wylot o 23. Przylot o 6 rano.

Czas w powietrzu: 5 godz. 1 min.

Drugi lot, również przez noc, odbywa się z efektami specjalnymi w cenie biletu. W okolicy Hong Kongu zauważam w oddali festiwal świateł – najbardziej intensywną burzę jaką w życiu widziałem. Trudno oderwać od niej wzrok – są to wielokrotne wyładowania pod olbrzymią chmurzastą pierzynką, przeradzające się w kolejne, i kolejne. Błyskawice bez słyszalnych grzmotów mają w sobie magię, zwłaszcza obserwowane z pokładu samolotu, którego silniki usypiająco buczą, ignorując powagę sytuacji atmosferycznej nieopodal. Jakież to szczęście w życiu siedzieć przy oknie w samolocie i kontemplować o siłach w przyrodzie: tych, które najlepiej obserwować z daleka, i tych, które takie obserwacje umożliwiają (przy okazji dostając szyjoskrętu).

Piątek rano. Osaka.

Lądowanie na położonym na sztucznej wyspie lotnisku Kansai w Osace jest zawsze zjawiskowe. W trakcie podejścia obserwuję, jak wschodzi słońce. To już drugi wschód od początku wycieczki, czyli niecałych 24 godz. Za mną dwie noce w samolocie, a to dopiero początek. Jestem w punkcie, w którym wycieczka miała się dopiero zacząć, a za mną już tyle przygód!

Po przejściu kontroli paszportowej niezwłocznie kieruję się do odprawy na rejs Lufthansy. Z ręką na sercu pytam agentkę, czy w ogóle są wolne miejsca. Okazuje się, że są. Co za ulga! Uśmiecham się i nabieram dużo powietrza, by na jednym wydechu wyjaśnić cel mojej wycieczki i wybłagać miejsce na górnym pokładzie (zwykle trudno je dostać, na dolnym pokładzie jest ich o wiele więcej).

– Czy pierwszy rząd, przy przejściu, Panu odpowiada?

– Jak najbardziej! Dziękuję, właśnie pomogła Pani spełnić moje marzenie!!!

Z dumą odbieram kartę pokładową na mój lot, z niepozornym numerem miejsca: 81H i, w co trudno uwierzyć, z moim nazwiskiem!

3. Osaka Kansai – Frankfurt.

Lufthansa. Boeing 747-400. Miejsce 81H.

Wylot o 10 rano. Przylot o 14.

Czas w powietrzu: 11 godz. 18 min.

Na ten moment czekałem od dawna, w zasadzie od kilku lat. Cały dzień i dwie noce zajęło mi przebycie pół świata, z Bliskiego Wschodu przez Tajlandię do Japonii, tylko po to, by teraz, wchodząc na pokład Boeinga 747-400, zostać skierowany do schodów prowadzących na górny pokład. I udać się w podróż do … Europy.

Grzecznie zajmuję moje miejsce, które okazuje się być tuż przy drzwiach do kokpitu. Próbuję obserwować wszystko, co się dzieje wokół mnie: współpasażerów, kokpit (gdy drzwi są otwarte), procedury naziemne. Jestem podekscytowany, chłonę każdą chwilę tego doświadczenia.

Startujemy. Czuję jakbym siedział na grzbiecie leniwego słonia (ponad 400t masy) rozpędzającego się z użyciem jakiejś magicznej siły (prawie nie słychać silników, które są daleko za mną). To ze względu na wysokość i bliskość dziobu samolotu wrażenia zmysłowe przy starcie na górnym pokładzie jumbo jeta są tak niezapomniane.

Wkrótce po udelektowaniu się niemieckim winem musującym łapie mnie senność. Mimo że lot odbywa się w ciągu dnia, przez bite 5 godz. doświadczam najlepszego snu na świecie. Ten model samolotu we flocie LH nie ma w klasie biznes foteli najnowszej generacji, jednak zwykłemu śmiertelnikowi to wystarcza, by zregenerować siły. Po raz kolejny mam okazję docenić prostotę i pragmatyczność wielu rozwiązań w tej flagowej, niemieckiej firmie. Ponadto, jestem zauroczony osobowością i zachowaniem stewardess; mimo że ich średnia wieku jest wiele wyższa niż w Qatar Airways, po prostu wieje od nich świeżością – po wielu latach przyzwyczajenia do jednej linii lotniczej w takich momentach po prostu docenia się inność.

Ponad 11 godz. w powietrzu zleciało zdecydowanie za szybko, a wino musujące było zbyt smaczne, by z jednego kieliszka starczyło na prolog i epilog zarazem. Podekscytowany, acz wypoczęty, podchodzę do lądowania we Frankfurcie. Lądowanie na górnym pokładzie jumbo jeta, podobnie jak start, też silnie oddziałuje na zmysły, nawet jeśli są nieco przytępione …

Po wyjściu z samolotu zatrzymuję się, by przez szybę terminala spojrzeć z podziwem na maszynę, od lat określaną jako Królowa Przestworzy, która w majestatycznym bezruchu właśnie studzi się przed kolejną misją w daleki świat. Dzięki niej właśnie spełniło się moje marzenie.

Piątek po południu. Frankfurt.

Trudno mi uwierzyć, że to niezwykłe doświadczenie mam już za sobą, i że poszło mi tak gładko. Co dalej? Do końca mini-urlopu pozostało mi półtora dnia. Jak najlepiej wykorzystać ten czas? Mogę zostać na noc we Frankfurcie, przecież mimo licznych wizyt na tutejszym lotnisku nigdy nie miałem okazji zwiedzić miasta. Mógłbym też powiedzieć sobie „khalas” i wrócić do Kataru najbliższym rejsem i jeszcze dziś zasnąć we własnym łóżku i odpocząć po tych wykańczających podróżach. Żadna z tych opcji mnie nie ekscytuje. Musi być jakaś trzecia, po prostu musi!

Ciąg dalszy w kolejnym wpisie 🙂

2 odpowiedzi do “Podróż w garbie jumbo jeta cd.”

  1. na czym miałby polegać problem z zakupieniem wybranego miejsca tzn w legendarnym garbie?
    W klasie biznes, nie można wybierać miejsc z planu samolotu, jak w economy? Nie wiem, bo mnie nie stać na biznes, ale w economy lecąc z NYC właśnie B747, siedziałem tam gdzie chciałem….140 zł kosztował wybór miejsca, zdaje się….

  2. Dobre pytanie! Opisywana podroz byla na bilecie pracowniczym (tzw. „standby”), a w takim przypadku rzadko jest mozliwosc wyboru miejsca w trakcie odprawy. Nie da sie takze zaplacic za konkretne miejsce z wyprzedzeniem – po prostu najczesciej bierze sie to co daja przy odprawie albo wrecz przy wejsciu do samolotu 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.