[prawie] jak w domu

Mieszka się całkiem przyjemnie. Relacje ze współlokatorem po trzech tygodniach? "Nie przeszkadzamy sobie". Tęsknię więc za Puławską i Smoluchowskiego:)
Na karakany nie zwracam już uwagi, Może oprócz takich nietypowych, jak ten, którego zauważyłem, gdy wychodził z piwnicy budynku obok. Jakiś taki duży był – tak ze trzy do czterech centymetrów długości. Da się przyzwyczaić.

Doha Suites (tak się nazywają moje apartamenty hehe 🙂 są nieźle wyposażone. Na szczególną uwagę zasługuje telewizja kablowa, w której jest ponad 1600 kanałów. Z tak olbrzymiej liczby nie dało się nie znaleźć polskich programów – Polsat, Polsat 2, TVN i TVN24 (niestety słaby odbiór) oraz osławionej 4fun.tv oraz jeszcze bardziej osławionej Vivy Polska. Czuję się więc prawie jak w domu – prawie, bo dopóki mieszkałem w Polsce to ja nigdy kablówki nie miałem. A tu taka niespodzianka.

Tak na marginesie: osoba, którą spotkałem tu niedawno (niebędąca Polakiem) skojarzyła mój kraj z Vivą Polska właśnie określając ją jako najlepszą muzyczną telewizję w Katarze. Są powody do dumy…

Farelkę zdobyłem

I jestem cały szczęśliwy. I wcale nie zgłupiałem. Prawdziwa farelka na pustyni jest niezbędna, przynajmniej dla ludzi z północy – takich, jak ja.

A w czym sęk? W tym, że wbrew pozorom w czasie zimy w mieszkaniach na pustyni nieźle pppp…piździ. Nic dziwnego, jeśli temperatura w nocy spada do +8 stopni, ściany są cieniutkie, a okna nieszczelne. W takich okolicznościach wszystkie zmarźluchy rzucają się do sklepów w poszukiwaniu elektrycznych grzejników itp. Tyle, że zwykle jest już za późno, bo towar wykupiony. Miałem to szczęście i znajomi, którzy przeżyli ten koszmar zeszłej zimy zdążyli mnie uprzedzić. Więc mam farelkę. W spadku po Szwedzie z mojego działu, który już jej nie będzie potrzebował, bo właśnie dziś przeprowadza się do … Hą-ką-gu 🙂

I jestem szczęśliwy. I czekam na zimę.

Zdjęcia grzejnika postanowiłem nie zamieszczać. Wybaczcie.

Samochód [prawie] własny też mam

Wielu by teraz rzekło, że się rozbijam. Ale tutaj bez samochodu przeżyć jest bardzo ciężko, co próbowałem udowodnić Wam wcześniej. Taksówki w Doha nie dają takiej niezależności jak tramwaje i metro w Warszawie. Tak, nie boję się tych słów – ja naprawdę tęsknię za cywilizowanym i dobrze rozwiniętym transportem publicznym, na który zawsze lub prawie zawsze można było liczyć. Takim, jak w Warszawie.

Ale teraz o samochodzie miało być. Na razie tylko pożyczony, co było prawie tak samo trudne jak znalezienie mieszkania. Wypożyczalni jest mnóstwo, ale popyt jest tak wielki, że trudno dostać coś małego i taniego. Trafiła mi się Honda City, oczywiście w kolorze białym, oczywiście z automatyczną skrzynią biegów, oczywiście z klimatyzacją i radiem ustawionym na 97,5 FM (polecam!). Nigdy wcześniej nie jeździłem automatem i jakoś tak dziwnie – nie ma co zrobić z lewą nogą (są na to sposoby – znajomy Jordańczyk lewą nogę czasem kładzie na desce rozdzielczej, tak dla lansu chyba … ale on ma Mitsubishi Pajero…). Strasznie się cieszę, bo będę mógł teraz więcej pozwiedzać, a i na spotting się wybiorę kiedyś. No i droga do pracy będzie przyjemniejsza.

Tylko gdzie ja ten samochód zaparkuje?

Własny pokój mam

Mały pokoik. Zagłuszający ciszę klimatyzator. Małe okno wychodzące na drugie okno w budynku naprzeciw oddalonym o ledwo cztery metry. Mała kuchnia. I czajnik na wyposażeniu. Już dawno kubek pomidorowej Knorra nie smakował tak wyśmienicie.
Tu się kończy a tu się zaczyna

Tylko ten smród kotów na klatce i karaluchy w kuchni nie dają mi spokoju. No i okolica jest mało przyjemna – dokoła dosyć brudno, dziesiątki wylegujących na trawie (tak, mamy tu trawę – zieloną taką!!!) lub pod sklepem mężczyzn pochodzenia południowoazjatyckiego o dość niechlujnym wyglądzie (oj, mocno subiektywne określenie) – gdyby akcja tego dramatu działa się w Europie to uciekałbym gdzie pieprz rośnie.

 

Na szczęście nic mi z ich strony nie grozi, oprócz przenikliwych spojrzeń, bo biały człowiek w tej okolicy to dla nich niespodzianka, więc zwykle dość dokładnie mi się przyglądają. A ja im, więc jesteśmy kwita. Chociaż ze względów estetycznych czasem lepiej nie patrzeć.

W sumie nie mam prawa narzekać, bo za te wszystkie luksusy płacę całkiem niewygórowaną cenę – wynajem pokoju o powierzchni około 8 m kw. za ok. 2200 zł za miesiąc to tanio jak barszcz uwzględniając tutejsze ceny wynajmu. Naprawdę.

Jaidah tower - moja okolica

 

 

Frustracji ciąg dalszy

Co jest przyczyną tym razem? Debilna trasa autobusu numer 94 (innych pewnie też), do którego wsiadłem wczoraj rano w desperacji po 30 minutach machania prawą ręką na skraju jezdni (chodników nadal brak…) – autobus nazwany oficjalnie jako City Circle ma na środku (okrężnej nomen omen) trasy przerwę (ponad 20 minut), o czym dowiedziałem się po 5 minutach od rozpoczęcia owej przerwy. Aha, byłem w drodze do pracy, i autobus zamiast zbliżyć mnie do punktu docelowego, wywiózł mnie na jakieś zadupie (oficjalnie zwane Dworcem Autobusowym). Chyba nic dziwnego, że się trochę wkurzyłem. Próby złapania taksówki z nowopoznanego i kilku innych miejsc nie przyniosły rezultatu i w desperacji zacząłem iść w kierunku biura. Marsz przyjemny, trzydziestopięciominutowy, w pełnym słońcu po 7 rano. Temperatura wysoka. Któż o tym nie marzy? Przynajmniej chodnikiem dało się iść … Spóźniłem się do pracy tylko 45 minut. Zaskoczony byłem poziomem współczucia moich pracowych kolegów, którym było po prostu przykro, że coś takiego mi się przydarzyło. Sami pewnie kiedyś przez to przeszli – podobno obecny kryzys taksówkowy to nic w porównaniu z tym, co się tu działo kilkanaście miesięcy temu.

Może być tylko lepiej. I tyle.

Czaban. Pozdrawiam.

I przyszedł kryzys

Wszystko mnie w kurza. Tego się spodziewałem, bo przydarza się to chyba każdemu w podobnych sytuacjach. A więc wkurzają mnie:

  • Wszechogarniający kurz, smród spalin, smród innych ludzi (wcale nie chodzi o pot), hałas na ulicach i straszliwe korki (o rondach nawet nie wspomnę)
  • Absolutny brak empatii na ulicach, każdy się wciska, ale innych nie wpuści.
  • Kierowcy Hammerów z paszportem katarskim – pełen szpan i full lans – nie lubią ich Arabowie nawet z innych krajów.
  • Czekanie w upale na taksówkę – czasem jadą puste, ale się nie zatrzymują, sic!, czasem jadą z pasażerami, więc też się nie zatrzymują (wczoraj po pracy ponad 30 minut, na szczęście po tym czasie przyjechał chociaż autobus)
  • I niesamowite pierdoły w pięciogwiazdkowym ponoć biurze typu: woda zalegająca na podłodze w łazience (bo ktoś wcześniej używał prysznica zamiast papieru toaletowego – bez komentarza), permanentny brak papieru toaletowego i ręczników papierowych (częściej ich nie ma, niż są – to wcale nie jest klucz do zagadki z prysznicem i wodą na podłodze…), zacinające się drzwi do naszego openspace’a, zanikanie prądu w czasie pracy skutkujące nagłym wyłączaniem się wszystkich komputerów – w ostatnim tygodniu dwa razy! (jest jeden plus takich sytuacji – ludzie się nadzwyczaj integrują)
  • Ponadto brak stołówki czy kantyny, gdzie można by zjeść jakąś smaczną zupkę w czasie przerwy na lunch (bo ile dni w miesiącu można jeść panini na drugie sniadanie, a muffina czekoladowego na lunch?)

Nie chce mi się już nawet wyliczać dalej.

Ehhh.

Kryzys podobno mija po 4 tygodniach. Jak wiecie, jestem baaardzo cierpliwym człowiekiem. Gdybym się jednak nie odezwał po tym czasie, to wezwijcie jakąś pomoc. Z góry dziękuję.

Z poważaniem,

 

wheyman

Czar [chyba] zaraz pryśnie

Dopóki byłem w Polsce poziom adrenaliny zmieniał się sinusoidalnie – perspektywa wyjazdu była dla mnie aż do dnia wylotu tak nieprawdopodobna i brzmiała wręcz absurdalnie, że przez większość czasu nie zdawałem sobie sprawy z tego, że wyjeżdżam. Nawet teraz jakoś mam wrażenie, że czar zaraz pryśnie i będzie trzeba wracać nad Wisłę.

Przysłowiowe motyle w żołądku – uczucie znane chyba wszystkim – zjawiały się dopiero wtedy, gdy z kimś przyszło mi o wyjeździe porozmawiać, a raczej – wytłumaczyć się z niego. Motyli pojawiało się jeszcze więcej, gdy widziałem reakcję większości moich rozmówców, którzy z niedowierzaniem dopytywali: “Kto?”, “Ty?”, “Dokąd?“, “Ale jak to?”, “Jak to zrobiłeś?“ itp. A ja odpowiadałem: “Tak, ja”, “Tak, nad Zatoką Perską”, “Tak po prostu”, itd.

W zasadzie przyjemnie było być „okazem”, o którym mówią dziesiątki ludzi. Dla zobrazowania podam anegdotę: spotyka się dwoje moich znajomych. Nawet nie wiedziałem, że się znają nawzajem. Jedno z nich postanowiło się pochwalić drugiemu, że zna takiego jednego, który wyjeżdża dobrowolnie do Kataru do pracy. Drugi znajomy odpowiedział: „Wheyman? To ty też go znasz???”. Tak mniej więcej było. Podobno. Nieważne co mówią, ważne żeby mówili?

Tymczasem sen trwa już trzy tygodnie. Czy to na pewno możliwe?

O hotelu po raz ostatni

Hotel znowu przeszedł samego siebie. Specjalnie dla mnie podstawili cały minibus (kilkanaście siedzeń). Wszystko tylko po to, żebym mógł dojechać do ‘The City Center’ – największego centrum handlowego, jakie kiedykolwiek widziałem. Takie tam zachcianki. Sęk w tym, że wszędzie było napisane, że specjalny autobus jeździ regularnie o określonej porze spod hotelu pod samo centrum, które jest w innej części miasta. Sęk w tym, że nie spodziewali się, że ktokolwiek będzie chciał skorzystać z takiej usługi. A ja grzecznie czekałem, aż autobus podjedzie. W końcu się zorientowali, że tak łatwo się mnie nie pozbędą, zawołali kierowcę i autobus grzecznie podjechał. Specjalnie na moje życzenie. Najwyraźniej już dawno nikt z tej usługi nie korzystał, więc busik nie był podstawiany. Wszak do dyspozycji gości (ale już odpłatnie) są również bardziej luksusowe jaguary, jak też tzw. limuzyny. A ja się uparłem. I już. Gdybym wiedział, że będzie z tym tyle zachodu, to przecież pojechałbym taksówką.

Trochę będzie mi brakowało tej beztroski życia hotelowego. Sprzątanie, ścielenie łóżka, wynoszenie śmieci, … o codziennych gazetach, owocach, butelkach świeżej wody na stoliku nie wspomnę. Zacząłem nawet tęsknić za tą codziennością – w końcu trzy tygodnie w hotelu potrafi wypaczyć postrzeganie świata. Tak więc wyruszam na podbój Dohy – tej prawdziwej, gdzie droga do skądinąd pięknego mieszkanka prowadzi przez cuchnące podwórko.

Windą na wakacje

Wyprowadzam się z hotelu już w poniedziałek, więc korzystam z tutejszych udogodnień ile wlezie. Basenik, leżaczek, basenik, leżaczek, powrót do klimatyzowanego pokoju, chwila na odsapnięcie i znowu: basenik, leżaczek, itd. Ale zbyt długo tak nie potrafię – dziś wytrzymałem aż 2 godziny i 10 minut. Temperatura powietrza 42, a odczuwalna 45 stopni, w basenie ledwo 30 stopni. Ehhh, to jest życie.

Wakacje na wyciągnięcie ręki. Tak na co dzień. W południe w weekend lub tuż po powrocie z pracy. Codziennie. Któż o tym nie marzy? Tak wiem, zbyt szczery jestem. I wredny.

Basta!

Kolejne zaskoczenie

Wymiękam coraz bardziej. Okazało się, że mój hotel ma podobno pięć gwiazdek, a nie cztery, jak myślałem wcześniej. Czyli tyle samo, co pracodawca 😛

Są tego kolejne dowody. Dziś po powrocie z pracy zastałem pięknie poskładane ubrania, które zwykle grzecznie po prostu rzucałem na łóżko. Co zdarzy się jutro? Normalnie nie mogę się doczekać!

To nie wszystko. W butach do garnituru znalazłem karteczkę:

‘Your shoes have been cleaned with compliments of your room attendant. Evelyn.’

Buty rzeczywiście lśnią i rzeczywiście wymagały pucowania, bo każdorazowe przejście między np. hotelem a taksówką lub taksówką a pracą powoduje, że z czarnych mokasynów robią się beżowe kowbojki. I tak jest codziennie. Zauważyłem, że większość ludzi u mnie w pracy nie dba za bardzo o czystość butów (najwyraźniej z czasem zobojętnieli). Większość, ale nie wszyscy. Na przykład ja – jako dobrze wychowany chłopczyk – tak nie potrafię. Nie tylko ja zresztą – ostatnio Włoch poprosił mnie o skombinowanie z hotelu jednorazowych gąbeczek czyszczących do butów. Bez nich nie potrafi żyć, no bo jak to? – w brudnych butach po biurze chodzić? Solidne zapasy gąbeczek, które zrobił w czasie gdy mieszkał w tym samym hotelu, już się skończyły i ma teraz problem (wyprowadził się ledwo dwa tygodnie temu).

Tak więc mam misję do wykonania – sprowadzić zapas gąbeczek do biura dla nas obu tak, żeby ich wystarczyło do czasu, gdy znajdziemy kolejnego tymczasowego mieszkańca hotelu.

Taki sobie problem, a jak jednoczy!?