Gorąc powraca

W zasadzie to bardziej chodzi o wilgoć niż gorąc sam w sobie. Bez klimatyzacji, mimo szczerych chęci, coraz trudniej wytrzymać. W samochodzie duży przeciąg przy otwartych oknach już najczęściej nie wystarcza, nawet po zmroku. W mieszkaniu podobnie. Ostatnio nawet w nocy musiałem mieć włączoną klimatyzację. Definitywnie można więc już mówić o przełomie zima/lato. (Żeby nie być gołosłownym – wczoraj po 22 wieczorem było 27 st., dziś w środku dnia ponad 38 stopni).

Znajomy nakreślił kilka wskazówek (hintów:) dla początkujących. Są dość oryginalne, zatem postanowiłem je tutaj przytoczyć:

  • To fakt. Od teraz będzie tylko coraz goręcej i coraz wilgotniej.
  • Zawsze miejcie przy sobie okulary przeciwsłoneczne, przykrycie głowy trzymajcie na wszelki wypadek w samochodzie. Zawsze.
  • Pijcie mnóstwo wody. Piwo to nie woda.
  • Jeśli planujecie jeździć na skuterach wodnych, znajdźcie takie miejsce, blisko którego będzie prysznic ze słodką wodą. Sól z wody zaszkodzi wam prędzej czy później.
  • Krem przeciw opalaniu to twój przyjaciel. Tak, czarnoskórzy faceci i kobiety też (wiem z autopsji).
  • Do posiadaczy terenówek – zainwestujcie w małą lodóweczkę. I trzymajcie ją wypełnioną butelkami wody. Będzie jak znalazł w wielu momentach tego lata.
  • Kombinacja gorącego asfaltu oraz nieodpowiedniego ciśnienia w oponach może być niebezpieczna. Sprawdźcie swoje opony. W ogóle to lepiej przed sezonem mieć cały samochód sprawdzony w warsztacie.
  • Gdy planujesz wycieczkę na pustynię zainwestuj w odbiornik GPS. I weź go ze sobą! Przydałoby się tez nauczyć się jak go obsługiwać. Tak jest po prostu łatwiej…
  • Nie bójcie się pytać bardziej doświadczonych o radę.

Jak widać zabawa w życie na pustyni to nie są żarty. Jedno lato już przetrwałem, czy już mógłbym się uważać za eksperta?

Kościół w Katarze już nie w hangarze

Oficjalny kościół rzymskokatolicki – akceptowany przez władze! Do tej pory był taki, który bardziej przypominał hangar. Wszystkie msze w niedziele wypełnione były po brzegi (tak że brakowało miejsc stojących!!). Pierwsza wizyta mogła być szokująca – ksiądz modlił się po angielsku z hinduskim akcentem, bo ksiądz jest … Hindusem (jest ich kilku, jest jeszcze taki z Filipin – tu akcent łatwiejszy do zrozumienia). Do tego ani jednej blondynki czy blondyna – wszystkie głowy miały czarne włosy! Więc jak zjawił się taki odmieniec jak ja, to gapili się bardziej niż na ulicy. Podsumowując – chrześcijan w Katarze jest dużo (bo dużo jest Filipińczyków, Hindusów i Libańczyków) i z każdym dniem ich przybywało (ostatnie statystyki mówią o stu tysiącach osób, czyli 10% ludności). Pojawiła się zatem potrzeba stworzenia kościoła z prawdziwego zdarzenia. I oto właśnie został otwarty.

Naprawdę na środku pustyni. Kościół w Katarze.

Budowany był przez kilka ostatnich lat na ziemi ofiarowanej przez Jego Wysokość Emira. Na środku pustyni. Tym razem dosłownie na środku pustyni.

 

Droga do kościoła - nawet autobusy walczą z przeszkodami

Ciekawie wygląda dojazd do niego – pokonywanie tej drogi to prawdziwe cierpienie zarówno pasażerów jak i auta. Prawie pewne jest, że kiedyś powstanie porządna droga, bo w okolicy powstaje duże osiedle. I pomyśleć, że kiedyś nie było tam nic prócz piachu wiejącego po oczach (teraz piach nadal wieje w oczy, w tej kwestii nic się nie zmieniło).

Walka z piachem, w drodze do kościoła

 

Środowiska muzułmańskie w Katarze trochę się z powodu decyzji Emira podzieliły. Problemem było budowanie zarówno samego kościoła, jak i wyeksponowanie na zewnątrz krzyża i bijące dzwony. Nie wiadomo na razie jak to się zakończy – tymczasowo jednak nikt losu nie kusi i krzyża na zwieńczeniu kopuły nie umieszczono.

Niezależnie od tego jak to się zakończy sygnał puszczony w świat jest raczej jednoznaczny – Katar jako kraj muzułmański robi znaczący krok w kwestii tolerancji innych religii.

Nowy kościół w Doha

Na dzień przed uroczystym otwarciem kościoła w zeszłą sobotę pojawił się niestety inny problem w postaci zagrożenia atakiem terrorystycznym. Informację opublikowała ambasada amerykańska, która rekomenduje swoim obywatelom ostrożność przy odwiedzaniu tego miejsca w najbliższym czasie. Zapowiedź ataku miała rzekomo pojawić się na stronie internetowej organizacji terrorystycznej. Ostrzeżenie podobnej treści powtórzyły również ambasady innych krajów. Na szczęście nic się nie wydarzyło. Ale robi się ciekawie.

 

Rok po egzotycznej wycieczce

Pamiętam jakby to było wczoraj (to nie było wczoraj?!). Równo rok temu w sobotę o 6.30 rano wsiadłem do samolotu Polskich Linii Lotniczych i pofrunąłem sobie na weekend. Tak o. Nie jest łatwo obudzić się tak wcześnie rano pierwszego dnia weekendu po całym tygodniu ciężkiej pracy i stresujących przygotowań do wyjazdu. Nie jest łatwo też usnąć ostatniego wieczora przed takim wyjazdem.

Pierwsza w życiu przesiadka na mega-lotnisku we Frankfurcie. W sumie straszne rozczarowanie, zwłaszcza, że miałem już za sobą doświadczenia z bardziej przyjaznym dla pasażerów Amsterdamem. O trudach przepychania się przez terminale szybko się jednak zapomina w momencie gdy przy rękawie oczom ukazuje się takie cacko produkcji europejskiej.

Airbus 330 QR we Frankfurcie

Jest jeszcze przyjemniej, gdy człowiek sobie uświadomi, że zaraz będzie do tego pięciogwiazdkowego cuda wsiadał i leciał dalej zwiedzać świat. Pierwsza przygoda z Airbusem A330, pierwsza podróż w tamtą (nieznaną) stronę świata. Kolejna w moim życiu podróż samolotem sponsorowana przez kogoś innego. Głównie na tym skupiały się moje myśli.

Jako że byłem wtedy jeszcze niezbyt doświadczony w lataniu urzekało mnie absolutnie wszystko, co się działo na pokładzie. Zwłaszcza, gdy w klasie ekonomicznej dostałem do ręki menu z wyborem dań…

A potem już tylko lądowanie na pustyni w kraju, o którym jeśli ktoś w ogóle słyszał to praktycznie tylko dzięki telewizji Al Jazeera. Do dziś mam wrażenie, że tamto lądowanie było jakieś takie mistyczne (zwłaszcza, że światła w kabinie przytłumiono tak, że świeciły na niebiesko, wow!). To co po lądowaniu też było z lekka mistyczne – drogę z lotniska do hotelu na środku pustyni w autobusie marki japońskiej kierowanym przez Hindusa, obywatel polski usłyszał sączącą się muzykę Mozarta!!! Muzykę bądź co bądź z Europy. Pamiętam, że ponadto moją uwagę przykuło wtedy wszechobecne trąbienie samochodów, olbrzymi salon Lexusa tuż przy lotnisku, na ulicach mnóstwo białych terenówek i pick-up’y, a także kobiety z zasłoniętą twarzą – nawet bez dziury na oczy (dziś już sam nie wiem jak mnie to mogło wtedy dziwić?!)

Pół dnia spędziłem w Qatar Airways na rozmowach, a potem przyszedł czas na zwiedzanie. Niewiele zdążyłem zobaczyć – w pamięci pozostały palmy przy drogach, olbrzymie ronda i rozkopy na każdym kroku.

Już wtedy pomyślałem, że przyjemnie byłoby tam wrócić, a nawet zamieszkać na jakiś czas, ale nie było w tych myślach ani odrobiny wiary w to, że powrót kiedyś nastąpi. Brzmiało to wszystko zbyt mało prawdopodobnie. Jak już wcześniej wspomniałem ja tam poleciałem zwiedzać świat – bez najmniejszej nadziei, że coś z tego wyjdzie. Sam fakt odwiedzenia kolejnego zakątka globu za darmo był wystarczająco satysfakcjonujący.

W zasadzie to wtedy się wszystko zaczęło. I trwa do dziś. Dalszą część historii już znacie, a jeśli nie to polecam lekturę wpisów z maja 2007.

Wiele się zmieniło od lutego zeszłego roku – również w Doha. Tam gdzie ulica była rozkopana, dziś już najczęściej budowa jest zakończona i czasem nawet kwiaty (prawdziwe pachnące!) rosną na trawniku. Tam, gdzie nie było rozkopane rok temu, z pewnością rozkopane jest dziś lub będzie jutro… I tylko o przystanku pod budynkiem technicznym QR ktoś zapomniał – w sumie to jedno z wielu miejsc gdzie prawie żadnego postępu nie widać.

Przystanek w lutym 2007 Ten sam przystanek w lutym 2008

 

Jak niepostrzeżenie wyleciałem, tak i wróciłem. O mojej egzotycznie szalonej wycieczce większość znajomych dowiedziała się wiele tygodni później. A może nawet dopiero dziś?

Rok temu… Łał! To była daleka podróż jak na podróż weekendową tylko… Jednocześnie daleki krok w przyszłość. Powinienem tę okazję jakoś uczcić? Mam nieśmiałe plany pojechać za tydzień na jeden dzień do Kuwejtu. Jeszcze tylko nie wiem po co.

Mgła paraliżuje

Paraliżuje miasto na pustyni. Miasto stołeczne Doha.

Przyznam, że było to dość zaskakujące zobaczyć coś niby tak normalnego (jak na europejskie warunki) w miejscu, w którym od sześciu miesięcy nie dało się zauważyć ani jednej chmurki. Poniżej zdjęcie z innego bloga uchwycone w ostatnią niedzielę rano, gdy mgła już ustępowała.

Mgła w Doha - West Bay area


Pierwsza mgła poranna w tym sezonie (ma ich być podobno więcej w czasie ‚zimy’), wszyscy w drodze do pracy, więc paraliż komunikacyjny był nieunikniony – to chyba oczywiste. Ciekawe, że większość kierowców nie wpadła na to, żeby włączyć światła przy tych warunkach pogodowych… Brak słów! (nic dziwnego, wielu kierowców nie włącza tu świateł nawet w nocy).

Komu rybkę?

Wieczorem pomimo straszliwej pogody postanowiłem wybrać się na spacer na Corniche. Jest to chyba najpopularniejsza i najdłuższa ulica-bulwar w Doha – ciągnąca się wzdłuż całej zatoki. Liczba spacerowiczów mniejsza niż zwykle – nic dziwnego, bo temperatura odczuwalna wynosiła podobno 46 st. pomimo, że było aż pięć godzin po zachodzie słońca.
Okazuje się, że wieczorową porą przy nabrzeżu można kupić dopiero co złowione ryby. W małych łodziach rybacy przy klientach wyjmują ryby z sieci, rzucają na schody przy nabrzeżu, segregują wedle gatunków i sprzedają. Nikt chyba nie ma wątpliwości co do świeżości produktu, więc chętnych nie brakowało. I tylko gatunki ryb trochę inne niż w Polsce. Zresztą sami popatrzcie.
Fish market at Corniche
Fish market at Corniche
Fish market at Corniche
Fish market at Corniche
Więc komu rybkę? A komu rybka?

Są zdjęcia. Nareszcie!

Po wielu problemach z dostępem do netu itp. udalo mi się w końcu zamieścić pierwsza partię zdjęć z Doha. Kolejne juz niedługo. Stay tuned.

Odnośnik do albumu znajduje się po prawej stronie – postanowiłem skorzystać z genialności 😉 Google’a i mam nadzieję, że Wam również się to spodoba. Podpowiem, że Picasa by Google daje możliwość śledzenia czy pojawiają się nowe zdjęcia za pomoca RSS – gdybyście nie chcieli niczego przegapić.

W podobny sposób można zresztą śledzić samego bloga, co potencjalnie może zaoszczędzić Wam wiele czasu. Jak ja się o Was wszystkich troszczę, że takie porady tu zamieszczam!!

Zobacz jak wygląda Doha w trakcie rozbudowy i boomu inwestycyjnego.

Doha w 2007 r. czyli wielki plac budowy – album Doha under construction

Album „Doha za dnia”

Album „Doha w nocy”

Szaleństwa ciąg dalszy

Dziś dałem kolejny dowód swojemu szaleństwu. Postanowiłem wrócić z pracy do hotelu na piechotę. Próbowałem to zrobić już w zeszłym tygodniu ale było tak gorąco, że wymiękłem po 15 minutach marszu i wsiadłem do taksówki.

Dystans w linii prostej to ok. 3-4 km, ale z braku chodników trzeba było trochę drogi nadrobić. Tym razem skwar nie najgorszy, ale znaczny (35 stopni) – zwłaszcza jeśli się spaceruje w pełnym ekwipunku: w „pracowych” mokasynach, długich spodniach i koszuli z długim rękawem. Do tego plecak.

Nie wybierałem wcale najkrótszej możliwej drogi. Po prostu starałem się iść mniej więcej w kierunku hotelu. Ale co zobaczyłem po drodze to moje – nowiutkie apartamentowce wynajmowane w całości przez największe z tutejszych firm i zamieszkane przez ich pracowników. Jest więc co najmniej jeden budynek telewizji Al Jazeera, są inne firmy. Jest też kilka (jeśli nie kilkanaście) budynków Qatar Airways. Jako że są zamieszkiwane (czy to na stałe czy tymczasowo) przez różne grupy pracowników, różnią się między sobą standardem (inny dla pilotów, inny dla stewardes, inny dla pracowników biurowych).

 

Najma - apartamenty QR

 

A wśród nich? Niskie zabudowania pamiętające dawniejsze czasy, gdy o Katarze nikt jeszcze na świecie nie słyszał. Niektóre wyglądają jak slumsy, chociaż to pewnie zbyt drastyczne porównanie.

 

Najma - apartamenty QR, a jaka okolica?!

 

 

Jak wszędzie - same kontrasty

 

Z pewnością można by znaleźć w Doha biedniejsze dzielnice niż Najma, po której dziś było mi dane się przespacerować.

Jakież wrażenia! A jakaż satysfakcja z wykonanego zadania!!!